23.11.2013

38. "Marzenia się spełniają"

.Daron Malakian.
   Po zamknięciu pokoju hotelowego na klucz, zjechałem windą na parter i usiadłem obok recepcji. Zarzuciłem na bluzę lekką kurtkę. Wychyliłem się i zerknąłem na sytuację na zewnątrz. W niektórych miejscach zalegały niewielkie zaspy śniegu. 
   Ciekawiła mnie reakcja ludzi, gdy wyjdziemy na ulicę. Jasne, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie będziemy tak rozpoznawalni jak w Stanach, ale starając się wybiec nieco na przód, schowałem do kieszeni spodni dwa markery.
   Drzwi windy otworzyły się, a ze środka wyszedł Serj, John i Shavo. Wszyscy byli ubrani zdecydowanie grubiej, niż po wyjściu z autokaru. Na ramieniu Shavo wisiała torba, w której jak mniemam znajdował się szkicownik i ołówki. John niósł na szyi aparat. Słowem, wystylizowali się na turystów. Jedynie Serj przegiął z okularami przeciwsłonecznymi, czego nie omieszkałem mu powiedzieć.
   - No, kochany, ale te okulary to sobie daruj. - widząc znad czarnych szkieł unoszące się ku górze brwi kolegi, wskazałem duże okno. - Słońce nie specjalnie razi dziś po oczach. 
   - Oj, czepiasz się. Może dzięki nim nie oblegnie mnie tłum fanów.
   Parsknąłem śmiechem.
   - Jesteś do tego stopnia charakterystyczny, że nic ci nie pomogą te okulary.  
   Chwycił zausznik w dwa palce i powolnym ruchem zdjął okulary, jakby był jakimś światowej sławy detektywem, który właśnie wpadł na rozwiązanie zagadki. Uśmiechnąłem się głupio i wzruszyłem ramionami.
   - Nie wiem jak mam to rozumieć. - odparł kierując się w stronę wyjścia. Ruszyłem za nim.
   - Jako stwierdzenie faktu. Wyróżniasz się z tłumu czy jest w tym coś złego?
   Gdy Tankian otworzył drzwi, od razu schowałem dłonie w kieszenie kurtki i zrównałem krok z przyjacielem.
   - W takich sytuacjach jak ta, owszem, jest to coś złego. - odparł, dyskretnie rozglądając się na boki. 
   - Nie przesadzaj, nie jesteśmy tu jeszcze znani na tyle, by codziennie rozdawać milion autografów. Poza tym, w tych okularach wyglądasz, jakbyś chciał się ukryć. 
   Pokiwał głową na boki. 
   - No dobra, to gdzie idziemy? - zapytał John chłonąc wzrokiem przestrzeń, która nas otaczała. Serj i Shavo wzruszyli ramionami, a ja uśmiechnąłem się chytrze.
   - Zdążyłem porozmawiać z recepcjonistką i ona powiedziała, że powinniśmy pójść do pewnej restauracji, w której serwują polskie potrawy.
   Popatrzyli po sobie zacierając ręce. Rozejrzałem się w poszukiwaniu "dużego, żółtego budynku" jak to określiła kobieta w hotelowej recepcji. Kiedy go odnalazłem, skierowałem się w jego kierunku. Koledzy ruszyli za mną.
   Zaraz za budynkiem miała znajdować się kamienica, a przed nią figura grubego kucharza w fartuchu i tej śmiesznej czapce. 
   Idąc szerokim chodnikiem, rozglądałem się wokół. Podobnie jak w LA, ludzie się śpieszyli. Albo biegli, albo szli bardzo szybkim marszem. Jedynie my, szliśmy bez pośpiechu. Ściągnęło to na nas niejedno spojrzenie. Nie wiedziałem, czy chodzi o to, że znają nasz zespół, czy w tym mieście powolne przechadzanie się jest czymś nienormalnym. Tak czy inaczej, te spojrzenia i ludzie czający się w małych grupkach, szepczący między sobą, w międzyczasie wlepiając w nas gały, zaczynało wkurzać mnie coraz bardziej.
   Odnaleźliśmy nasz cel bez większych problemów. Kiedy weszliśmy do restauracji, poczułem zapach jedzenia, ale był on inny, jaki czułem w Los Angeles. Było w nim coś takiego, że moje ślinianki zaczęły pracować na najwyższych obrotach i chciało się pochłonąć wszystko, co znajdowało się w menu. Słowem, zrobiłem się piekielnie głodny. 
   Znaleźliśmy stolik w dosyć ustronnym miejscu. Odwiesiliśmy kurtki na wieszak i zajęliśmy miejsca. Po chwili podszedł do nas kelner i każdemu z nas dał menu.
   - Przepraszam. - odezwał się Shavo, gdy facet miał już odchodzić. - Czy operuje pan angielskim? 
   - Tak mi się wydaje. - odparł z uśmiechem. - W czym mogę pomóc?
   - Proszę nam coś polecić.
   - Czy mogę prosić pana menu?
   Shavo podał kelnerowi kartę. Mężczyzna otworzył ją i rzucił okiem na spis dań. 
   - Na pierwsze danie, proponuję na przykład żurek lub rosół. Na drugie, kotlet schabowy z kapustą zasmażaną i ziemniakami, albo bigos z chlebem. Na deser zdecydowanie polecam sernik i herbatę z miodem i cytryną.
   Spojrzeliśmy na siebie, na kelnera i kartę dań. Poprosiłem, by facet opowiedział nam z czego składa się każde z dań, które wymienił. Kiedy wszystko stało się jasne, zdecydowałem się na żurek, bigos z chlebem, sernik oraz herbatę.
   Nagle poczułem, że ktoś za mną stoi. Obróciłem się i zobaczyłem dziewczynę, która wyglądała na góra siedemnaście lat. Trzymała w rękach nasze zdjęcie i była przerażona. Uśmiechnąłem się lekko, by dodać jej otuchy. Niestety, zamiast tego, stała się bliska zemdlenia.
   - Hej, spokojnie, żaden z nas cię nie pogryzie. - powiedziałem do niej i mrugnąłem prawym okiem.
   - J-ja... Och, ja wiem, ale... Wie pan...
   - Daron. - odparłem wyciągając w jej stronę dłoń. Podała mi swoją, cholernie drżącą.
   - Monika... Po prostu pierwszy raz w życiu spotykam swoich idoli i czuję się... - przymknęła oczy. - Nigdy nie czułam się tak dobrze. 
   Uśmiechnąłem się. Wygrzebałem markera z kieszeni i wyciągnąłem z jej ręki zdjęcie. Podpisałem się przy swojej podobiźnie i podałem je dalej. Kiedy wszyscy złożyli już swoje autografy, oddałem fotografię Monice.
   - Widzimy się na koncercie? - odezwał się Shavo. Dziewczyna pokiwała energicznie głową, przyciskając do serca nasze zdjęcie.
   - Czy ja mogłabym... - zarumieniła się. - Trochę, przytulić? Was?
   Roześmialiśmy się serdecznie. Wstałem z mojego miejsca i rozłożyłem ramiona. Dziewczyna wtuliła się we mnie tak mocno, że zaparło mi dech. Przytuliłem ją i pogłaskałem po głowie. Poczułem, że zadrżała. Chwyciłem ją za ramiona i odsunąłem od siebie na odległość moich rąk. Płakała.
   - Nie, to nic. - otarła oczy. - Wzruszyłam się.
   Przytuliłem ją raz jeszcze i puściłem, by mogła wyściskać resztę zespołu. Shavo musiał się bardzo schylić, by mogła dosięgnąć ramionami jego szyi. 
   Chwilę później, zostaliśmy przy stoliku sami, ale nie na długo, bo w naszą stronę zmierzał już kelner. Postawił przed każdym z nas głęboki talerz z zupą. Byłem już tak głodny, że momentalnie wziąłem do ręki łyżkę i po nabraniu trochę zupy, wpakowałem ją sobie do ust. Szybko dotarło do mnie, że danie jest gorące. Przełknąłem, parząc sobie gardło, a reszta zaczęła rechotać wesoło.
   Jakiś czas później, dostaliśmy drugie danie, następnie deser. 
   - Pierwszy raz w życiu się tak nażarłem. - stęknął Serj i na siłę dopił resztę herbaty. Kiwnęliśmy zgodnie głowami.
   - To było pyszne. - westchnął z zachwytem John.  
   Nadszedł moment płacenia. W tej chwili wszyscy zorientowaliśmy się, że mamy w kieszeniach dolary. Wymieniliśmy spojrzenia.
   - I co teraz? - syknąłem do Serja. Wzruszył ramionami.
   - Czy jest jakiś problem? - zapytał kelner przyglądając się nam.
   - Na śmierć zapomnieliśmy, że wy tu przecież macie inną walutę. - odparłem drapiąc się po skroni. 
   Facet zaśmiał się, lecz po chwili spoważniał.
   - Tam po drugiej stronie placu jest kantor. 
   - Niech mi pan zapisze gdzieś ile w waszej walucie będziemy płacić, to będę wiedział ile wymienić.
   Chłopaki parsknęli śmiechem, a kelner napisał na kartce sumę w polskiej walucie. 
   Szybko poszedłem wymienić pieniądze. Kiedy wróciłem do restauracji, chłopaki pękali ze śmiechu.
   - Ok, zapłaćmy i nie róbmy już z siebie kretynów. 
   Idąc za radę Shavo, zaniosłem pieniądze kelnerowi, po czym opuściliśmy lokal. John wpadł na pomysł, by wymienić resztę pieniędzy, które wygrzebaliśmy z kieszeni, by drugi raz nie wyjść na kompletnych idiotów.
.Laura.
   Upiłam niewielki łyk piwa i przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych w barze ludziach. Nie wiem o czym rozmawiali, gdyż muzyka była bardzo głośna. Jakieś osiemdziesiąt procent ludzi kiwało głowami do rytmu utworu. My z Amelią siedziałyśmy jak zawsze przy barze i rozmawiałyśmy z Bartkiem, który z zazdrością patrzył, jak sączymy piwo przez słomki.
   - Nie mów, że twój ojciec nie zrezygnował z koncertu? - zapytał, wybałuszając oczy ze zdziwienia.
   - Skąd. - odparłam. - Jest tak podekscytowany, że nie potrafi usiedzieć na miejscu. Zobaczysz, jeszcze rozniesie całą płytę.
   Uśmiechnęliśmy się do siebie. Stuknęłyśmy z Amelią naszymi kuflami i upiłyśmy łyk. Usłyszałam, że ktoś siada na krześle obok, więc automatycznie obróciłam się i zamarłam. Kiedy spojrzałam na Amelię i Bartka, parsknęli śmiechem. 
   - Nie śmiejcie się... - szepnęłam nachylając się w ich stronę. - Lepiej zobaczcie kto koło mnie siedzi.
   Widząc ich miny, sama miałam ochotę się roześmiać. W pewnym momencie, Amelia wydała z siebie zduszony pisk i zakryła usta dłonią. Obróciłam się ponownie i prawie spadłam z krzesła. W tym momencie, czterech mężczyzn zwróciło swoje twarze w naszą stronę.
   - O kurwa, o kurwa, o kurwa, o kurwa... - szeptała Amelia.
   - Przecież oni i tak nie rozumieją, co mówisz. - zauważył Bartek nie odrywając wzroku od facetów. Ame momentalnie zmieniła język.
   - What the fuck, what the fuck, what the fuck...
   - O, widzę, że zmieniłaś repertuar?
   - Tak. - odparła Bartkowi. - Samo fuck mogłoby brzmieć dwuznacznie...
   - Odnoszę wrażenie, że nas kojarzycie. - powiedział Daron i zdjął z głowy kaptur. Momentalnie spociły mi się ręce i zaczęłam dziwnie drżeć. Poczułam się tak, jakby ktoś obłożył mnie lodem. Musiałam wyglądać jak kompletna kretynka drżąc i wpatrując się w jego wielkie, ciemne oczy. Kiedy uniósł kąciki ust w uśmiechu, znieruchomiałam. Dopiero po jakiejś minucie odpowiedziałam na jego pytanie.
   - Kojarzymy? Uwielbiamy was po prostu.
   Gitarzysta z uśmiechem przysunął się bliżej mnie, co spowodowało, że na moment mnie zamroczyło. Bezwiednie odchyliłam się do tyłu. Prawie runęłam jak długa na podłogę. Amelia przytrzymała mnie w pasie, a Daron chwycił za nadgarstek i przywrócił mnie do pozycji siedzącej.
   - Słabo ci? - zapytał Malakian.
   - Nie... Tak... Nie, tylko... - uniosłam głowę w górę, wzięłam głęboki wdech i policzyłam do dziesięciu. Po chwili poczułam, że w jakimś stopniu odzyskałam zdolność skonstruowania prostego zdania, więc ponownie spojrzałam na Darona. - Jesteś... Jesteście ludźmi, których bardzo szanuję, a poza tym. - zebrałam w sobie całą odwagę. - Masz coś niezwykłego w oczach.
   Amelia i Bartek dopadli Serja, Johna i Shavo i zaczęli zadawać im masę pytań. Mimo, że w lokalu nie było przesadnie jasno, zauważyłam, że Daron ma czerwone policzki. Uniosłam lewą brew.
   - Dziękuję za komplement. - odparł uśmiechając się pod nosem. - Będziesz na koncercie?
   -  Cała nasza trójka będzie. Plus mój tata.
   - Tata?
   - No a co się tak dziwisz? To zapalony rockman, wszystkich zmiecie spod sceny.
   Odpowiedział mi szerokim uśmiechem. Speszyłam się i zwiesiłam głowę. Czułam na sobie jego wzrok.
   - Tak właściwie, jak ci na imię?
   - Laura. - odparłam ciągle uśmiechniętemu Daronowi. 
   Naszą rozmowę przerwały jakieś dziewczyny, machające gitarzyście przed oczami płytami, które miał podpisać. Dwie z nich uwiesiły się na nim dając do zrozumienia, że mają na niego ogromną ochotę. Chrząknęłam cicho i dołączyłam do Amelii i Bartka.
   - Podobacie nam się. - powiedział Serj i uśmiechnął się szeroko. - Jesteście tacy... Normalni. Możesz zrobić sobie przerwę? - zwrócił się do Bartka. - Pogadamy sobie spokojnie, bo tu ciężko, ciągle ktoś podchodzi i przerywa...
   - Za kilka minut powinien przyjść mój kumpel. Zmieni mnie i możemy iść na zaplecze.
   Zaczęłam się zastanawiać, czy to wszystko to nie jest sen. Uszczypnęłam się w przedramię i nie obudziłam się. Znaczy, że to dzieje się na prawdę. Poczułam dźganie w łopatkę. Obróciłam się i zobaczyłam Darona, trzymającego w ręku mój kufel.
   - Zapomniałaś czegoś. - powiedział i podał mi piwo. Uśmiechnęłam się.
   Chwilę później, dotarł kolega Bartka, więc my, mogliśmy udać się na zaplecze baru. Daron przepuścił mnie w drzwiach z rozbrajającym uśmiechem. Rozsiedliśmy się na dwóch kanapach. Ja, Ame i Bartek na jednej, członkowie Systemu na drugiej.
   - Do tej pory głównie spotykaliśmy napalone panienki, a wy jesteście inni. - wyjaśnił Shavo. - Traktujecie nas tak normalnie, rozmawiacie z nami jakbyśmy nie byli w ogóle rozpoznawalni, to bardzo fajne.
   - No nie wiem, dziewczyny mało nie zemdlały, jak was zobaczyły. - odparł Bartek uśmiechając się chytrze. Ame pokazała mu język.
   - To żałuj, że nie widziałeś swojej miny. - odgryzłam się.
   - To może opowiecie coś o sobie? - zachęcił Serj.
   - Znamy się ze szkoły. Ja i Amelia jesteśmy z zawodu fryzjerkami.
   - Laura była przez pewien czas stylistką Rammstein! - wtrąciła Amelia. - Nie dawno temu wróciła z Niemczech, bo... - zamilkła i spojrzała na mnie. - Bo po prostu...
   - Za dużo się wydarzyło. - dokończyłam za przyjaciółkę. 
   - Coś złego? - zapytał Daron ze smutnym wyrazem twarzy. Westchnęłam i odłożyłam pusty kufel na stolik.
   - Niestety tak. Nie mogłam dłużej tam mieszkać, potrzebowałam odpoczynku, dlatego wróciłam.
   Kiwnął głową i ujął w dwa palce swoją charakterystyczną brodę. Nagle Amelia powiedziała, że zawsze marzyła, by przytulić się do Serja i czy on się na to zgadza. Wybuchnęliśmy śmiechem, a Tankian wstał i rozłożył ramiona. Ame wtuliła się mocno w niego i kilka długich minut nie chciała go puścić. Zerknęłam ukradkiem w stronę Darona. Przyglądał mi się. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęłam się lekko, a on zajął miejsce Amelii. 
   - Denerwujesz się czymś? - zapytał. Przeczesałam palcami włosy ze zdenerwowania.
   - Nie... Siedzę w jednym pomieszczeniu z moimi idolami, czym tu się stresować?
   - Oj, jesteśmy takimi samymi ludźmi jak wy przecież.
   - Wiem, ale jesteście ludźmi, którzy dają mi tyle, że nie jestem nawet w stanie ci tego opowiedzieć.
   - Miło mi to słyszeć. - puścił mi oko. - Czym się zajmowałaś w Niemczech poza fryzjerstwem?
   - Szlifowałam growl.
   Wybałuszył oczy, które z natury i tak były ogromne. Uśmiechnęłam się najładniej, jak potrafiłam. Malakian wstał i prędko poinformował kolegów z zespołu o moim talencie. Kiedy wszyscy przenieśli na mnie swoje spojrzenia, skuliłam się i poczułam, że moje policzki płoną.
   - Nie wierzę. - odezwał się John i pokazał mi język. Momentalnie się ożywiłam.
   - Udowodnię ci! - odpyskowałam. - Serj, czy mógłbyś zaśpiewać fragment Lie naked under the floor and let the Messiah go all through our souls?
   Kiwnął głową.
   - Daron, a czy ciebie mogę prosić, byś zaskrzeczał swoje Like a motherfucker?
   - Oczywiście. - wstał, lewą rękę założył za plecy, natomiast prawą wyciągnął w moją stronę kłaniając się przy tym. - Zatem, czy mogę panią prosić do growlu?
   Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i położyłam swoją dłoń na jego. Wstałam i wyszliśmy z Daronem na środek. Dałam znak Serjowi, by zaczął swoją kwestię. Kiedy skończył, ja growlem zaśpiewałam die, na co Daron odpowiedział mi like a motherfucker. Razem z gitarzystą powtórzyliśmy swoje kwestie cztery razy, na zmianę. Gdy ja zaśpiewałam swoją, on mi odpowiadał. Kiedy skończyliśmy, Malakian ponownie ujął moją dłoń i ukłoniliśmy się razem. Oczy członków zespołu mało nie wypadły na podłogę.
   - Jak pragnę zdrowia, ona jest genialna... - szepnął Shavo. 
   - Genialna może nie, ale jestem na dobrej drodze. - odparłam z uśmiechem. 
   Basista kiwnął ręką na Darona. Cały skład Systemu stanął w ciasnym kółku i coś gadali między sobą. Wymieniliśmy z Bartkiem i Amelią zdziwione spojrzenia. Po kilkuminutowych obradach, zwrócili się do nas z nietypową propozycją.
   - Wiecie, bo my jesteśmy zakwaterowani w hotelu, całkiem niedaleko stąd, i tak sobie pomyśleliśmy... Paliliście już kiedyś marihuanę?
   Popatrzyliśmy po sobie. Pytanie Shavo totalnie nas zaskoczyło.
   - Nie. - odparłam. - Dlaczego pytasz?
   - Jakbyście chcieli, możecie jutro wpaść do nas. Daron ma ze sobą bongo i trochę ziółka...
   Zerknęłam w stronę gitarzysty. Uśmiechnął się do mnie niepewnie. 
   - Wiecie, ja to bym może i spróbowała, ale jak rodzice mnie wyczają, będę miała problemy. - odpowiedziałam.
   - Możesz przyjść na noc do mnie. - zaproponowała Amelia. - Też zawsze byłam ciekawa jak to jest...
   - No dobrze, ale co powiem rodzicom? Że System Of A Down zaprosił mnie do pokoju hotelowego Darona Malakiana by pogadać przy kawie? - wywróciłam oczami.
   - Nie bój się, pójdziemy do nich z tobą. - odpowiedział mi Bartek i objął mnie ramieniem. Oparłam głowę o jego obojczyk.
   - Ale wtedy tata też będzie chciał iść... A wtedy nici z kosztowania. 
   - Kochanie... - Amelia pogłaskała mnie po głowie. - Twój tatuś może iść z nami. Wyjdziemy razem z nim i powiemy, że idziemy do mnie, a później wrócimy do hotelu.
   Chłopaki uśmiechali się słuchając jak obmyślamy plan działania.
   - A jeżeli sprawdzą, czy jestem u ciebie? Co z twoimi rodzicami?
   - Słuchaj... Moich rodziców nie ma, bo wyjechali. Posiedzimy w domu do tej dwudziestej trzeciej, a później przyjedziemy do hotelu. Przecież nie będą dzwonić, ani przyjeżdżać w środku nocy, nie?
   Uśmiechnęłam się cwaniacko.
   - To co, jesteśmy umówieni? - zwróciłam się do członków zespołu. Odpowiedzieli mi szerokimi uśmiechami, które odwzajemniliśmy z Amelią i Bartkiem.

21.11.2013

37. "System do Polski"

.Paul.
   Ruszyłem w kierunku domu, trzymając w rękach to przeklęte zdjęcie. Zdjęcie, które przedstawiało efekt mojej nietrzeźwości, który za dziewięć miesięcy miał wywrócić do góry nogami całe moje życie. Wszystko nagle wydało mi się dziwnie skomplikowane, inne. Moja głowa wypełniła się po brzegi myślami. Różne wizje przyszłości przewijały się przed moimi oczami, niczym fotografie z projektora. Mimo moich dwudziestu siedmiu lat nie jestem gotów na taki obrót akcji. Z drugiej strony... Kiedy wyobrażam sobie, że Nikki robi to, o czym wspomniała... Dyskwalifikuje niewinną istotę przed samym startem. Odbiera możliwość zaczerpnięcia pierwszego świadomego oddechu. Niszczy kogoś, kto nie może się bronić. Może jedynie pozwolić, by skazano go na koniec. Koniec, który nastąpi przed początkiem. Jakie to wszystko chore...
   Gdybym nawet chciał to dziecko zabrać, a później oddać jakiejś przyzwoitej rodzinie... Nie, to nie możliwe. Przecież nie mógłbym oddać kogoś, w kim jest część mnie, kto patrzy na mnie z taką ufnością, kto czuje, że jestem kimś bliskim. Poczułem się strasznie. Mimo, że jakaś część mnie chciałaby być idealnym ojcem wiem, że nie podołam. Jeszcze nie teraz.
   Drogę do domu pokonałem całkowicie zdając się na intuicję i przyzwyczajenie. Nie pamiętam ani jednego metra, który przeszedłem. Pierwszy raz coś takiego mnie spotkało.
   Odłożyłem zdjęcie na stół w jadalni i poszedłem do salonu. Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś, co skieruje moje myśli na inne tory. Mój wzrok zatrzymał się na barku. Uśmiechnąłem się gorzko. Wyciągnąłem cały zapas wódki, jaki tylko miałem. Niosąc go ostrożnie, wszedłem do sypialni i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łóżku po turecku i otworzywszy butelkę, zrobiłem porządny łyk. Alkohol podrażnił moje usta, język i przełyk. Skrzywiłem się. Przypomniałem sobie słowa Tilla, że wódka nie ma smakować, tylko ma sponiewierać. Kiwnąłem głową i wznosząc butelkę do góry burknąłem twoje zdrowie, Till. Zrobiłem kolejny, nie mniejszy od poprzedniego łyk. 
   Alkohol sprawił, że moje myśli skręciły w inną drogę i zaczęły obracać się wokół Laury. Pamiętam, jak Till ją pierwszy raz przyprowadził. Mimo, że byłem dla niej niemiły, ona nie ustępowała. Robiła wszystko, co w jej mocy, by pomóc. Dopiero wtedy, gdy podeszła tak blisko mnie, położyła mi dłonie na ramionach i uświadomiła, że powinniśmy zacząć się szanować z Richardem, zauważyłem jaka jest cudna. Pamiętam to uczucie, kiedy mój żołądek wykonał salto. Robił je za każdym razem, gdy ją widziałem. Wtedy myślałem, że ona jest kimś, na kogo czekałem. Ona mówiła to samo o mnie. Wszystko było takie kolorowe i proste.
   Zanim pokazała mi te przerobione zdjęcia, wyczułem, że coś jest nie tak. Unikała mnie, jej oczy nie były tak cudownie roześmiane, gdy mnie widziała. Przeciwnie. Nie przespałem kilku nocy zastanawiając się, co robię nie tak. Kiedy cała intryga wyszła na jaw, zapewniłem ją, że nigdy bym jej nie zdradził, bo była kimś wyjątkowym. Po prostu ją kochałem.
   Nie mogę pojąć, dlaczego nie pokazała mi tych zdjęć. Dlaczego ze mną nie porozmawiała? Wiele myśli chciało wejść na pierwszy plan, ale tym razem, postanowiłem przeanalizować wszystko bardziej. Postawić się w jej sytuacji. Dostała te fotografie. Jej pierwsza myśl na pewno brzmiała "zdradza mnie". Idąc dalej tym tropem, na pewno bała się potwierdzenia tego. Nie porozmawiała ze mną, bo nie chciała usłyszeć, że to prawda.
   Moja głowa robiła się coraz cięższa, a ja już nie siedziałem, tylko leżałem na prawym boku. Robiąc kolejny łyk, postanowiłem zastanowić się nad zdradą Laury. Tego, nie jestem w stanie usprawiedliwić w żaden sposób. No dobra, potrzebowała pocieszenia i w ogóle... Ale dlaczego szukała go w taki sposób?
   Gdyby nie jej obawa przed poznaniem prawdy, pewnie byłaby tu teraz i bylibyśmy razem...
   Pierwsza butelka pusta. Wyrzuciłem ją za siebie i sięgnąłem po kolejną.
   Jakiś czas później, poczułem, jakby powietrze stało się czymś ciężkim i zaczęło mnie przytłaczać. Coraz bardziej i bardziej.
   Aż w końcu mnie zmiażdżyło...
Około godziny 6:30...
    Kiedy dotarło do mnie, że właśnie się obudziłem, uderzyły we mnie typowe objawy kaca. Ból głowy, suchość w ustach i mdłości... Poczułem, że lada moment, będę wymiotował. Na chwiejnych nogach poszedłem do łazienki i kucnąłem przed sedesem. Po kilkunastu długich minutach, mogłem wstać. Umyłem twarz zimną wodą i wróciłem do sypialni. Na widok butelek poczułem nawracającą falę mdłości, którą zdołałem jednak opanować. Wyrzuciłem do kosza puste butelki. Przechodząc przez jadalnię, zauważyłem leżącą na stole kopertę. Westchnąłem i poszedłem do kuchni, by zrobić sobie mocną herbatę.
Popołudnie...
   Po długim namyśle, postanowiłem podzielić się z kimś moim problemem. Musiałem przyznać się przed samym sobą, że w pojedynkę nic nie zdziałam. Zadzwoniłem po Tilla z nadzieją, że mi doradzi, co robić.
   Po wykonanym telefonie usiadłem w salonie, prosząc w duchu, by Lindemann się pośpieszył. Im szybciej wyrzucę cały ten stres z siebie, tym prędzej znajdę jakieś dobre rozwiązanie całej sytuacji.
   Po kilkunastu minutach, usłyszałem dzwonek. Szybko udałem się otworzyć drzwi.
   - Cześć, Till. - przywitałem się i otworzyłem drzwi szerzej.
   - Witaj. - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
   Jak na gospodarza przystało, zaprowadziłem Tilla do salonu i zapytałem, czy życzy sobie coś do picia.
   - Herbatę poproszę... - zwiesił głos i przyjrzał mi się. - Czy ty w nocy spałeś choć trochę? Wyglądasz okropnie.
   - Wszystko ci opowiem. - odparłem i zabrałem się za robienie herbaty. Kątem oka dostrzegałem, że Till wychyla się i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. W prawdzie, nie dziwię się. Faktycznie wyglądam okropnie. 
   Kilka minut później, przyniosłem do salonu kubek z gorącą herbatą i cukierniczkę. Usiadłem obok Tilla na kanapie i utkwiłem wzrok w parze unoszącej się z kubka.
   - No, opowiadaj co cię dręczy.
   Oparłem łokcie o kolana, a twarz schowałem w dłoniach. Nadszedł ten moment, w którym musiałem przyznać przed przyjacielem, że jestem kretynem.
   - Jakiś czas temu, przypadkowo spotkałem się z Nikki. Zamieniliśmy kilka zdań... W końcu ona zaproponowała, bym wpadł do niej wieczorem, by pogadać. Pomyślałem, że i tak nie mam nic lepszego do roboty, więc czemu nie... Nikki otwarła wino i zaczęliśmy rozmawiać. Gadaliśmy o wszystkim tym, co się w ostatnim czasie u nas działo. Po kilku kieliszkach zacząłem zwierzać się jej ze spraw z Laurą...
   Podniosłem głowę i spojrzałem na Tilla. Jego mina mówiła wszystko. Nie był zadowolony z tego, że opowiadałem mojej byłej żonie o Laurze. 
   - Paul, po co ty...
   - Poczekaj, proszę, daj mi skończyć. - uniosłem w górę rękę. Till zamilkł. - Byłem już lekko wstawiony, nie do końca wiedziałem co robię. Z każdą chwilą, w głowie szumiało mi coraz bardziej. Resztę nocy pamiętam jak przez mgłę, można powiedzieć, ze nie pamiętam nic... Obudziłem się rano. Pierwsza rzecz, która mnie zdziwiła, to fakt, że leżałem nie w swoim łóżku. Następna, byłem goły.
   Lindemann wstrzymał oddech. Kiwnąłem kilkakrotnie głową, podczas gdy Till kręcił nią z niedowierzaniem.
   - Tak, Till. Przespałem się z nią.
   - Paul, ty idioto.
   - Oj, dobrze, już. To nie jest najgorsze. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że... - wstałem i poszedłem do jadalni. Wyciągnąłem z koperty zdjęcie USG i podałem je Tillowi. - Dostałem to wczoraj od niej.
   Lindemann wziął do ręki zdjęcie. Rzucił na nie okiem i zaklął pod nosem. Włożyłem ręce do kieszeni spodni.
   - No, to teraz po raz drugi poproś Nikki o rękę, zamieszkajcie razem...
   - Till, przestań kpić, błagam...
   - Przepraszam, no przecież ty zachowałeś się tak mądrze i dojrzale... Dałeś się naciągnąć na dziecko, kochany. - podszedł do mnie i objął mnie ramieniem. - Przepraszam... Chcesz tego dziecka?
   - Sam nie wiem... Dała mi ultimatum. Albo po narodzinach biorę za nie całkowitą odpowiedzialność, albo mam dać jej pieniądze na usunięcie.
   Zapanowała cisza. Było słychać tylko nasze oddechy i odgłosy dochodzące z zewnątrz.
   - Z jednej strony nie chcę, bo wiem, że nie poradzę sobie sam z taką odpowiedzialnością, ale z drugiej, nie wyobrażam sobie oddania tego dziecka jakimś obcym ludziom, a tym bardziej zabicia go.
   - Musisz się na coś zdecydować.
   - Wiem. Ale cokolwiek zrobię, będzie źle.
   - Ja nie mogę ci nic sugerować, bo to przecież jest twój potomek i twoje sumienie. 
   - No to co ja mam robić?
   - Paul, ja na prawdę nie wiem co mogę ci doradzić... Jest pewna osoba, która na pewno by ci pomogła, ale obrazisz się na mnie...
   - Przyjmę pomoc od każdego.
   - Laura?
   - O, na pewno nie.
   Odszedłem kilka kroków i splotłem palce dłoni na karku. Usłyszałem, jak Till wzdycha i coś mamrocze pod nosem. 
   Wiedziałem, że mi ją zasugeruje, ale nie zamierzałem opowiadać jej o moich problemach. 
   To, co wczoraj podsunął mi mózg na jej temat, to chyba sprawka alkoholu, który już hulał w mojej krwi.
.Laura.
   - Żartujesz? Jak do tego doszło? - zapytałam Tilla z niemałym zdziwieniem. Właśnie dowiedziałam się, że Paul, mój... To znaczy, mój były Paul będzie ojcem.
   - Chciałbym, ale niestety to prawda. Ta żmija go upiła i zaciągnęła do łóżka no i stało się. Wczoraj dała mu zdjęcie USG małego Landersa, albo małej Landersiątki.
   Z wrażenia usiadłam na kuchennym krześle. Mama z tatą wymienili szybkie spojrzenia. 
   - Ja cię kręcę, ale się porobiło... Mówił co ma zamiar zrobić?
   - Nie chce sam wychowywać, nie chce dać pieniędzy na usunięcie, nie chce oddać go komuś, kto mógłby je dobrze wychować.
   - No tak, każda opcja wydaje mu się zła... Żal mi go, wiesz?
   - Lauri, gdyby udało mi się go przekonać, by z tobą porozmawiał... 
   - Będę próbowała mu w jakiś sposób pomóc. - weszłam w zdanie Tilla, gdyż dobrze wiedziałam, o co mnie poprosi.
   - Dziękuję.
   - No coś ty, nie dziękuj, przecież w głębi serca pozostał moim przyjacielem.
   Opowiedzieliśmy sobie z Tillem jeszcze jak spędziliśmy dzień i rozłączyliśmy się. Odłożyłam telefon na swoje miejsce i wróciłam do kuchni, gdzie tata jadł kolację, a mama stała oparta o blat.
   - Otóż, kochani rodzice, Paul będzie ojcem. - obwieściłam i usiadłam przy stole. Tata zakrztusił się kawałkiem kanapki, który miał w ustach, a mama patrzyła na mnie tak, jakbym miała coś dziwnego na twarzy.
   - Ale jak to?
   - Mamo, nie żartuj, że mam ci tłumaczyć jak dochodzi do czegoś takiego...
   Tata parsknął śmiechem, natomiast mama z oburzeniem zarzuciła włosy na plecy. 
   - Spędził noc ze swoją byłą żoną, po prostu. Teraz ona dała mu dwie opcje. Albo bierze dziecko, gdy już się urodzi, albo przekazuje jej odpowiednią sumę, za którą wykona aborcję.
   Rodziców zatkało. 
   - No i co on zamierza teraz zrobić?
   Wzruszyłam ramionami i zwinęłam usta w linijkę. Nie miałam pojęcia co mógłby zrobić, a przecież możliwe, że będę musiała mu doradzić.
   Może zdążę coś wymyślić na czas...
.Daron Malakian.
   Okazało się, że mamy kilka dni wolnych od koncertowania. Może to lepiej. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, by zwiedzić kraje, w których graliśmy, a na zwiedzanie Polski mamy całe cztery dni. Kolejny kraj, w którym nigdy nie byłem.
   - Coś się stało? - zapytałem, kiedy zorientowałem się, że Serj mi się przygląda. 
   - Nie, tak się patrzę.
   Uniosłem lewą brew. Po jego minie zacząłem się domyślać o co chodzi, ale chciałem usłyszeć to od niego, toteż utkwiłem wzrok w jego oczach. Gapiliśmy się na siebie kilka minut.
   - Sprawdzasz, czy brałem? - zapytałem, kiedy Tankian nie wydusił z siebie ani słowa. Zaskoczony moim pytaniem, przeniósł wzrok na swoje kolana i klepnął je kilkakrotnie dłońmi.
   - No, tak jakby. - odparł zmieszany. Przewróciłem oczami, co spowodowało, że Serj się lekko zdenerwował. Podszedłem do niego i spojrzałem w jego oczy najgłębiej jak potrafiłem.
   - Nie brałem. - zapewniłem. - Przysięgam. Dobrze wiesz, że jesteś chyba jedynym człowiekiem, którego nie potrafię okłamać z zimną krwią patrząc mu w oczy.
   Pokiwał wolno głową i poklepał mnie po ramieniu.
   - Tak trzymaj.
   Uśmiechnąłem się krzywo i usiadłem na jednej z autokarowych kanap. Serj przyglądał mi się jeszcze chwile, po czym wrócił do czytania książki. Nie zwracając uwagi na buty, wyłożyłem nogi na kanapę.
   John zrzucił moje nogi na ziemię, usiadł obok i strzelił mi w plecy otwartą dłonią.
   - Nasz mały ćpunek trzeźwy, czy dziś jest jakieś święto?
   Obróciłem powoli głowę. Rozbawienie malujące się na twarzy perkusisty doprowadziło mnie niemal do furii. Czepianie się mojego wzrostu i słabości do kokainy było czymś, za co jestem w stanie powybijać wszystkie zęby.
   - Dolmayan, ty koniecznie chcesz dostać po mordzie dzisiaj?
   - Ja się przesłyszałem, czy ty próbujesz mnie straszyć?
   Zwinąłem dłoń w pięść i umiarkowanie lekko szturchnąłem go w ramię. Zmierzył mnie wzrokiem, który miał być chyba groźny, jednak na mnie podziałał on rozśmieszająco.
   - Mały, nie podskakuj. - warknął. - Działasz mi dziś na nerwy. Czemu nie byłeś taki mądry jak rzucały tobą drgawki?
   - Stul gębę, kretynie!
   - CICHO!!!
   Ryk Serja sprawił, że Shavo oderwał się od szkicowania i zerknął w naszą stronę. Nieczęsto widzę Tankiana tak wkurzonego.
   - Jesteście przyjaciółmi, czy nie do cholery?
   Wymieniłem z Johnem pogardliwe spojrzenie.
   - Co to ma do rzeczy? Ten sukinsyn ciągle mnie obraża! Niech się ode mnie odpieprzy, to i ja dam mu spokój.
   - Daron, zapchaj się czymś. John ty tak samo. Cisza ma być. Usłyszę jeszcze jedną obelgę, to obaj dostaniecie po liściu. Dziękuję za uwagę.
   Pogarda w oczach Johna ustąpiła miejsca zdziwieni. Podał mi rękę. Niechętnie, ale uścisnąłem ją i zdobyłem się na lekkie uniesienie kącików ust ku górze.
   Jeszcze będzie okazja mu dopiec...
   Zauważyłem, że Shavo zaczyna pakować swoje osobiste rzeczy. Zanim zdążyłem go zapytać co się dzieje, zorientowałem się, że autokar zatrzymał się.
   - No, panowie, wysiadamy. - oznajmił z uśmiechem Shavo.
   Jako, że wszystko miałem spakowane, włożyłem jedynie gitarę do futerału, który założyłem na ramię i wyszedłem za resztą na Polskie, jak się okazało mroźne powietrze. Zakląłem pod nosem i zapiąłem zamek bluzy, a na głowę naciągnąłem kaptur.
   - Cholera, ale zimno. - syknął John szczękając zębami.
   - Uważaj, bo sobie powybijasz... - warknąłem z przekąsem. Serj przystanął i zerknął na mnie mrużąc oczy. Westchnąłem i pchnąłem hotelowe drzwi. Wszedłem do środka i od razu poczułem przyjemne ciepło zalewające moje ciało. Po odebraniu kluczy do pokoi, rozeszliśmy się do siebie. Odłożyłem bagaż i razem z resztą ruszyliśmy zwiedzać Warszawę.

19.11.2013

36. "Odnowienie przyjacielskich więzi"

   Koncert zbliża się wielkimi krokami, o czym nie daje mi ani na chwilę zapomnieć Ame. Codziennie słucham, jak piszczy z zachwytu i mało nie mdleje, spoglądając na swój plakat Systemu. 
   Nawet mój tata, z pozoru dojrzały, poważny facet, całkowicie oszalał. Siedzi w moim pokoju do nocy i omawia ze mną plan działania. Wygląda on mniej więcej tak, że stoimy na mrozie, by szybko wejść i oddać kurtki do przechowalni, a następnie pędzić zająć miejsce pod samymi barierkami. Trochę przeraża mnie wizja całego tego szaleństwa, ale wiem, że całe to zamieszanie będzie warte tego, by zobaczyć na żywo System. Czuję, że to będzie impreza mojego życia. 
   Zbierałam właśnie rzeczy do prania, gdy usłyszałam radosny krzyk taty. Wrzuciłam do pralki stertę ubrań i ruszyłam za jego głosem. Znalazłam go w przedpokoju. Stał na krześle i wpatrywał się z euforią w pawlacz.
   - Znalazłeś tam walizkę z milionem dolarów? - zapytałam patrząc na niego. Pokręcił energicznie głową.
   - Lepiej! Laura, patrz!
   Zszedł pośpiesznie i pokazał mi swoje glany. Wzruszyłam ramionami. Nie rozumiałam, z czego się tak cieszy.
   - Przecież nie widzisz ich po raz pierwszy. - zauważyłam i ruszyłam do łazienki. - Masz jakieś czarne ciuchy do prania? - zapytałam przez ramię.
   - Twoja matka powiedziała, że je wyrzuciła! 
   Oparłam się dłońmi o pralkę i z westchnieniem przeniosłam wzrok na tatę. Był tak szczęśliwy, jakby właśnie spełniło się jego największe marzenie, jakim był własny warsztat samochodowy.
   - Nie przyszło ci do głowy, że mama mogła je tam schować?
   - Patrzyłem, ale były zakopane w samym tyle.
   Usiadłam na sedesie i oparłam głowę o kolana.
   - No co? Nie chciało mi się wszystkiego odsuwać.
   - Faceci...
   - Coś ty powiedziała? - oburzył się.
   - Dawaj czarne ciuchy do prania. - odparłam podnosząc głowę.
   Tata włożył swoje glany do półki na buty i poszedł przygotować ubrania. 
Godzinę później...
    Siedziałam na kanapie i patrzyłam, jak tata przerzuca kanały, szukając czegoś godnego uwagi. Na dźwięk dzwonka, oboje popatrzyliśmy na siebie błagalnie. Pojedynek na spojrzenia wygrałam ja. Tata ze skwaszoną miną wstał z kanapy i poszedł otworzyć, a ja uśmiechnęłam się triumfalnie.
   - Laura!
   Wzniosłam wzrok do góry i spełzłam z kanapy. Podreptałam do przedpokoju. Zauważyłam, że przed drzwiami stoi Bartek.
   - Cześć. - przywitałam się wychylając głowę zza taty. - Wejdziesz?
   - Jeśli mogę?
   Tata poszedł z powrotem do pokoju, natomiast ja z Bartkiem udaliśmy się do mnie.
   - Napijesz się czegoś?
   Zastanowił się. Oparłam się plecami o ścianę i tupnęłam nogą kilkakrotnie.
   - Mhm, to może kawy. Mocnej, czarnej, bez cukru.
   - Ok, szatanie.
   Wyszczerzył zęby w swoim rozbrajającym uśmiechu i zaczął oglądać rzeczy, które leżały na biurku.
   Po kilku minutach, wróciłam do pokoju. Zauważyłam, że kolega przegląda jakieś zdjęcia. Niestety, był za wysoki, bym mogła spojrzeć mu przez ramię, więc stanęłam obok niego i dźgnęłam do delikatnie w bok. Puścił zdjęcia z zaskoczenia i obrócił się w moją stronę. Parsknęłam śmiechem.
   - Proszę, kawa. - podałam mu filiżankę. - Coś ty taki płochliwy? - zapytałam i wzięłam do ręki zdjęcia, które oglądał. Zauważyłam, że zostały wykonane podczas pierwszej imprezy u Paula, podczas której Till zapoznawał mnie z zespołem. Uśmiechnęłam się do Bartka.
   - Teraz, to już całkowicie ci wierzę, mała. Rany, jakie ty masz szczęście.
   - Wiem... - odparłam i usiadłam na łóżku. Poklepałam miejsce obok.
   - Opowiedz mi o nich. - poprosił. - Ale najpierw, powiedz jak to się stało, że się poznaliście no i że tak bardzo zżyliście się ze sobą.
    Uśmiechnęłam się chytrze pod nosem i zaczęłam swoją opowieść. Wyraz twarzy Bartka zmieniał się podczas każdego zwrotu akcji. Jego oczy wyrażały zaskoczenie, uznanie, zaszokowanie i wiele innych emocji. Kiedy opowiadałam, jak chłopcy zaproponowali mi bycie ich stylistką, aż chwyciłam Bartka za ramiona i potrząsnęłam mocno, mówiąc swoje "czujesz to?!"
   - Jesteś cholerną farciarą. - powiedział z wyrzutem, kiedy moja opowieść dobiegła końca. Obrócił głowę z obrażoną miną, ale zdążyłam zauważyć, że zaraz później uśmiechnął się szeroko. Szarpnęłam go lekko za długi, blond kosmyk włosów.
   - Ale nasza przyjaźń na tym nie ucierpi?
   Spojrzał na mnie i rozpromienił się.
   - Prawdę mówiąc, szkoda, że nie jesteś już z Paulem...
   Jego wypowiedź zbiła mnie z tropu. Uniosłam lewą brew.
   - Być ojcem chrzestnym małych Landersiątek...
   - Kto powiedział, że poprosiłabym cię o to?! - zapytałam podpierając się pod boki. 
   - Nie miałabyś innego wyjścia. - odparł, szturchając mnie lekko w ramię. Uśmiechnęliśmy się do siebie.
   Później, rozmowa zeszła na całkowicie inne tory. Tym razem to ja zadawałam pytania. Jak się okazało, Bartek mieszka sam od roku, bo jak mówi, chciał w końcu stać się niezależny. Przed wyprowadzką, mieszkał u rodziny zastępczej, która opiekowała się nim odkąd jego rodzice, zapaleni alpiniści, zginęli podczas jednej z górskich wypraw.
   - Jak zareagowali, gdy powiedziałeś, że się wyprowadzasz?
   - Zachwyceni nie byli. Wiadomo, że było dużo gadania, przekonywania i tym podobnych... - kiedy filiżanka, którą obracał w dłoniach niemal spadła na podłogę, odstawił ją na biurko. 
   - Nie było ci ciężko? - zapytałam patrząc wprost w jego szare oczy. - No wiesz, wychowywali cię tyle lat i... - przerwałam, bo coś sobie uświadomiłam. - Przepraszam, nie powinnam się wtrącać...
   Poklepał mnie po ramieniu i uśmiechnął się szeroko.
   - Nie przepraszaj. Było mi ciężko, nigdy tego nie negowałem. Ale popatrzyłem na to z drugiej strony. Na pewno moja wyprowadzka postawiła ich budżet na nogi. Poza tym, nie odszedłem na drugi koniec świata, odwiedzamy się często a ja mam satysfakcję, że potrafię żyć samodzielnie.
   Wydęłam dolną wargę i kiwnęłam powoli głową. Poczułam się dziwnie mając świadomość, że mnie ciągle ktoś utrzymywał. Rodzice, później Till, a teraz znowu rodzice. 
   Znowu poczułam się jak totalne dziecko.
   - A, słuchaj... Gadałam z Tillem na temat autografów dla ciebie.
   Jego oczy błysnęły.
   - Masz jakieś zdjęcie chłopaków, koszulkę, cokolwiek? - zapytałam wstając z łóżka. Wzięłam do ręki pustą filiżankę.
   - No jasne, mam takie jedno zdjęcie, wisi w ramie na ścianie.
   - Pięknie. W takim razie mi je dostarcz, a ja wyślę je do Tilla. Chłopaki podpiszą się i odeślą do mnie.
   Bartek wstał z mojego łóżka, i pocałował mnie w dłoń z wdzięcznością. Zaniemówiłam, bo do tej pory tylko Paul tak robił. 
   - Możesz podziękować mu osobiście, jeśli tylko się z nim dogadasz...
   - Dogadam się, jasne. Bardzo dobrze znam niemiecki, ale sam nie wiem...
   Uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju. Kiedy odkładałam umytą filiżankę na suszarkę do naczyń, zorientowałam się, że nie jestem w kuchni sama. Wiedziałam, kto za mną stoi.
   - No nie mów, że wymiękasz.
   Obróciłam się. Mina Bartka mówiła jedno. Uraziłam jego męską dumę. Przyłożyłam wewnętrzną część dłoni do ust, a następnie zdmuchnęłam całusa w stronę przyjaciela. Założył ręce na pierś i zwinął usta. Udałam się po telefon i wróciłam do kuchni. Wybrałam numer do Tilla i przyłożyłam słuchawkę do ucha.
   - Słucham?
   - Witaj, ojcze! - pisnęłam radośnie. Po drugiej stronie, rozbrzmiał dźwięczny śmiech Lindemanna.
   - Córeczka, jak miło. Opowiadaj, co nowego?
   - Nic nowego, poza tym, że mój biologiczny dawca życia całkowicie oszalał na punkcie koncertu... 
   Na sformułowanie "biologiczny dawca życia", Till parsknął śmiechem, a ja razem z nim.
   - Ale nie o tym chciałam... - wtrąciłam, zanim Till zdążył cokolwiek powiedzieć. - Mój przyjaciel, któremu obiecaliście autografy, chciałby ci osobiście podziękować. Masz chwilę?
   - No jasne, dawaj go.
   Wyciągnęłam słuchawkę w stronę Bartka. Zawahał się, ale odebrał ją i przyłożył sobie do ucha. Oddaliłam się nieco, by go niepotrzebnie nie stresować. W końcu rozmawiał ze swoim idolem.
.Till.
   - Z kim gadałeś?
   Obróciłem się. Richard pochłaniał chipsy z nogami rozwalonymi na stole, a Flake bacznie obserwował mecz.
   - Na początku z Laurą, później z jej kolegą, któremu obiecaliśmy autografy, a później znowu z Laurą.
   - Pewnie był nieźle zestresowany rozmową, co? - zapytał Kruspe unosząc zadziornie lewą brew. Kiwnąłem głową.
   - Laura mówiła, że zaraz jak usłyszał mój głos, usiadł z wrażenia.
   Parsknęliśmy śmiechem.
   - Urosłem z dumy, słuchając tych wszystkich komplementów. Fajnie usłyszeć od fana kilka miłych słów.
   Pokiwali głowami i wlepili oczy w ekran telewizora. Podszedłem do nich, strąciłem ze stołu nogi Kruspego i rozsiadłem się na kanapie.
.Doom.
    Kolejny dzień spędzony w moim mini-studiu. Rano nic nie wskazywało na to, że dziś nastąpi pierwszy od jakiegoś czasu przełom.
   Popołudniu, po raz pierwszy poczułem, że marnuję czas siedząc tu i waląc w gary. Mógłbym zagospodarować te godziny inaczej, może bardziej pożytecznie. W końcu przez obecną sytuację nie cierpię tylko ja. Mój związek z Alex, oraz relacje z przyjaciółmi drastycznie pogorszyły się. Nie było mi z tym dobrze. 
   Włożyłem pałeczki do futerału i postawiłem na niewielkiej półce. Cicho wyszedłem z mini-studia, by zrealizować swój plan. Chciałem wymknąć się z domu bezszelestnie, ale niestety, nie udało mi się to...
.Alex.
   Usłyszałam, jak Doom szybkim ruchem zapina zamek kurtki. Najciszej, jak się da, ruszyłam w kierunku holu. Gdy usłyszałam przekręcany zamek w drzwiach, wyskoczyłam z głośnym tupnięciem na środek korytarza powodując tym samym, że Christoph stał się bliski zawału.
   - Wyszedłeś ze studia i nie raczyłeś zajrzeć do mnie? - zapytałam zakładając ręce na pierś. - Poza tym, dlaczego się tak wymykasz? Jest coś, o czym powinnam wiedzieć?
   Obrócił się w moją stronę, trzymając dłoń w okolicach serca. Oparłam się ramieniem o ścianę i spojrzałam na niego tak, że dałam mu tym samym do zrozumienia, że bez sensownego wyjaśnienia nie wyjdzie.
   - Idę do Paula. - odparł.
   - Mogę wiedzieć po co?
   -  A jak myślisz?! - wybuchnął. Przymrużyłam powieki. - Przepraszam... - oparł się plecami o drzwi i przeczesał bujną czuprynę. - Idę prosić go o wybaczenie.
   Wybałuszyłam oczy i nagrodziłam go ironicznymi oklaskami. Mój mężczyzna zmierzył mnie spojrzeniem.
   - Wiesz co? Ostatnio jest w tobie tyle jadu, że obawiam się, że jestem już nim zatruty.
   Nabrałam do płuc powietrza i zwiesiwszy głowę na dół, policzyłam do dziesięciu.
   - Christoph... Wyjdź lepiej czynić swą powinność, bo nie ręczę za siebie... 
   Kiedy Schneider wyszedł, ja wróciłam do salonu. Wtedy, przyszedł mi do głowy pewien pomysł...
Pół godziny później...
   Pomyślałam, że już mogę wcielić w życie mój plan. Wzięłam telefon i wybrałam numer do Paula. Gitarzysta odezwał się po trzech sygnałach, jednak nie brzmiał dobrze...
   - Cześć, Paul. - przywitałam się. - Z tej strony Alex.
   - O, cześć, cześć. Co słychać?
   - Powiedz mi taką rzecz... Jest u ciebie Schneider?
   - Nie... - zamilknął. - A miał być?
   Krew zagotowała się w moich żyłach. Zrobiłam kilka głębokich wdechów i przymknęłam powieki.
   - Miał być. - warknęłam. - Porozmawiam sobie z nim jak wróci. A dlaczego ty masz taki smutny głos? Masz jakieś problemy?
   Nie odpowiedział od razu na moje pytanie. Zaczynałam się niecierpliwić, kiedy jego milczenie trwało już ponad dwie minuty. W końcu, usłyszałam ciężkie westchnięcie.
   - Trzymam się.
   - Paul, jeżeli coś się dzieje, powiedz.
   - Nie. To znaczy... Nie ma o czym mówić, na prawdę. Muszę już kończyć, do zobaczenia.
   Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, usłyszałam sygnał oznajmiający, że połączenie zostało zakończone. 
   Opadłam ciężko na fotel i wbiłam wzrok w drewniany parkiet. Przeczesałam palcami włosy, które notabene nie chciały się już układać. Że też ta cholerna Laura musiała wyjechać... Mój odrost rósł z każdym dniem, fryzura zaczynała tracić swój kształt i w ogóle wszystko się jakoś posypało...
   Jestem na nią piekielnie zła, że nas zostawiła, ale z drugiej strony, gdy tu była, to wszystko jakoś trzymało się kupy. Mimo tego, że było źle. A teraz? Więzi między chłopakami zaczynają się coraz bardziej poluźniać. Coraz bardziej się boję i mam w sobie coraz mniej nadziei na reaktywację Rammstein... Schneider doprowadził do tego, że pozostali przestali się starać. Całą uwagę przenieśli na swoje życie, na swój czubek nosa. Sama nie zdziałam nic. Nie mam nikogo, kto mi pomoże walczyć o zespół. Coś, czego nienawidzę, to poczucie bezsilności, które teraz odczuwałam ze zdwojoną siłą.
Jakiś czas później...
   Odgłos przekręcanego w zamku klucza, otwierania i zamykania drzwi. Wiedziałam, kto przyszedł. Wiedziałam również, co mam mu do powiedzenia. Ruszyłam ciężkim krokiem, maksymalnie zdenerwowana na Schneidera. 
   Kiedy weszłam do korytarza, zaparło mi dech w piersiach. Przy drzwiach wejściowych stał Christoph, w jednej ręce trzymając ogromny bukiet róż koloru herbacianego, a w drugiej jakąś małą torebeczkę. Łzy wzruszenia zatańczyły w kącikach moich oczu. Teraz już wiedziałam, dlaczego powiedział, że idzie do Paula...
   - Nie wiem jak mam przepraszać za moje zachowanie. Wiem, że cię skrzywdziłem i bardzo się tego wstydzę. Jedyne co mogę, to przeprosić i obiecać, że wszystko naprawię.
   - Czy to oznacza, że Rammstein...
   - Nie. - odpowiedział szybko. - Nie chcę reaktywacji zespołu. Chcę odzyskać dobre stosunki z przyjaciółmi i tobą. Nic więcej.
   Zwiesiłam głowę i mrugając pozwoliłam, by łzy spłynęły po moich policzkach. Wtedy Christoph włożył mi w dłoń kwiaty, a w drugą tajemniczą torebeczkę. Pociągając nosem, oddałam Schneiderowi bukiet i zajęłam się rozpakowywaniem prezentu. Wyciągnęłam z torebeczki małe pudełko. Szybko je otworzyłam i moim oczom ukazała się śliczna, złota bransoletka. Pisnęłam i uwiesiłam się na szyi Christopha.
   - A teraz, ty dzwonisz do Paula i Flake'a, a ja do Tilla i Richarda. Musimy się natychmiast spotkać. - zakomunikował. - Jutro wybiorę się do Olivera.
   Nie do końca wiedziałam co chce zrobić, ale zrobiłam to, o co mnie prosił.
.Richard.
   - W dalszym ciągu nie wiem, dlaczego spotkaliśmy się akurat u mnie. - wyznałem wnosząc do salonu piwo.
   - Kruspe, zamknij się, jeśli nie masz nic konkretnego do powiedzenia.
   Wyciągnąłem w stronę Tilla środkowy palec i rozsiadłem się w fotelu. 
   - Uciszcie się na chwilę. - odezwał się Schneider. - Spotkaliśmy się tu po to, bym mógł coś powiedzieć. Dotarło do mnie, jaką krzywdę wam wyrządziłem swoim zachowaniem. Dlatego chcę was wszystkich przeprosić. Szczególnie ciebie, Paul. Wybacz mi stary.
   Wymieniliśmy między sobą spojrzenia. Flake wyglądał, jakby ktoś przywalił mu siarczystego liścia w twarz. Till zbierał szczękę z podłogi, Paul świdrował Schneidera spojrzeniem, a ja przyglądałem się całemu towarzystwu ze zdziwieniem.
   - Zapomnijmy o sprawie. - odezwał się Landers. Christoph wstał, podszedł do Paula i objął go, co gitarzysta odwzajemnił.
   - No to ja proponuję w takim razie wznieść toast, za Schneidera, któremu w końcu wrócił rozum.  - powiedział Till i wzniósł butelkę piwa. Wszyscy poszliśmy w jego ślady.
   A może melodia, którą ostatnio ułożyłem zostanie wykorzystana przez Rammstein...
   Chwilę później...
   Podszedłem do stojącego pod ścianą Paula. Zawiesiłem swoje ramię na jego karku i uśmiechnąłem się. 
   - Nie cieszysz się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku? - zapytałem wskazując brodą na resztę ekipy, która była w znakomitych humorach.
   - Cieszę się, jestem zachwycony.
   - Jakoś mnie nie przekonujesz. 
   - Ale ja się na prawdę bardzo cieszę.
   - Tęsknisz za Laurą...
   Wiem, że zaryzykowałem tym stwierdzeniem. 
   - Proszę, nie żartuj. Jestem szczęśliwy, że nie muszę już jej oglądać. - odparł hardo. - Liczę na to, że zostanie w Polsce na stałe, wystarczająco tu namieszała.
   Otworzyłem usta ze zdziwienia. Nie zawahał się ani na moment, kiedy wyrażał swój stosunek do Laury. Pytanie brzmiało, czy tak dobrze wyćwiczył swoją rolę, a może faktycznie ją znienawidził.
   - No wiesz, Paul... Myślę, że poza tobą wszyscy jej wybaczyli i chcieliby znowu ją zobaczyć.
   - Najzwyczajniej w świecie owinęła sobie was wokół palca.
   - Nie próbuj mi wmówić, że tak po prostu wyrzuciłeś z pamięci wszystko co was łączyło. Przecież ty nie widziałeś świata poza nią, tego nie można ot tak, wyrzucić do kosza.
   Zmieszał się.
   - To nie jest odpowiedni moment, by rozmawiać o takich rzeczach. - odstawił butelkę po piwie na parapet. - Muszę iść, mam do załatwienia pewną sprawę, do zobaczenia.
   Pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł tak pośpiesznie, że niemal zakurzyło się za nim. Ciekawe co to za pilna sprawa?
.Paul.
   Włożyłem ręce w kieszenie kurtki i szybkim marszem ruszyłem w kierunku parku, gdzie zaplanowaliśmy z Nikki spotkanie. Nie było mi to na rękę, szczególne po ostatnim incydencie z jej udziałem... Nienawidzę jej tak samo, jak Laurę, a może nawet bardziej...
   Wścibskość Richarda niemal wyprowadziła mnie z równowagi. 
   Pewnie, że nie da się tak po prostu wyrzucić z pamięci wszystkiego, co związane jest z Laurą. Zdarza mi się jeszcze czasami o niej myśleć, ale w gruncie rzeczy nienawidzę jej. I na prawdę nie chcę, by wracała. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się całkowicie wykasować ją z pamięci.
   Moja była żona stała oparta plecami o drzewo. Kiedy stanąłem obok niej, okazała się sporo wyższa, za sprawą gigantycznych szpilek. Poczułem się upokorzony.
   - Ile można na ciebie czekać? - syknęła z wyrzutem.
   - Cały świat nie kręci się wokół ciebie, mam ważniejsze sprawy na głowie. - odparłem nie mniej jadowicie.
   - Teraz, przybędzie ci ważnych spraw.
   - O czym ty mówisz?
   - Pamiętasz naszą wspólną noc? - zapytała grzebiąc w torebce. Parsknąłem ze zniesmaczeniem.
   - Nie, bo byłem pijany.
   Wróciłem myślami do tego wieczoru. Spotkaliśmy się przypadkowo. Zaprosiła mnie do siebie, pod pretekstem zwyczajnej rozmowy. Z każdą chwilą spędzoną w domu Nikki, stawałem się coraz bardziej pijany. Nie była tym faktem zdenerwowana, bo sama dolewała mi wina do kieliszka. Kiedy byłem już niemal nieprzytomny, zaciągnęła mnie do swojej sypialni. Następnego dnia obudziłem się w jej łóżku. Nagi i skacowany. Dotarło do mnie, co się stało. 
   Jestem na siebie wściekły...
   Nikki w końcu wyciągnęła z torebki jakąś kopertę. Podała mi ją i kazała otworzyć.
   - Co to ma być? - zapytałem patrząc na fotografię USG. Żołądek podskoczył mi do gardła.
   - To jest coś, co zostawiłeś ostatnio. - odparła. 
   Poczułem nieprzyjemne mrowienie we wnętrzu mojego ciała.
   - Co ty pieprzysz?
   - Niestety, Paul. Nasza zabawa nie obeszła się bez echa. Mam dla ciebie dwie propozycje. Albo za dziewięć miesięcy odbierasz to, co zmajstrowałeś, albo przekazujesz mi odpowiednią sumę pieniędzy, by pozbyć się problemu...
   Wstrzymałem powietrze.
   - Kpisz ze mnie? - zapytałem przez zaciśnięte zęby.
   - Nie. Daję ci dwie opcje, sam zdecyduj, którą wybierasz.
   Obróciła się i odeszła bez słowa, zostawiając mnie z tym cholernym zdjęciem i miliardem myśli na sekundę.