29.01.2014

53. "Sen na jawie"

   Państwo Kastner pobiegli gdzieś razem z lekarzem, a ja zostałam na izbie przyjęć. Usiadłam na plastikowym krzesełku i opierając łokcie o uda, ukryłam twarz w dłoniach. W pewnym momencie, mój telefon zaczął dzwonić. 
   - Halo, Serj?
   - Nie płacz, wszystko będzie dobrze. - Daron musiał już poinformować wszystkich o całym zajściu. Oparłam tył głowy o ścianę i pociągnęłam kilkakrotnie nosem.
   - Nikt nie mógł nic zrobić. - szepnęłam. - Nie słuchała nikogo. Nie chciała jeść, ani pić, słabła w oczach. - chlipnęłam. - Jeżeli jej stanie się coś złego, nie daruję sobie tego.
   - Nie możesz myśleć tak negatywnie, nie pomożesz jej przez to. - mówił spokojnym głosem. W tle było słychać ożywioną rozmowę między chłopakami. Najgłośniej darł się oczywiście Daron.
   - Wiem, ale bardzo się o nią boję. - powiedziałam cicho i rozglądnęłam się, w poszukiwaniu rodziców Laury. Serj w tym czasie uciszał chłopaków. - Nie wiem, czy dzwonić do Tilla. - odezwałam się, gdy po drugiej stronie zapanowała głucha cisza. - Laura by tego nie chciała, ale z drugiej strony, przecież on ma prawo wiedzieć, co się stało.
   - Masz rację, ale radziłbym ci zaczekać. Najlepiej będzie, gdy ona sama wszystko mu opowie. 
   - Skoro tak mówisz...
   Ktoś podsunął mi pod nos kubeczek z kawą z automatu. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do pana Michała i odebrałam od niego napój. Poprosiłam Serja, by zaczekał chwilę i zwróciłam się do siedzącego na krzesełku obok ojca Laury.
   - Co z nią? - zapytałam nie odsuwając telefonu od ucha.
   - Odwodnienie. - odparł krótko. - Podłączyli jej kroplówkę, Weronika została przy niej. Lekarz powiedział, że to było zwykłe zemdlenie i powinna szybko odzyskać świadomość.
   - To znaczy, że wszystko będzie dobrze?
   - Tak, szybko wróci do siebie.
   Przeprosiłam pana Michała i wróciłam do rozmowy z Serjem. Opowiedziałam mu wszystko to, co usłyszałam od taty Laury. Kiedy zauważyłam panią Weronikę, zmierzającą ku nam szybkim krokiem, przeprosiłam mojego rozmówcę i przerwałam połączenie. Schowałam telefon do kieszeni bluzy.
   - Mela, Laura chce cię widzieć. - powiedziała i usiadła obok męża. Kiwnęłam głową. Dowiedziawszy się, że Laura leży w sali 203, na drugim piętrze, ruszyłam w kierunku windy. Weszłam do środka i nacisnęłam guzik przy cyfrze 2. Winda z lekkim szarpnięciem ruszyła do góry. Chwilę potem, znajdowałam się już na właściwym piętrze. Ruszyłam korytarzem, zerkając na plakietki przymocowane do każdych drzwi. Gdy znalazłam te z napisem "203", zapukałam lekko i weszłam do środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, podeszłam do łóżka mojej przyjaciółki i usiadłam na krześle, stojącym obok. Laura wciąż wyglądała nie najlepiej, ale uśmiechała się bardzo szeroko, gdy chwyciła mnie za rękę.
   - Zdajesz sobie sprawę z tego ile strachu nam napędziłaś? - nachyliłam się i pocałowałam ją w czoło. - Żałuj, że nie widziałaś swojego taty, jak powiedziałam mu, że zemdlałaś... Rzucił się do twojego pokoju jak rambo, albo nawet i lepiej.
   Zachichotała cicho, stale patrząc mi prosto w oczy. Zrobiła głęboki wdech i pogłaskała kciukiem wierzch mojej dłoni.
   - Przepraszam. - szepnęła. - Gdybym wiedziała jak to się skończy, pewnie posłuchałabym mamy i poszłabym do lekarza.
   - No, już dobrze. Nie ma co gdybać. Stało się, czasu nie cofniemy. Ale teraz, musisz o siebie bardzo zadbać, by wrócić do pełni sił.
   - Wiem. - skrzywiła się. - Mela, ja już mam dość, chcę wrócić do domu.
   Uśmiechnęłam się z politowaniem. Laura zrobiła naburmuszoną minę i patrząc na kroplówkę, wydała z siebie ostentacyjne blee wywalając przy tym cały język. Zdusiłam w sobie śmiech.
   - Niestety, kilka dni tu poleżysz.
   - Nie musiałaś mówić tego w tak brutalny sposób...
   Zaśmiałam się. Poczułam wibracje w kieszeni bluzy. Wyjęłam telefon i rzuciłam okiem na treść wiadomości od Serja. "Zadzwoń do mnie najszybciej, jak dasz radę."
   - Serj?
   Przeniosłam wzrok na Laurę. Uśmiechała się. Biłam się z myślami, czy powiedzieć jej o tym, że rozmawiałam z Daronem. W końcu doszłam do wniosku, że przecież prędzej czy później i tak się dowie, więc ukrywanie tego nie ma najmniejszego sensu.
   - No, Serj... Wiesz, Laura... Wtedy, jak wieźliśmy cię do szpitala, wzięłam twój telefon ze sobą i tak się złożyło, że akurat wtedy zadzwonił Daron...
   Z trudem oparła się na łokciu i wpatrywała się we mnie tymi swoimi oczami. Zwiesiłam głowę.
   - Co mu powiedziałaś?
   Przełknęłam głośno ślinę. Nagła zmiana wyrazu twarzy, oraz tonu głosu Laury zbiła mnie z pantałyku.
   - Prawdę. Że źle się czułaś, wyglądałaś jeszcze gorzej i że jedziemy do szpitala. - przerwałam i spojrzałam w oczy przyjaciółce. Nie była zła. Była zaniepokojona. - Ale pisałam już do Serja, że wszystko z tobą w porządku i... - nachyliłam się, by uściskać i wycałować Laurę. - kazali ci to przekazać, wraz z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
   Zachichotała i opadła na poduszkę. Zaklęłam w myślach. Jednak poczucie winy, że okłamałam Laurę przyćmił sms od Serja. Musiało się coś stać, skoro prosił, bym zadzwoniła jak najszybciej. 
   Kiedy kilkanaście minut później, do sali weszli rodzice Laury uznałam, że to dobry moment, więc przepraszając wszystkich wyszłam na korytarz i zadzwoniłam do Serja.
.Laura.
   Przykro mi było patrzeć jacy rodzice są zmartwieni z mojego powodu. Faktycznie, zachowałam się bardzo źle...
   - Czuję się dobrze. - powiedziałam, by nieco ich uspokoić. Usiedli po obu stronach łóżka.
   - Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie myśli chodziły mi po głowie... - powiedziała mama. Wyciągnęłam rękę na tyle, na ile pozwalała mi kroplówka i chwyciłam ją za nadgarstek. Uśmiechnęłam się. Przeniosłam wzrok na tatę. Mrugał do mnie, robił jakieś dziwne miny, a kiedy mama obróciła się w jego stronę, momentalnie przestawał. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Domyśliłam się tylko, że nie chce mówić przy mamie. Dyskretnie uniosłam brwi. Dopiero, kiedy tata na szpitalnej pościeli nakreślił palcem Los Angeles, zrozumiałam o co mu chodziło. Wytężyłam swoje szare komórki najbardziej, jak tylko byłam w stanie. No tak... Jak teraz poproszę mamę o wyjazd do Stanów, będzie jej ciężko odmówić. Puściłam oko mojemu szalonemu tacie.
   - Mamusiu... Mam do ciebie ogromną prośbę... - przygryzłam dolną wargę. - Tak prawdę mówiąc, to prośbę życia chyba...
   - No, mów córeczko.
   - Bo... Jest taka opcja, że my w trójkę, plus Ame, Bartek, Till, Reesh, Flake i Olli możemy nowy rok przywitać w Los Angeles...
   Westchnęła i ścisnęła mocniej moją dłoń. Spojrzałam na nią dyskretnie zza grzywki. Miała trudny do odgadnięcia wyraz twarzy. Miałam wrażenie, że nie uda mi się jej przekonać do tego pomysłu, a co za tym idzie - nie spotkam się z Daronem.
   - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, w twoim stanie...
   - Ale co ty mówisz, przecież lekarz powiedział, że najdalej za tydzień Lauri wyjdzie ze szpitala! - oburzył się tata. - Później są święta, odpocznie sobie i możemy jechać!
   Popatrzyłyśmy na niego. Zwiesił głowę, uśmiechając się pod nosem. Kiedy mama skupiła na mnie swoją uwagę kiwnęłam głową, popierając tatę.
   - Możesz mi wierzyć, nic tak nie wpłynie na poprawę mojego stanu niż ten wyjazd. - powiedziałam. Chyba zrozumiała o co mi konkretnie chodzi. 
   - Dobrze. Ale jeżeli ci się pogorszy, zostajemy w domu.
   Rozłożyłam ramiona. Nachyliła się i przytuliła mnie delikatnie. Puściłam oko do taty, który szczerzył się od ucha do ucha.
   - Jestem pewna, że mój stan będzie teraz coraz lepszy.
   - Ale co z noclegiem? Trzeba będzie znaleźć jakiś hotel, czy coś...
   - Niee. - machnęłam ręką. - My we trójkę zatrzymamy się u Darona. On już rozmawiał ze swoimi rodzicami, zgodzili się od razu. Amelia ma zapewniony pokój u Serja, a reszta się dogada jakoś.
   Uśmiechnęła się. W momencie, kiedy Mela weszła do sali, pojawił się w niej również lekarz. Powiedział, że powinnam teraz zostać sama, by spokojnie odpoczywać. Pożegnałam się z rodzicami i Amelią, wysłuchałam, co ma mi do powiedzenia ordynator i postanowiłam się zdrzemnąć.
Następnego dnia...
   Poczułam, że się obudziłam. Nie otwierając oczu, próbowałam ocenić, jak się czuję. Lepiej niż wczoraj, ale niestety w dalszym ciągu szału nie ma. Westchnęłam głęboko i przeciągnęłam się ostrożnie, by nie naruszyć wenflonu. Lewą ręką przetarłam oczy i podniosłam powieki. Jako, że leżałam na plecach, moim oczom ukazał się biały sufit. Obróciłam głowę w lewo. Na krześle obok łóżka siedział Daron. Jego łokcie były oparte o uda, a brodę podpierał na dłoniach. Patrzył się na mnie swoimi niesamowitymi oczami. Nie chciałam, by ten sen dobiegł końca. Uśmiechnęłam się do niego i przymknęłam powieki.
   - Martwiłem się o ciebie. - powiedział cicho, odgarniając mi włosy z czoła. Podniosłam rękę i przyłożyłam dłoń do jego ust.
   - Cii... Nie mogę się teraz obudzić...
   - Dlaczego? - zapytał po chwili ciszy.
   - Bo wtedy ty znikniesz... A ja znowu będę bić się z myślami. - przesunęłam palce na jego policzek i pogłaskałam go. Poczułam pod palcami kłujący zarost.
   - Nie rozumiem dlaczego miałbym znikać.
   - Każdy sen ma to do siebie, że znika, gdy otworzymy oczy. - powiedziałam ze smutkiem. - Wiem, że mnie też to czeka, dlatego chcę to przeciągnąć tak długo, ile tylko się da.
   Cisza. Uśmiechnęłam się, bo ciągle czułam pod palcami jego policzek. Nie rozpłynął się, jeszcze nie zniknął.
   - Laura, ale ty już otworzyłaś oczy. - zauważył. - A ja ci się nie śnię. Jestem tu naprawdę.
   Poczułam impuls, przepływający przez całe moje ciało. Podniosłam ostrożnie powieki i dla pewności, uszczypnęłam się. Daron nie zniknął. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, na jego buzi zagościł szeroki uśmiech. Rozłożyłam ramiona i chciałam się wręcz rzucić na niego, lecz on zareagował szybciej. Wstał i chwycił moją prawą rękę, bym nie wyrwała sobie wenflonu i nachylając się nade mną, ostrożnie mnie przytulił. Jego twarz zawisła nad moją. Chwilę patrzył mi prosto w oczy, po czym cmoknął mnie w czoło i usiadł na kraju łóżka.
   - Jak się tu dostałeś? - zapytałam ocierając łzy wzruszenia.
   - Po rozmowie z Amelią wiedziałem, że nie mogę cię tak zostawić. Trasa się skończyła, więc porozmawiałem z kierowcą i udało mi się go namówić na przyjazd do Warszawy. Później, twoja przyjaciółka nas pokierowała.
   - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę... - chwyciłam go za rękę. - A gdzie w takim razie jest reszta?
   - U Ame, wpadną do ciebie później. - westchnął. - A teraz powiedz mi najszczerzej, jak to tylko możliwe, dlaczego doprowadziłaś się do takiego stanu?
   Przewróciłam oczami. Akurat opowiadanie mu o ostatnich dniach wcale nie było mi na rękę. Widziałam, że nie odpuści. Zaczęłam szukać odpowiednich słów.
   - Najszczerzej?
   Pokiwał wolno głową i pocałował mnie w dłoń. Westchnęłam.
   - Po tym ostatnim incydencie, zaczęłam się o ciebie bardzo martwić. - przyznałam. - Codziennie o tobie myślałam, zastanawiałam się, co robisz i czy naprawdę nie wciągasz tego gówna... Ten ostatni koszmar, o którym ci opowiadałam... Śniło mi się, że nie żyjesz. Daron, no co ja ci będę dużo mówić. Martwiłam się.
   Jego buzia posmutniała. Przytulił moją dłoń do swojego policzka i utkwił wzrok w kołdrze. Patrzyłam na niego, wyczekując jakiejś odpowiedzi z jego strony. Zaskoczyłam go, to na pewno.
   - To znaczy, że przeze mnie stało się to wszystko. - szepnął. Pogłaskałam jego szorstki policzek i pokręciłam głową.
   - Nie. To moja wina. Mówiłeś, że nie bierzesz, ale ja ciągle się martwiłam... - westchnęłam. - Zostawmy to. Najważniejsze, że naprawdę nie brałeś. Bo tak było, prawda?
   - No oczywiście, że tak. Poza tym, nawet jakby coś mnie podkusiło, to nie było takiej opcji. - uśmiechnął się półgębkiem. - Chłopaki zrobili mi rewizję rzeczy na wypadek, jakbym miał coś zachomikowane na czarną godzinę
   Uśmiechnęłam się szeroko. Daron nachylił się ponownie nade mną i pocałował mnie w policzek.
   - Oprócz mojej mamy i Serja chyba nikt się tak o mnie nie martwił jak ty. - powiedział. Rozczochrałam jego czuprynę.
   - Myślę, że chłopaki po prostu nie okazują tego, ale w głębi serca bardzo się o ciebie boją... Wiesz, rozmawiałam z rodzicami i przyjaciółmi na temat Sylwestra.
   - I co? - aż oparł się dłońmi po obu stronach mnie i wyczekiwał odpowiedzi. Jego czarne oczy błyszczały.
   - No jak to co... Zgodzili się. - odparłam uśmiechając się chytrze.
   - Naprawdę?!
   - No a jak. Użyłam całego swojego uroku osobistego. - zażartowałam. Daron uśmiechnął się jeszcze szerzej i szybko przybliżając swoją twarz do mojej, pocałował mnie prosto w usta. Krótko, ale intensywnie. Baardzo intensywnie...
   - Przepraszam. - bąknął, a jego policzki zapłonęły. Uśmiechnęłam się serdecznie.
   - Tak mówisz, jakbyś pierwszy raz to zrobił... - odparłam i cmoknęłam go w czubek nosa.
_____________________________
Odcinek jest krótki i jakościowo też nie powala, za co przepraszam.
Po prostu chciałam go napisać i tyle. ^^ :)

27.01.2014

52. "Kulminacja"

   Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Alex. Odebrała po trzech sygnałach.
   - Alex, sama jesteś?
   - Nie, z Doomem. - odpowiedziała mi ze zdziwieniem. - Coś się stało?
   - Niby nie, ale wygoń go jakoś na chwilę, muszę z tobą porozmawiać.
   - Ale co ja mam zrobić?!
   - Wymyśl coś, ja za minutę jestem u ciebie.
   Rozłączyłem się i nieco zwolniłem tempo, by dać przyjaciółce więcej czasu na chwilową ewakuację Schneidera.
   Gdy byłem już blisko domu moich przyjaciół, przystanąłem na chwilę. Trafiłem na idealny moment. Christoph wyszedł z domu i wsiadł do samochodu. Kiedy jego pojazd zniknął za zakrętem, ruszyłem w stronę domu.
   - Co to za sprawa życia i śmierci? - zapytała Alex, otwierając mi drzwi. Uściskaliśmy się na powitanie i usiedliśmy przy stole w jadalni.
   - Mam dla ciebie tajną misję. - powiedziałem uśmiechając się lekko. Zmarszczyła powieki i pokręciła głową na boki.
   - Till ja wiem, że ty jesteś bardzo tajemniczy, ale proszę cię, powiedz o co chodzi najprościej jak się da.
   - Prosto z mostu, tak? Dobrze. - pokiwałem głową. - Jest opcja, że ja, Richard, Olli i Flake spędzimy Sylwestra w Los Angeles z Laurą, jej bliskimi i Systemem. Richard jedzie stuprocentowo, już to oznajmił wszem i wobec, ale my się wahamy.
   Popatrzyła na mnie jak na kretyna.
   - Wahacie się? Dlaczego? - zapytała szczerze zdziwiona. - Gdyby chodziło o mnie, nie zastanawiałabym się nad tym.
   - Mogę pogadać z Laurą. Na pewno byłaby zadowolona, jakbyś pojechała z nami.
   - Bardzo chętnie ale nie mogę. - odparła klepiąc mnie w przedramię. - Siostra Dooma nas zaprosiła, głupio byłoby odmawiać. - uśmiechnęła się do mnie ciepło. - A teraz powiedz, czego ode mnie oczekujesz.
   - Chciałbym, byś porozmawiała z Paulem i Schneiderem. No wiesz, żeby nie byli wściekli na nas... Obaj są przekonani, że Laura chce nas od siebie odsunąć. Nie chcę, żeby pluli w nas jadem przez to.
   Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Rzuciłem jej pytające spojrzenie.
   - Oczywiście, porozmawiam z nimi. Ale wiesz co, nie wydaje mi się, żeby Paul i Doom mieli powód, by się obrażać. - odpowiedziała spokojnie.
   - No nie wiem... - pokręciłem głową. - Przecież sama dobrze wiesz, co myślą o tym wszystkim.
   - Till, pomyśl logicznie. - powiedziała patrząc mi prosto w oczy. - Okazji do wspólnego spędzenia Sylwestra będzie jeszcze mnóstwo. Poza tym, nikt was nie może przykuć do kaloryfera i siłą zatrzymać.
   - Powtórz im to. - odparłem uśmiechając się półgębkiem. Pokiwała energicznie głową i założyła za ucho czerwone włosy. 
   - Może się czegoś napijesz, albo zjesz coś?
   - Nie, dzięki. - oparłem się dłońmi o blat stołu i wstałem. - Uciekam, bo zostawiłem tych głupków samych. Boję się co zastanę jak wrócę.
   Zaśmiała się i odprowadziła mnie do drzwi.
   - Pamiętaj, co mi obiecałaś. - przypomniałem obejmując przyjaciółkę. 
   - Jakbym śmiała zapomnieć...
   Cmoknęliśmy się po przyjacielsku w policzek, po czym wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem do domu.
.Laura.
    Postanowiłam nieco odkurzyć relacje z tatą. Przez kilka ostatnich dni zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka zdań. Narzuciłam na siebie bluzę z dresu i weszłam do salonu. Oparłam się przedramionami o oparcie kanapy. Tata odchylił głowę, by na mnie spojrzeć. Uśmiechnęłam się do niego.
   - Siadaj, siadaj córcia.
   Obeszłam kanapę i rozsiadłam się obok. Tata objął mnie ramieniem i wrócił do oglądania filmu. Rozejrzałam się.
   - Co tak sam siedzisz?
   - Mama poszła do koleżanki, ty u siebie. Co mi pozostaje?
   - No tak... - odparłam cicho. Zaraz, zaraz... Mama u koleżanki? Popatrzyłam na tatę i uśmiechnęłam się promiennie. - Słuchaj tato, co byś powiedział na Sylwestra w Los Angeles?
   Nie musiał nawet odpowiadać. Wystarczyło, że uśmiechnął się od ucha do ucha.
   - Cieszę się, że popierasz nasz pomysł. Mamy sześciu chętnych, z nami to będzie ośmiu. - poinformowałam inteligentnie. - Musimy jeszcze przekonać mamę.
   - Łatwiej by było chyba przekonać Richarda do rzucenia palenia, ale próbować trzeba. Ewentualnie, może jakąś narkozę byśmy jej dali i obudziłoby się ją jak będziemy na miejscu.
   Uniosłam powieki i zlustrowałam twarz taty. Czasami poważnie zastanawiam się, czy on nie pali jakiegoś zielska, słowo daję...
   - Tato, ja nie mam pojęcia co ty bierzesz, ale pozwól, że ja wymyślę sposób na mamę.
   Zmierzył mnie wzrokiem. Wyszczerzyłam się.
   - No dobra, ale co na to chłopaki? Przenocują nas wszystkich?
   - Niech cię o to główka nie boli. Ty, mama i ja mamy załatwiony nocleg u Darona, reszta się jakoś podzieli.
   Gwizdnął z uznaniem. Wstałam, by pójść zrobić sobie herbatę, lecz zamiast w kuchni, znalazłam się ponownie na kanapie. Zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę. Przymknęłam na chwilę powieki. Po kilku sekundach zerknęłam kątem oka na tatę. Wlepiał we mnie swoje niebieskie oczy.
   - No co... - wzruszyłam ramionami. - Zdarza się.
   - Dobra, dobra. - wstał i chwycił mnie pod ramię. - Chodź, bo sobie jeszcze zęby powybijasz... Byłby wstyd przed Daronem, jakby cię przyłapał, że wkładasz sztuczne do szklanki na noc, nie?
   Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i prychnęłam.
   - Ty uważaj żeby ciebie nie wyśmiał. Podstarzały, siwy rockman z nażelowanymi włosami. - odgryzłam się.
   Szturchnął mnie lekko. Zachichotałam. Gdy doszliśmy do kuchni, pomógł mi usiąść, po czym zabrał się za przygotowywanie herbaty dla mnie i siebie. Chwilę pokręcił się przy kuchennym blacie, po czym oparł się o niego lędźwiami i skrzyżował ręce na piersi.
   - A jakbyś chciała wiedzieć, to kobiety lecą na takich siwych, podstarzałych rockmanów jak ja. Twoja matka jest tego najlepszym przykładem.
   - Jak widać, do mężczyzn nie ma za grosz gustu...
   W ułamku sekundy, tata znalazł się obok mnie i wbił mi palce między żebra. Wrzasnęłam, a po chwili zaczęłam się dziko śmiać.
   - Ż... Żartowałaaaaaaam! - krzyknęłam szamocząc się jak ktoś opętany przez demony. Puścił mnie dopiero wtedy, gdy czajnik gwiżdżąc dał znak, że woda się zagotowała. Tata nalał wody do kubków, po czym postawił je na stole. Usiadł obok mnie i podał łyżeczkę.
   - Poza tym, dobrze wiesz, że wszyscy mi zazdroszczą takiego taty. - powiedziałam, chcąc go nieco udobruchać. Chyba mi się udało, bo przytulił mnie do siebie i cmoknął przelotnie w skroń. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomieszałam swoja herbatę.
.Amelia.
   Przyglądałam się, jak Bartek przygotowuje drinka. Mieszałam słomką w moim soku i myślałam o Laurze. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń mojego przyjaciela, przesuwająca się przed moimi oczami. Potrząsnęłam głową.
   - Co z nią? - zapytał przerzucając na plecy swoje blond włosy.
   - Co z nią... - powtórzyłam cicho i westchnęłam. - Płacze, je jogurty, rzyga, śpi.
   Pokręcił głową, układając usta w grymas niezadowolenia. Wzruszyłam ramionami i ponownie zamieszałam w soku. 
   - Posłuchaj Mela, trzeba coś zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, to ona nam się wykończy zanim w ogóle dojdzie do tego wyjazdu.
   - Wiem o tym. Ale co możemy zrobić? Będziemy jej na siłę wpychać jedzenie do gardła? Z resztą, to i tak by nic nie dało, bo zwymiotowałaby wszystko... - upiłam niewielki łyk napoju. - Nie słucha nas, nie słucha rodziców. Nie mam pojęcia co robić.
   Bartek wbił wzrok w trzymaną przeze mnie szklankę i przymrużył oczy. Domyśliłam się, że zastanawia się nad sposobem wyciągnięcia Laury z tego dołka. Miałam nadzieję, że coś wymyśli, bo mi nie przychodziło nic mądrego do głowy. Byłam zasmucona, bo Laura z dnia na dzień słabła w oczach, a z drugiej strony rozpierała mnie radość, bo Serjowi naprawdę zależy, by nasz kontakt się nie urwał. Jak w takim stanie wymyślić coś dobrego? 
   - Wydaje mi się, że trzeba powiadomić o wszystkim Tilla i Darona. - powiedział po kilku minutach namysłu. - Skoro nie słucha nikogo innego, może oni jakoś na nią wpłyną.
   - Oszalałeś? - zapytałam spokojnie, unosząc lewą brew. Blondyn otworzył usta, by zasypać mnie lawiną argumentów popierających jego piękny pomysł, ale uciszyłam go gestem ręki. - Jakbyśmy to zrobili, Laura by się do nas już więcej nie odezwała. - syknęłam.
   - Ale to dla jej dobra przecież.
   - Bartuś... Ja to wiem i ty też, ale ona nie. Przestań w ogóle myśleć o tym. Ona ukrywa swój stan przed Tillem i Daronem by ich nie martwić. Jeżeli nie chce by o tym wiedzieli, nie dowiedzą się. To by było świństwo z naszej strony.
   - To wymyśl coś lepszego. - warknął.
   - Będę się starać. - odburknęłam. Zostawiłam mu pieniądze za sok i wyszłam z baru.
Dwa dni później...
.Amelia.
   Zadzwoniłam trzema długimi sygnałami. Tupnęłam kilkakrotnie nogami i schowałam ręce głęboko w kieszenie kurtki. Po minucie usłyszałam szelest.
   - Kto tam? 
   - Amelia. - odparłam, przybliżając usta do domofonu. Pchnęłam drzwi i weszłam na klatkę. Szybko pokonałam schody. W progu czekała już mama mojej przyjaciółki. Miała podkrążone oczy.
   - Dzień dobry. - przywitałam się. - Pani Weroniko, co się stało?
   - Laura... - ukryła twarz w dłoniach. - Coraz gorzej z nią, przecież ona ledwo żyje. Dzwoniłam już do lekarza, powiedział, że przyjedzie najszybciej, jak to tylko możliwe.
   Chwyciłam ją za rękę. Pogłaskała mnie po głowie i zasugerowała, bym poszła do przyjaciółki. Weszłam cicho do pokoju i mało nie wybuchnęłam płaczem. Laura leżała na łóżku, nie ruszając nawet najmniejszym palcem u stopy. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że ma bardzo popękane usta. Nie miała siły nawet podnieść ręki, a kiedy chciała coś powiedzieć, zamiast słów wydobywała z siebie jedynie cichy bełkot. Ścisnęłam mocno jej dłoń i przytulając do niej swoje czoło, rozpłakałam się. Pod palcami było czuć, jak wiotkie jest jej ciało.
   - Laura, co ty robisz, słoneczko. - wyszeptałam przez łzy. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się i zobaczyłam pana Michała. - Dzień dobry. - przywitałam się. Cmoknął mnie w czubek głowy i kucnął obok.
   - Ostatnie zrozumiałe słowa jakie wypowiedziała, to że widzi śnieg przed oczami. - powiedział i pogłaskał Laurę po głowie. - Później, już tylko bełkotała.
   - Spokojnie, kochanie. Lekarz już jedzie. - powiedziałam do przyjaciółki. Nie ruszając głową, leniwie przeniosła na mnie wzrok swoich błękitnych oczu. Zobaczywszy moje łzy, chyba chciała mi je ściągnąć z policzków, ale jedyne, co była w stanie zrobić, to delikatnie ścisnąć palcami moją dłoń. Podejrzewam, że to miał być gest pokrzepiający, jednak nie było w tym momencie nic, co mogłoby mnie pocieszyć.
   Minuty mijały, a lekarza wciąż nie było. Laura stale ściskała moją dłoń, patrząc mi prosto w oczy. Zwiesiłam głowę i mrugnęłam, by łzy mogły spaść na beżowy dywan. Wtedy poczułam, że uścisk się poluźnił. Podniosłam głowę, czując jak moje zaniepokojenie niebezpiecznie narasta. Kiedy zauważyłam, że oczy mojej przyjaciółki są zamknięte, z krzykiem pobiegłam do jej rodziców. Z trudem wydusiłam z siebie kilka słów. Pan Michał nie patrząc na nic, pobiegł do jej pokoju, wziął Laurę na ręce i owijając ją kołdrą zniósł na dół, do samochodu. Zaraz za nim pobiegła pani Weronika, a ja na końcu, wcześniej zabierając telefon przyjaciółki ze sobą. 
   Gdy zbiegałam na dół po schodach, telefon Laury zadrżał. Rzuciłam okiem na ekran. Kiedy zobaczyłam kto dzwoni, szybko odebrałam.
   - Daron! Daron, z Laurą jest źle! - krzyknęłam dławiąc się łzami.
   - Amelia? 
   - Tak, to ja.
   - Ale powiedz spokojnie, co się dzieje?
   - Wieziemy Laurę do szpitala. 
   - Co jej się stało? - ton jego głosu zdradzał, że był zdenerwowany. Zaczerpnęłam szybko dużą ilość powietrza.
   - Nie mam pojęcia! Coś się działo, z dnia na dzień słabła coraz bardziej. Dziś, nie była już w stanie ruszyć ani ręką, ani niczym innym, dopóki mogła mówić powiedziała, że przed oczami migają jej białe plamki, później już tylko bełkotała, a na koniec zamknęła oczy, tak po prostu... Ona wyglądała jakby była w jakiejś agonii, właśnie jedziemy z nią do szpitala.
   - Rany Boskie... Amelia, sprawa wygląda tak... My dzisiaj...
   - Halo! Halo, Daron! - zerknęłam na ekran. "Bateria rozładowana". Super... 
   Samochód zatrzymał się. Wypadliśmy z niego jak oparzeni i pobiegliśmy na izbę przyjęć.

24.01.2014

51. "Wizja Sylwestra"

   Obudziłam się bardzo późno, patrząc przez pryzmat ostatnich dni, w których budziłam się około 6 rano, nie raz nawet wcześniej. Kiedy rzuciłam okiem na budzik leżący na etażerce, zobaczyłam godzinę 11:07. Przeciągnęłam się mocno i ziewnęłam. Przypomniałam sobie senny koszmar, który nawiedził mnie dzisiejszej nocy. Wzdrygnęłam się na samą myśl... Ciekawe, co mógł oznaczać... Ten opuszczony dom, zdjęcia Darona, paczuszki kokainy, no i pogrzeb. Gdybym wtedy w nocy do niego nie zadzwoniła, pewnie wykończyłabym się z nerwów. No nic, powinnam ten przykry incydent zostawić daleko za sobą...
   Zanim udałam się do kuchni, zahaczyłam o łazienkę. Spędziłam tam godzinę, doprowadzając się do porządku. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i zęby, oraz przebrałam się w mój domowy strój. Wyszłam do przedpokoju.
   - Laura! Prędko do mnie!
   Rozłożyłam ręce i odchylając głowę do tyłu, utkwiłam wzrok w suficie. Liczyłam, że jakaś łaska z Niebios na mnie spłynie, ale nie stało się to. Niechętnie przywlokłam swoje ciało do kuchni. Stanęłam w progu. Mój wzrok powędrował na stół, gdzie leżał talerz z kanapkami i kubek z czymś gorącym.
   - Mamoooo... - stęknęłam. - Jak ja zjem tyle, to do dwóch godzin znowu będę rzygać!
   - Kanapki mają być zjedzone, herbata wypita. - powiedziała surowo. - Trzeba z powrotem przyzwyczaić żołądek do jedzenia.
   Usiadłam na odsunięte krzesło i wzięłam do ręki kanapkę. Poobracałam ją w dłoniach, obejrzałam ze wszystkich stron i westchnęłam ciężko. Kątem oka dostrzegłam mamę. Stała za mną ze skrzyżowanymi na piersi rękami i rzucała mi groźne spojrzenie. Wydęłam dolną wargę, robiąc minę niewiniątka. Niestety, nie podziałało to na moją rodzicielkę.
   - Będziesz się modlić do tego jedzenia?
   - Mamo...
   - Nie denerwuj mnie. Wczoraj ci odpuściłam, dziś nie. - pogroziła mi palcem. - Skoro nie chcesz iść do lekarza, ja się tobą zajmę.
   Próbowałam walczyć, ale mama pokonała mnie milczeniem. Jej zielone oczy wręcz raziły swoim mocnym spojrzeniem. Przełknęłam ciężko ślinę i zaczęłam powoli jeść.
   - Do tego te koszmary... - pokręciła głową. - Później, jak zasnęłaś jeszcze raz mamrotałaś coś przez sen i rzucałaś się po łóżku, ale wystarczyło, że tobą lekko potrząsnęłam i uspokoiłaś się.
   No tak, to wyjaśniałoby ten niepokój, który mnie ogarnął po przebudzeniu. Wzruszyłam ramionami, starając się robić to jak najbardziej neutralnie.
   - Każdemu zdarzają się koszmary, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. - burknęłam. Mój argument okazał się trafny, bo mama nie powiedziała nic więcej, tylko usiadła na przeciwko mnie i obserwowała, jak zjadam śniadanie. Myślę, że niejeden żółw wygrałby ze mną w tym momencie w zabawie "kto szybciej zje". Liczyłam, że mama w końcu się zdenerwuje i pójdzie do pokoju, a ja sprytnie pozbędę się problemu. Czekałam, czekałam i czekałam, a mama ani myślała wychodzić z kuchni. Zebrałam w sobie wszystkie siły, jakie posiadałam i bohatersko kontynuowałam jedzenie. Ta czynność powinna być przyjemnością. Nie dziś.
   Po półgodzinnych męczarniach, kanapki wylądowały w moim żołądku. Odepchnęłam od siebie talerz, demonstrując moje niezadowolenie i zabrałam się za picie herbaty.
   - A dlaczego nie kawa? - zapytałam cicho.
   - Kawa na twój żołądek to nic dobrego. - wyjaśniła mama i wstała od stołu. Warknęłam pod nosem ciche kurwa.
   - Mówiłaś coś? - zapytała podejrzliwym tonem.
   - Nie. - zrobiłam ostatni łyk herbaty i włożyłam kubek do zlewu. - Idę do siebie. Amelia wpadnie do mnie koło piętnastej.
   - Dobrze. - odparła i popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie usłyszała coś oczywistego. Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do mojego pokoju.
   Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku. Jak się okazało, czekał na mnie sms od Darona. Otworzyłam wiadomość i zaczęłam czytać. "Jak się czujesz, piękna? Udało ci się spokojnie przespać pozostałą część nocy? Zaniepokoiłaś mnie tym telefonem."
   Uśmiechnęłam się. Chwilę gapiłam się w treść wiadomości z tzw. bananem na buzi. W końcu udało mi się otrząsnąć z transu i wystukałam treść sms-a. "Tak, spałam prawie do południa. Jeszcze raz przepraszam, że Cię obudziłam, ale ten koszmar był niewiarygodnie wyraźny."
   Rzuciłam telefon na poduszkę i usiadłam przy biurku. Sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam stosik zdjęć, związanych ze sobą wstążką. Rozwiązałam kokardkę i zaczęłam przeglądać fotografie. Pierwsza wspólna mini impreza u Paula... Poranek po tejże imprezie. Dobry Boże, ja naprawdę aż tak tragicznie wyglądałam?! Próba w garażu Richarda... Olli i ja rozmawiamy ze sobą i pijemy kawę, a nieopodal nas Christoph, niczym prawdziwy mistrz drugiego planu robi przezabawną minę. Urodziny Christiana... Flake oglądający fortepian, dzikie tańce... Uśmiechnęłam się do zdjęć. Z każdego biła radość w najczystszej postaci. Tak... To były piękne dni. Spełniło się moje marzenie, zyskałam wspaniałych przyjaciół. Później, niestety wszystko obróciło się przeciwko mnie. Ale to inna bajka...
   Moje rozmyślania przerwał sygnał przyjścia nowej wiadomości. "Może powiesz mi, co Ci się dokładnie śniło, że byłaś tak roztrzęsiona?"
   Obróciłam telefon w dłoniach. Nienawidzę kłamać, choć bywają sytuacje, w których to jedyne słuszne rozwiązanie. "Nie pamiętam co konkretnie Ci się stało, bo w tym momencie się obudziłam, ale wcześniej chodziłam po jakimś opuszczonym domu w całkowitych ciemnościach. Pamiętam tylko tyle, że stała Ci się potworna krzywda, przeraziłam się..."
   Jakby na to nie patrzeć, nie skłamałam całkowicie. Odłożyłam telefon na biurko i usiadłam na parapecie. Podkurczyłam nogi i oparłam skroń o szybę. Na zewnątrz było szaro i smutno. Nawet świeży śnieg nie rozweselał dnia. 
   Wróciłam myślami do koszmaru. Nie wiem, czy jako osoba wierząca w Boga powinnam przywiązywać szczególną wagę do snów. Często miewam sny, które pamiętam po przebudzeniu. Zazwyczaj śni mi się coś miłego, lub dziwnego. Koszmary są u mnie rzadkością, ale gdy już jakiś się zdarzy, budzę się zalana potem. Tak było i tym razem.
Jakiś czas później...
   Wyszłam z łazienki, po zwróceniu śniadania, które wmusiła we mnie mama. Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem, kiedy spotkałyśmy się w przedpokoju.
   - A jak tłumaczyłam, że lepiej by było, jakbym zjadła coś lekkiego, to mnie nie chciałaś słuchać. - warknęłam z pretensją w głosie.
   - To co? Nic nie będziesz jeść?
   - Będę, ale póki żołądek się nie uspokoi, zostanę przy jogurtach, wodzie i herbacie. - wyjaśniłam.
   - Amelia czeka w twoim pokoju. - odpowiedziała i zniknęła za drzwiami dużego pokoju. Westchnęłam i wróciłam do pokoju, gdzie faktycznie była moja przyjaciółka. Uściskałyśmy się na powitanie.
   - Wciąż ci dokucza? - zapytała dźgając mnie lekko w okolice żołądka.
   - Niestety... Nawet kanapki nie mogę zjeść. - pożaliłam się. - Jedyne co mogę  w siebie wrzucić bez obaw, że za moment będę to wyrzucać, to jogurty, woda i herbata.
   - Na dłuższą metę tak się nie da. - powiedziała mrużąc oczy.
   - Dobrze o tym wiem... - usiadłam na łóżku po turecku i zwróciłam się twarzą do niej. - Mela, wierzysz, że każdy sen ma za zadanie coś nam przekazać?
   Brunetka zwinęła usta w trąbkę i spojrzała mi prosto w oczy.
   - Czy ja wiem... - podrapała się po głowie. - Jedni mówią, że tak, inni, że to bzdury. Myślę, że każdy to odczuwa po swojemu. A dlaczego pytasz?
   - Miałam dziś w nocy taki koszmar, że mało nie umarłam ze strachu... Przy okazji postawiłam na nogi chyba cały blok i Darona.
   Przymknęła prawe oko i lekko nadęła policzki.
   - Byłam w jakimś starym, opuszczonym domu. Stałam na środku długiego korytarza, a wzdłuż niego było chyba milion drzwi. Kiedy otworzyłam jedne z nich, zobaczyłam dokładnie to samo, co widziałam wcześniej. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, aż w końcu weszłam do pomieszczenia, w którym na ziemi leżała latarka. Kiedy ją włączyłam zobaczyłam na ścianach zdjęcia Darona. Na każdym, cholernym zdjęciu był bardzo smutny. Na ziemi były rozrzucone woreczki z kokainą. Przestraszyłam się i gdy zauważyłam wielkie wrota, podeszłam do nich i otworzyłam jedno skrzydło...
   Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam powietrza. Amelia wpatrywała się we mnie ogromnymi oczami.
   - Wyszłam na zewnątrz i okazało się, że jestem na cmentarzu. Kawałek dalej, była spora grupka ludzi, a między nimi Shavo, John i Serj. Podeszłam do nich i wtedy twój szanowny obiekt westchnień odsunął się i zobaczyłam otwartą trumnę z Daronem w środku.
   Amelia otwarła usta tak szeroko, że gdybym się bardziej przyjrzała, zobaczyłabym jej wątrobę. 
   - Wyobraźnię to ty masz, trzeba przyznać... - wydusiła w końcu. - Ale mówiłaś coś o obudzeniu Darona.
   - No tak, jak się przebudziłam, to zadzwoniłam do niego, w przeciwnym wypadku umarłabym z nerwów.
   - No i co mu powiedziałaś?
   - Że właśnie przywieźli mi dziesięć kilogramów marihuany plus parę bongosów i tak jakoś automatycznie pomyślałam sobie o nim. - odpowiedziałam z ironią w głosie. Mela przewróciła oczami, układając usta w grymas niezadowolenia. Prychnęłam. - No a jak myślisz? Wytłumaczyłam mu, że miałam okropny sen, w którym stała mu się wielka krzywda i tyle. 
   - Nie powiedziałaś dokładnie co ci się śniło?
   - Nie i nie zamierzam.
   Kiwnęła głową. 
   - Słyszałam gdzieś, że gdy śni ci się, że ktoś umiera, to ta osoba będzie długo żyła. A ostatnio obiło mi się o uszy, że taki sen oznacza, że tęsknisz za tym kimś, martwisz się, co się z nim dzieje.
   - Obyś miała rację... - mruknęłam pod nosem. - A Serj się odzywa?
   - Tak, codziennie pisze i pyta jak się czuję. - odparła z uśmiechem od ucha do ucha. Nie sposób było się nie uśmiechnąć, gdy widziałam tą radość w jej oczach. - Ciekawe, gdzie teraz są...
   - Daron wspominał coś, że pojutrze mają koncert we Francji i na tym kończy się trasa.
   - Mhm... W takim razie trzeba się zastanowić, kiedy wybieramy się na wycieczkę do Stanów.
   Zastanowiłam się chwilę. Przed świętami Bożego Narodzenia nie da rady. Po świętach... Nie, później jest Sylwester, Nowy Rok... Podniosłam głowę i zerknęłam na moją przyjaciółkę. Jej oczy błyszczały.
   - Słuchaj, Lauri... A jakby spędzić tam Sylwestra?
   Uśmiechnęłam się półgębkiem i splotłam ze sobą palce dłoni.
   - Byłoby świetnie, ale Till, Richard i Flake byliby zawiedzeni, że nie spędzę tej nocy z nimi.
   - A kto powiedział, że nie z nimi? - chwyciła mnie za ramiona. - Przecież mówiłaś, że ich Daron też chce widzieć w Los Angeles.
   - Tak, ale Paul, Christoph, Alex i Olli pewnie byliby wściekli, że nie spędzą Sylwestra z nimi.
   Westchnęła głęboko i delikatnie mną potrząsnęła.
   - Przecież ty jesteś ich przyjaciółką tak samo jak oni. Poza tym, chłopcy są dorośli i mogą wybrać z kim chcą spędzić Sylwestra. Nikt nie powinien mieć do nich o to pretensji.
   - Ale i tak głupio jakoś...
   Brunetka pokręciła głową. Sięgnęła na biurko po mój telefon. Podała mi go i wręcz zażądała, bym zadzwoniła do Tilla i zapytała go, co o tym myśli. Dla świętego spokoju, wyszukałam w książce adresowej numer mojego przybranego taty i przyłożyłam telefon do ucha.
.Till.
   Wodziłem wzrokiem za Oliverem, który kręcił się po całym salonie i rozmawiał z Laurą, gdy przyszedł Richard z Christianem. Nie powiem, propozycja Laury, byśmy spędzili Sylwestra razem z jej przyjaciółmi i rodzicami w Los Angeles była bardzo kusząca. Jednak zanim podejmiemy decyzję, musimy ją przedyskutować.
   Kiedy Oliver skończył rozmowę, usiedliśmy wszyscy przy stole w jadalni. Podałem piwo i rozpocząłem rozmowę.
   - Słuchajcie, Laura dała nam dziś ciekawą propozycję. Jest opcja, byśmy spędzili Sylwestra w Stanach.
   Trzy pary oczu błysnęły. Szczególny entuzjazm wykazał Richard. Jego, Stany zawsze pociągały. Uśmiechnąłem się lekko widząc ich miny.
   - Jeżeli o mnie chodzi, mogę wyjechać nawet dziś. - odezwał się Reesh.
   - Laura martwi się Paulem, Alex i Doomem. - powiedziałem.
   - Dlaczego?
   - Richard pytasz, a wiesz... Nie chce, byśmy się pokłócili. - upiłem łyk piwa. - Myśli, że będą wściekli o to, że nie będziemy wtedy tutaj.
   - No tak, to zrozumiałe, że się obawia. Ale ja myślę, że bezpodstawnie.
   Popatrzyłem na Riedela. Uśmiechnął się szeroko. Wpadłem na pewien pomysł. Gestem ręki uciszyłem chłopaków, którzy z wielkim podekscytowaniem omawiali wizję powitania nowego roku w Los Angeles i poznania przy tym nowych kumpli z branży.
   - Mam pomysł. Wydaje mi się, że Alex nie jest już tak wściekła na Laurę. Pogadam z nią o tym.
   Flake i Oliver pokiwali głowami. Oczywiście Richard, musiał udowodnić, że po raz kolejny ma inne zdanie.
   - Nie rozumiem, dlaczego musimy się ze wszystkiego tłumaczyć, jakbyśmy mieli po dziesięć lat. - warknął. - Ja jadę, czy się to komuś podoba, czy nie.
   - Chcemy być w porządku wobec przyjaciół. - odpowiedziałem. Prychnął i stuknął swoją butelką o te należące do Olliego i Christiana, po czym upił duży łyk.
   - Wiecie co? Ja to załatwię jeszcze dziś. - wstałem od stołu. - Jak chcecie, siedźcie. Jak nie, to wypad do siebie. Ja powinienem za godzinę wrócić.
   Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, zostawiając Richarda, Olivera i Christiana samych. Mam nadzieję, że nie zdemolują mi moich czterech ścian...

22.01.2014

50. "Koszmar"

   Całą noc spędziłam na płakaniu i myśleniu. Dwa razy wymiotowałam i wymieniłam z Daronem kilka sms-ów. Z samego rana wstałam z łóżka i poszłam do kuchni zrobić sobie mocną kawę i wróciłam z nią do pokoju. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Przytuliłam rozgrzany kubek do policzka i przymknęłam oczy. Kolejna łza spadła na kołdrę. Czułam się, jakbym pod powiekami miała tonę piasku, a gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, prawie krzyknęłam.
   Otrzymałam sms-a od Darona z serii tych na dzień dobry. Odpisałam na niego momentalnie. Nie musiałam długo czekać na odzew. Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon do ucha.
   - Cześć, Daron.
   - Laura, ty w ogóle spałaś? - zapytał ze zdziwieniem w głosie. Westchnęłam. - Chyba rozumiem... Bezsenna noc?
   - No, tak jakby... Która u was godzina?
   - Jest dokładnie... - urwał. - 7:48. Chłopaki jeszcze śpią, ja przebudziłem się i nie mogłem już zasnąć.
   - Mhm... Daron, powiedz mi, ale szczerze. Co robiłeś po koncercie?
   - Nie brałem. - odpowiedział bez zastanowienia. - Zapaliłem jedynie trochę zioła z chłopakami przed koncertem, ale później grzecznie poszedłem na spotkanie z fanami, a później do hotelu.
   Uśmiechnęłam się słabo.
   - Laura, jesteś tam?
   - Tak, tak. Cieszę się, że dotrzymujesz słowa.
   W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Położyłam się na plecach i wlepiłam wzrok w sufit.
   - Coś się dzieje? Brzmisz nieciekawie, źle się czujesz?
   Uśmiechnęłam się szerzej. Troska w jego głosie brzmiała bardzo wiarygodnie. 
   - Po prostu mam gorszy dzień. Boli mnie brzuch i głowa.
   - Strułaś się czymś?
   - Możliwe...
   Mruknął coś pod nosem. Myślałam, że rozmowa z nim sprawi, że poczuję się lepiej, ale niestety, stało się zupełnie odwrotnie. Moje oczy ponownie się zaszkliły. Pociągnęłam szybko nosem z nadzieją, że Daron puści to mimo uszu, jednak przeliczyłam się. 
   - Płaczesz? Laura, powiesz mi co się dzieje?
   - Nie płaczę, no co ty... - skłamałam. 
   - A co to było przed chwilą? - zapytał podejrzliwym głosem. Przewróciłam oczami.
   - Przeziębiłam się. - odparłam bez zastanowienia. Malakian chrząknął znacząco, co sugerowało mi, że niekoniecznie uwierzył w moją wersję. - Naprawdę! Teraz spadło tyle śniegu, jest zimno, a ja kilka razu wyszłam z domu ubrana niezbyt grubo no i tak jakoś...
   - Musisz o siebie dbać, by mieć siłę na wycieczkę do Los Angeles. - powiedział wesoło.
   - Albo na znoszenie cię w Polsce... - odparłam chichocząc.
   Ponownie chrząknął. Zaśmiałam się cicho. Wyobraziłam sobie jego sztucznie obrażoną buzię, przez co mój humor uległ nieznacznej poprawie. Ale lepsze odległe światło w tunelu, niż całkowita ciemność.
   - Będziesz pokutować za to, co powiedziałaś. - powiedział tajemniczym tonem. Przewróciłam się na lewy bok i przykryłam się kołdrą po same uszy.
   - Tak? No ciekawa jestem co mi zrobisz?
   - A, zobaczysz...  Ale na twoim miejscu, zacząłbym się już szykować.
   - Co ty kombinujesz, Daron?
   - Nic złego, nie bój się.
   Westchnęłam i wygramoliłam się z kołdry na tyle, by móc zrobić łyk kawy, po czym wróciłam do rozmowy z Daronem. 
   Gadaliśmy jeszcze jakieś pół godziny, po czym rozłączyliśmy się. Poczułam burczenie w brzuchu, więc udałam się do kuchni by zjeść coś lekkiego.
Południe...
   Było już kilkanaście minut po dwunastej, a ja ciągle gniłam w łóżku, ubrana w piżamę. Leżałam na prawym boku, z ręką podłożoną pod głowę i nieobecnym wzrokiem lustrowałam drzwi mojego pokoju. Obok łóżka leżała butelka wody, którą przyniosła mi mama i kazała wypić. Mimo, że dawno nie piłam niczego konkretniejszego, robiłam raz na czas kilka malutkich łyczków. Poranna kawa i kanapka wylądowały w toalecie, przez bunt mojego żołądka. Kiedy przypomniałam sobie o jedzeniu poczułam delikatne burczenie, wydobywające się z mojego ciała. Wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem udałam się do kuchni. Mama krzątała się już przy obiedzie. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ostrożnie.
   - Zgłodniałam. - wyjaśniłam, wyciągając z lodówki kubeczek jogurtu bananowego.
   - Może zjadłabyś coś porządniejszego? - zagadała wrzucając obranego ziemniaka do garnka z wodą. - Zrobię ci jajecznicę, albo jakąś kanapkę. Z szynką i serem?
   - Nie, mamo, dziękuję. - oderwałam wieczko i wyrzuciłam je do kosza. - Jadłam rano kanapkę i ją zwymiotowałam, wolę zjeść coś lżejszego.
   Mama skrzyżowała ręce na piersi. Jej wyraz twarzy był bardzo przykry. Takiego zmartwienia nie u niej widziałam chyba nigdy.
   - Trzeba coś z tym zrobić. - powiedziała stanowczo. - Musisz iść do lekarza, przecież tak nie można.
   Wniosłam oczy do sufitu. Zdenerwowało to trochę mamę, bo warknęła moje imię i przebiła mnie spojrzeniem na wskroś. 
   - Ale co? Pójdę i powiem, że przez to, że tęsknię za przyjaciółmi rzygam wszystkim co zjem i nie wstaję z łóżka? Mamo, proszę...
   Zmierzyła mnie wzrokiem. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju. Było w nim ciemno, bo nawet nie chciało mi się odsunąć zasłon. Wskoczyłam do łóżka i zabrałam się za jedzenie jogurtu.
Popołudnie...
   Zaczynałam powoli zasypiać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stęknęłam proszę i podniosłam się na łokciu. Zobaczyłam Amelię i Bartka. Uśmiechnęłam się lekko. Moi przyjaciele byli zaniepokojeni.
   - Lauri, już nigdy stąd nie wyjdziesz? 
   - Może... - odparłam przyjaciółce i odwzajemniłam uścisk. Pocałowała mnie w  czoło i usiadła na kraju łóżka. Bartek podchodząc, wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał zgiętą na pół kartkę z bloku technicznego. 
   - Pomyśleliśmy sobie, że miło by było przypomnieć sobie czasy podstawówki.
   Odebrałam od niego kartkę. No tak, wtedy, kiedy ktoś był chory, przychodziło się z własnoręcznie wykonaną laurką. Uśmiechnęłam się. Na przodzie pisało Dla Laury. Usiadłam po turecku i zajrzałam do środka. Kiedy zobaczyłam, co było narysowane we wnętrzu, myślałam, że popłaczę się ze wzruszenia. Na jednej stronie, byli członkowie Rammstein, a między nimi ja, uśmiechnięta od ucha do ucha. Pod tym pięknym obrazkiem był inny. Członkowie System Of A Down, a ja, byłam na rękach Darona. Podniosłam głowę znad kartki i uśmiechnęłam się słodko do moich przyjaciół. Na drugiej stronie, byłam narysowana oczywiście ja w asyście Melki i Bartusia, oraz moich rodziców. Nad wszystkimi ilustracjami widniał duży napis Uśmiechnij się! Wszystko i tak pójdzie po Twojej myśli.
   Odłożyłam prezent na bok i rozłożyłam ramiona. Moi przyjaciele uściskali mnie mocno.
   - Jesteście niezastąpieni, kocham was. 
   - A my kochamy ciebie. - odpowiedział Bartek i cmoknął mnie w skroń. - Tak jak jest napisane. Uśmiech na buźkę i do przodu. Wszystko będzie dobrze.
   - Pewności mieć nie mogę, pozostaje mi nadzieja.
   - Ale przecież Daron pisze, dzwoni i z tego co mówisz, dobrze się wam rozmawia. - zauważyła Amelia. 
   - Ale i tak mi jakoś smutno bez niego. - przyznałam się. Wymienili chytre spojrzenia. - Poza tym, nie chodzi tylko o Darona i resztę Systemu... - dodałam szybko. - Till, Richard i Flake też wyjechali, wszystko runęło na mnie jakoś tak nagle.
   - Ja wiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz się tak zamartwiać. Niemcy nie leżą na końcu świata, jestem pewien, że chłopaki prędko cię odwiedzą, a po świętach będziemy twoją mamę błagać na kolanach, by pomyślała nad weekendem w Los Angeles.
   Popatrzyłam na Bartka. Uśmiechał się od ucha do ucha. Starał się jak mógł zarazić mnie swoim optymizmem, ale niestety, z marnym skutkiem. Ja również wolałabym się uśmiechać i żyć pełnią życia, zamiast siedzieć tu i się zamartwiać.
   Odgarnęłam włosy do tyłu i zlustrowałam twarze moich przyjaciół. Westchnęłam ciężko. Amelia bez słów zrozumiała, że coś mnie gnębi. Chwyciła mnie za rękę i gładząc jej wierzch kciukiem dała mi do zrozumienia, że czeka, aż zacznę opowiadać. Nie byłam do końca pewna, jak moi przyjaciele zareagują na to, co zamierzam im powiedzieć, ale mimo to postanowiłam zaryzykować.
   - Tak naprawdę, bardziej od tej rozłąki martwi mnie to, czy Daron sobie poradzi. 
   Po ich minach widziałam, że nie mają zielonego pojęcia o czym mówię. Ame ścisnęła moją dłoń ze zniecierpliwienia. Przełknęłam ciężko ślinę.
   - Wtedy, na afterze Daron spał nie dlatego, że źle się czuł... To znaczy, czuł się faktycznie nie najlepiej, ale nie z takiego powodu, jaki przedstawił wam John.
   - Laura, powiesz w końcu o co ci chodzi? Co jest z Daronem nie tak?
   - Wcale nie jest mi łatwo o tym opowiadać. - warknęłam, poirytowana tym, że Mela ciągle mnie ponagla. - Daron wciąga kokainę.
   Ich oczy o mało nie wypadły z orbit, kiedy o tym powiedziałam. Pokiwałam wolno głową.
   - Skąd wiesz? - zapytał Bartek potrząsając głową.
   - Weszłam do jego garderoby i przyłapałam go na gorącym uczynku. - wyjaśniłam. - Nie chciał przestać po dobroci, więc zrobiłam zamach i zmiotłam to gówno na podłogę. Nie spodobało mu się to. Szczerze mówiąc, po prostu się go bałam, bo stał się agresywny. Później przyszedł John, razem jakoś go poskromiliśmy. W pewnym momencie, wybiegł do łazienki, zwymiotował, wrócił i położył się. Wtedy John mi powiedział, że będzie przechodził stany lękowe, aż w końcu uśnie. Nie chciałam go zostawić, więc siedziałam przy nim, dopóki nie zasnął... Żebyście go wtedy widzieli...
   Patrzyli na mnie z otwartymi ustami. Wzruszyłam ramionami.
   - Teraz rozumiecie? W prawdzie obiecał mi, że przestanie, dziś jak z nim rozmawiałam pytałam co robił po koncercie. Twierdzi, że nic nie brał.
   - Ale pewności mieć nie można... - szepnęła Amelia gapiąc się pustym wzrokiem na moją pościel. Pokiwałam głową.
   - Boję się o niego. Z tego co wiem, swoich kumpli z zespołu totalnie nie słucha, a rodzice nie wiedzą o jego nałogu. Jeżeli Serj, John i Shavo na niego nie wpłyną, to kto?
   Popatrzeli na mnie wymownie. Mrugnęłam kilkakrotnie i wymierzyłam w siebie palec wskazujący, mówiąc bezgłośne ja
   - No jak nie ty, to kto?
   - Ale dlaczego ja?! - zapytałam patrząc na moich przyjaciół jak na nienormalnych. - Przecież tak na dobrą sprawę wcale się nie znamy!
   - Co z tego? Posłuchaj, ktoś musi w końcu go okiełznać. Skoro innym się nie udało, ty musisz próbować.
   Zmierzyłam ją wzrokiem i pokręciłam głową. Moja przyjaciółka nic sobie z tego nie robiąc, uśmiechnęła się rozbrajająco.
   - Przepraszam, że jestem taka niegościnna... Nawet nie zapytałam, czy się czegoś napijecie...
   - Pozwól, że sami się obsłużymy. - powiedział nagle Bartek. - Zrobimy sobie tylko herbatę i do ciebie wracamy.
   Odprowadziłam ich wzrokiem do drzwi, po czym opadłam na poduszkę i ponownie obejrzałam laurkę, którą dostałam.
***
   Gdzie ja do cholery jestem? Rozejrzałam się szybko wokół. Wszystko bardzo mnie niepokoiło. Jakiś dom, którego nie znam, przenikliwa cisza i prawie całkowita ciemność. Brzmi opis miejsca, w którym ma być nagrywany jakiś horror, ale nie było tu ani śladu kamer, aktorów, reżysera, charakteryzatorów... W powietrzu unosił się ciężki do określenia, ale za to wybitnie nieprzyjemny zapach. Za każdym razem, gdy przyśpieszyłam kroku, wewnątrz mnie rodziła się jakaś dziwna panika, więc zwalniałam. Nie widziałam prawie nic. Jedynie gołe, ceglane ściany, marmurową podłogę, oraz milion drzwi. Coś pchało mnie do tego, by otworzyć jakieś z nich i zajrzeć do środka, ale blokował mnie strach. Przecież nie wiedziałam co za nimi zastanę. Zaczęłam się zastanawiać, jak ja się tu znalazłam, nic nie pamiętam.
   Po długim marszu, postanowiłam jednak zajrzeć do jednego z pomieszczeń. Podeszłam do drzwi i biorąc trzy głębokie wdechy, szybko nacisnęłam klamkę i kopniakiem pchnęłam drzwi. Były już tak stare i zniszczone, że z hukiem wyleciały z zawiasów i uderzyły o marmurową podłogę. Zamarłam w bezruchu. Ostrożnie zajrzałam do środka. Zobaczyłam kolejny korytarz i ogrom drzwi. Nieco pewniejszym krokiem ruszyłam przed siebie i potraktowałam butem pierwsze lepsze drzwi. Okazało się, że za nimi znajdował się dokładnie ten są obrazek, jak ten, który widziałam przed chwilą. Zaczęłam cicho płakać.
   Przeszłam cały długi korytarz, na którego końcu były oczywiście drzwi. Tak samo jak poprzednie, wyważyłam je nogą i weszłam do środka. Ponownie, poczułam niepokój. Tutaj znalazłam na szczęście coś, co mogło mi się przydać. Podniosłam z ziemi latarkę i zapaliłam ją. Zakryłam usta dłońmi i zdusiłam w sobie pisk. Na ceglanych ścianach, wisiały zdjęcia Darona. Jego twarz na każdej fotografii była smutna. Na podłodze było pełno małych woreczków, w których był biały proszek. Obróciłam się i moim oczom ukazały się ogromne drzwi, jak z jakiegoś zamku. Pchnęłam je z całej siły. Przede mną znajdował się teraz cmentarz. Wzdrygnęłam się. Jako, że na zewnątrz nie było bardzo ciemno, wyłączyłam latarkę i ruszyłam w stronę skupiska ludzi. Z daleka rozpoznałam w nich Serja, Shavo i Johna. Byli ubrani w czarne garnitury. Gdy szturchnęłam Tankiana w ramię, ten bez słowa odsunął się, odsłaniając otwartą trumnę, w której leżał Daron...
***
   Krzyknęłam najgłośniej, jak tylko byłam w stanie. Rozejrzałam się wokół. Byłam w moim pokoju. Zapaliłam lampkę nocną i przyłożyłam dłoń do czoła. Było zroszone od potu, a moje serce tłukło jak oszalałe. Wybuchnęłam płaczem. W tym momencie, do pokoju wpadli rodzice. Podbiegli do mnie i kucnęli przy łóżku.
   - Co się stało, kochanie? - zapytała mama oglądając mnie ze wszystkich stron.
   - Nic, mamo... Miałam koszmar. - odparłam wycierając czoło do rękawa. 
   - Na pewno wszystko w porządku?
   - Tak, tak, idźcie spać.
   Rodzice wymienili szybkie spojrzenia, po czym zostawili mnie samą. Nie namyślając się długo, wyciągnęłam spod poduszki telefon i zadzwoniłam do Darona. Odebrał po czterech sygnałach.
   - Daron! - wrzasnęłam do słuchawki. 
   - No tak, to ja. - odparł zaspanym tonem i potężnie ziewnął. - Co się stało, jesteś bardzo zdenerwowana.
   Ulżyło mi, gdy usłyszałam jego głos. Od razu poczułam wyrzuty sumienia, że go obudziłam.
   - Przepraszam... - szepnęłam. - Miałam po prostu taki straszny sen, stała ci się straszna krzywda... Głupio mi, że cię obudziłam...
   - Laura, Laura... - zaśmiał się serdecznie. - Wszystko ze mną w porządku, czuję się świetnie. - zapewnił.
   - Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć... Dobrze, kończmy, bo musisz się wyspać. Miłej nocy.
   Odpowiedział paa. Przerwałam połączenie. Opadłam na poduszkę i próbowałam się uspokoić, by móc ponownie zasnąć.
_____________________________________
Odcinek 50, ze względu na swoją wyjątkowość, powinien być inny niż pozostałe, lepszy od poprzednich. Nie wydaje mi się, bym podołała temu zadaniu, niemniej jednak bardzo się cieszę, że udało mi się napisać już tyle odcinków. Wkładam w to opowiadanie dużo siebie i mimo, że nie jest idealne, że zawsze mogłoby być lepiej, zżyłam się z nim i z bohaterami, którzy tu występują.
Ten specjalny odcinek dedykuję Schneiderowej i Mel. :*
Dziękuję Wam za to, że czytacie tą historię. ^^ Dobrze jest mieć świadomość, że pisanie nie idzie na marne i nie ginie gdzieś w czeluści Internetu. :) :*
Jeszcze raz dziękuję i z tego miejsca życzę Wam jak najwięcej weny, bo kocham czytać Wasze opowiadania. ;*

19.01.2014

49. "Tęsknota poziom hard"

   - Wiesz co, Richard? Ja wiem, że ty i Paul mimo, że jesteście przyjaciółmi, to paradoksalnie się nie znosicie, ale nie musiałeś tak po nim jechać.
   Gitarzysta spojrzał na mnie spode łba i przewrócił oczami. Zamyślił się na chwilę, po czym na jego twarzy zagościł chytry półuśmiech. 
   - A widziałeś jego minę? - zapytał z dumą w głosie.
   - Widziałem. Dobrze, że ja, Flake i ten Albert byliśmy wtedy z wami, bo pewnie skoczylibyście dobie do gardeł.
   - Zmiótłbym go jednym ruchem z powierzchni ziemi. - odparł hardo. Wzniosłem oczy ku górze. Przychodziły momenty, w których miałem powyżej uszu pewności siebie Richarda. Czasami ledwo się powstrzymuję, przed strzeleniem go w głowę.
   - Panowie, cisza!
   Oboje popatrzyliśmy na Christiana.
   - Idziemy odwiedzić Olivera, więc skończcie już z łaski swojej temat Paula. - zmierzył nas wzrokiem. - No i co się tak gapicie? Cisza w tym temacie ma być.
   Uniosłem dyskretnie kąciki ust widząc w jakim szoku był Reesh, kiedy Lorenz przerwał naszą dyskusję. Skrzyżował ręce na piersi i burknął coś pod nosem. Mrugnąłem do Christiana, a on odpowiedział mi dyskretnym uśmiechem. 
   - Ale trzeba przyznać, że dziewczyna wie, jak omotać facetów, jak pragnę zdrowia.
   - To prawda. - zgodził się ze mną Flake. - Ale z drugiej strony, wiesz jak to jest... Nosił wilka razy kilka, ponieśli i wilka. Za którymś razem się przejedzie.
   - No chyba, że takich kretynów jak Paul jest więcej... - wtrącił Richard.
   - Kruspe, co ja ci muszę zrobić, żebyś się zamknął? - warknąłem złowieszczo. Uniósł ręce w geście poddania i przyśpieszył kroku. 
   Jakieś dziesięć minut później, byliśmy już pod domem Olliego. Walnąłem pięścią w drzwi i podparłem się pod boki. Niemal momentalnie w progu pojawił się Riedel.
   - Mordy moje! - krzyknął i rzucił się na nas. - Nie widzieliśmy się całe wieki! - rozejrzał się wokół. - Sami jesteście?
   - Sami... - uniosłem lewą brew. - A powinien być z nami jeszcze ktoś?
   - Nie no... - zmieszał się. - Choć tak prawdę mówiąc miałem nadzieję, że wpadniecie z Laurą, chciałem ją w końcu przeprosić... No nic, zapraszam do środka! 
   Weszliśmy za gospodarzem w głąb domu. Rozgościliśmy się w salonie.
   - Co do picia, co do jedzenia?! - krzyknął z kuchni Popatrzyliśmy po sobie.
   - Piwo i chipsy! - odkrzyknąłem. - Jeżeli oczywiście dysponujesz!
   Parę minut później do pokoju wrócił Olli niosąc cztery butelki piwa i miskę z chipsami. 
   - U mnie jest wszystko. - powiedział z uśmiechem stawiając nasz ekwipunek na dzisiejszy wieczór na stole. Otworzyliśmy butelki z piwem i stuknęliśmy nimi, wznosząc toast za spotkanie. 
   - Opowiadaj, co u ciebie. - zachęciłem podkradając z miski chipsa. Westchnął głęboko i wzruszył ramionami.
   - Co u mnie... Jestem szczęśliwy, że wróciłem do domu. Z ledwością wytrzymałem ostatnie dni w szpitalu... - uśmiechnął się. - Ale dzięki tej terapii wiele zrozumiałem. A co słychać u Laury?
   - Wszystko w najlepszym porządku. Odpoczęła już od tych wszystkich przykrych wydarzeń. Można powiedzieć, że kwitnie. Byliśmy razem z nią na koncercie System Of A Down i wyobraź sobie, że zanosi się na jakąś bliższą znajomość naszej Laury z gitarzystą.
   Olli gwizdnął i uśmiechnął się szeroko. Po kilku sekundach uśmiech znikł z jego twarzy. Przyjrzał się nam uważnie.
   - Panowie, no i co będzie z Rammstein? 
   Wzruszyliśmy ramionami, na pytanie Olivera. Nasz łysy przyjaciel ułożył usta w smutny grymas. Było od niego czuć na odległość całe pokłady energii, którą chciał przeznaczyć na próby reaktywacji zespołu. Chyba tylko on ciągle nie chciał dopuścić do siebie myśli, że decyzja, którą podjął Schneider oznacza definitywny rozpad zespołu.
   - Skoro postanowiliśmy, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, musimy się tego trzymać. - powiedział Richard, przerywając ciszę. - Schneider poczułby się źle, jakbyśmy teraz zaleźli kogoś na jego miejsce.
   - Może poczułby się źle, a może potraktowałby to jako impuls i wróciłby do zespołu...
   - Jeszcze do niedawna w to wierzyłem, ale teraz... - pokręciłem głową. - Mi również jest przykro, choć to i tak pewnie za mało powiedziane. Jestem cholernie zły, że coś, w co włożyliśmy tyle serca rozpadło się z dnia na dzień. 
   Popatrzyli na mnie i kiwając smutno głowami wyrazili swoją zgodność ze mną. Rammstein było ogromną częścią życia każdego z nas. Wpakowaliśmy w ten zespół całe serce, cały umysł i wszystkie siły, jakie tylko posiadaliśmy. Nie raz, nie dwa pracowaliśmy całą noc i odsypialiśmy w ciągu dnia, kładąc się gdzie popadnie na kilka godzin. Wszystko po to, by nasza muzyka była jak najlepsza i by ludzie rozumieli to, co chcemy im przekazać. A teraz, wszystko szlag trafił.
   - A może jednak powinniśmy przemyśleć przyjęcie do zespołu nowego perkusisty? - zapytał Oliver. - Skoro Schneider nie chce grać z nami, nie możemy go zmusić, ale dlaczego przez jego rezygnację mamy tracić coś, co kochamy i za czym tęsknimy?
   Pokiwałem głową na boki i obróciłem głowę w stronę Reesha i Christiana. Gitarzysta przygryzał lekko dolną wargę, a Flake patrzył wielkimi oczami w ścianę z ustami zwiniętymi w trąbkę.
   - Nie jestem przekonany, do takiego pomysłu... - skomentował Flake. - Mimo wszystko, Schneider był również twórcą Rammstein.
   - Przecież ja nie powiedziałem, by podjąć tą decyzję bez konsultacji z nim. - powiedział na swoją obronę Olli. Christian pokręcił głową.
   - Nie chodzi o to... Nie jestem pewien tego, czy ktoś inny byłby w stanie tak zgrać się z nami, wtopić się w Rammstein. W muzykę, show i wszystko inne.
   - Co racja, to racja. - przyznał basista. Westchnąłem. Bolało mnie serce, bo Laura nie mieszka ze mną, bo Rammstein nie istnieje, a do tego wszystkiego doszedł jeszcze ten zapał Olivera, który musieliśmy gasić.
   - Myślę, że powinniśmy się w końcu pogodzić z tym, że nam nie wyszło. - powiedział Reesh. - Tak czy siak, możemy być z siebie dumni bo mamy świadomość tego, że daliśmy z siebie wszystko, przy tworzeniu Rammstein. 
   Chcąc, lub nie, musiałem przyznać rację Kruspemu. Wyciągnąłem z kieszeni wibrujący telefon.
   - Halo?
   - Słyszałem od Paula, że jesteście w Berlinie. - usłyszałem po drugiej stronie głos Schneidera.
   - Cześć... No, dziś przyjechaliśmy.
   - To na co czekacie? Wpadajcie!
   - Dziś to już chyba nie, późno jest... Ale jutro meldujemy się u was.
   - No dobra, to co? O 14?
   - Idealnie, to do zobaczenia.
   Rozłączyłem się i schowałem telefon z powrotem do kieszeni. Oznajmiłem Christianowi i Reeshowi, że jutro czeka nas wizyta u Schneidera i Alex, po czym wróciliśmy do rozmowy.
Następnego dnia...
.Flake.
   Umówiliśmy się pod domem Tilla. Stamtąd, całą trójką ruszyliśmy do Schneidera. 
   Przez noc nasypało mnóstwo świeżego śniegu, który przyjemnie zgrzytał pod stopami. Promienie słoneczne odbijały się od białego puchu, bijąc po oczach jaskrawym światłem. 
   Chwilę po tym, jak Richard zadzwonił pięcioma krótkimi sygnałami, drzwi otworzyły się, a w progu stanęła Alex. 
   - Cześć, chłopcy! - rozłożyła ramiona i rzuciła się, by nas wyściskać. - Wchodźcie, wchodźcie, upiekłam ciasto specjalnie dla was.
   - Jak miło! - Richard zatarł ręce uśmiechając się od ucha do ucha. 
   Już w holu poczuliśmy zapach ciasta. Usiedliśmy na kanapie, lecz chwilę później wstaliśmy, by przywitać się z Christophem.
   - Bałem się, że nigdy nie wrócicie z Polski. - powiedział niby żartem, jednak Till odebrał to chyba inaczej, bo przymrużył oczy i zwinął usta w linijkę. 
   Wymieniłem dyskretne spojrzenia z Richardem. Mogłem się domyślić, że Lindemann każde tego typu zdanie będzie traktował jako atak na Laurę.
   - Nawet gdybyśmy tam zostali, co z tego? - odpowiedział beznamiętnym tonem. - Rammstein nie istnieje, co nas tu trzyma?
   - Przyjaciele na przykład.
   - Taka przeprowadzka nie musi oznaczać zerwania kontaktu. 
   - No nie wiem...
   Till uniósł brwi, na co Doom westchnął głęboko i zwiesił głowę, przymykając oczy. To, że się pokłócą było niemal pewne. Pytanie, czy dam radę załagodzić konflikt. W końcu ja uchodzę za mediatora w naszej paczce.
   - Wydaje mi się, że Laura chce namieszać mimo, że już tu nie mieszka. - powiedział cicho Schneider, podnosząc głowę. - Zastanawiam się tylko, po co? Ma tam rodziców, przyjaciół, ma nowych przyjaciół muzyków... Dlaczego chce przeciągnąć was na swoją stronę?
   - Rozmawiałeś z Paulem? - zapytał bez ogródek Till. 
   - Co z tego?
   - Mówisz to, co ci kazał. - wtrącił się Richard. - Wcale tak nie myślisz i nie nienawidzisz Laury, tylko boli cię fakt, że mimo naszych starań, nie odnalazła się tu. Straciłeś siostrę, dlatego tak łatwo przyjmujesz do siebie złe słowa kierowane pod jej adresem. Możesz mi wierzyć, ona się nie zmieniła. Jest tą samą Laurą, ale musisz dać jej szansę.
   - Skąd możesz wiedzieć, co myślę? - zapytał Doom nie kryjąc poirytowania. Czułem, ze niebawem będę musiał wkroczyć.
   - Znam cię nie od wczoraj.
   - Też mi argument... - prychnął perkusista. Położyłem dłoń na ramię Kruspego, który zaczynał dygotać z nerwów. Przyjaciel uspokoił się nieco. Alex, która właśnie weszła do pokoju wyczuła napiętą atmosferę.
   - Niech zgadnę... Schneider znowu ma jakieś pretensje? - położyła na stół tacę z ciastem. - Zapraszałeś chłopaków tylko po to, by się z nimi pokłócić?
   - O co ci chodzi? 
   Alex udała, że nie słyszała pytania swojego chłopaka i chwytając Tilla za nadgarstek, pociągnęła go za sobą.
.Till.
   Alex zaciągnęła mnie do sypialni i zamknęła za nami drzwi.
   - Siadaj. - wskazała łóżko. - Tu będziemy mogli spokojnie porozmawiać. Doom mówił o Laurze?
   - Tak. - obróciłem się twarzą do dziewczyny. - Ty też jesteś zdania, że Laura chce nas skłócić?
   - Nie... - zmieszała się i odgarnęła z czoła włosy. - To znaczy... Szczerze?
   - A jaki sens miałoby kłamanie? - zapytałem. 
   - No tak... Z początku, przyznaję, byłam wściekła na nią i również myślałam, że wasz wyjazd do Polski spowoduje, że Laura odetnie was od tego, co jest tu.
   Pokręciłem głową. Dziewczyna Dooma spojrzała na mnie przepraszająco. 
   - Dobrze wiem, jak ją kochasz. Schneider też ją kocha, ale ten jej wyjazd był tak nagły, że nie mógł się na to przygotować. Till, ja wiem, że on chciałby jej wybaczyć, ale pojawiła się w nim jakaś blokada.
   Odchyliłem się do tyłu i opadłem na poduszkę. Alex położyła się obok na brzuchu. Patrzyła nachalnie na mnie, cicho chrząkając.
   - Gdyby naprawdę chciał, dałby jej szansę, Alex. Skoro traktuje ją jak swoją siostrę, powinien kochać ją mimo wszystko.
   - Till, ja to wiem, ale co mogę zrobić? Nie zmuszę go.
   Westchnąłem i zmieniłem pozycję na siedzącą. Przemyślałem szybko to, co powiedziała mi przyjaciółka.
   - Chodźmy. - powiedziałem i ruszyłem do drzwi.
   Na dole, atmosfera nieco się poluźniła. Podejrzewam, że gdyby nie Flake, Reesh nie powstrzymałby się przed siarczystą kłótnią ze Schneiderem. Usiadłem na kanapie i rozpocząłem rozmowę na możliwie najbardziej neutralny temat.
.Laura.
   Drzwi mojego pokoju otworzyły się, a w progu stanęła mama. W rękach trzymała miskę z płatkami i kubek. Odłożyłam bladoróżową kartkę na biurko i podkurczyłam nogi pod brodę. 
   - Córcia, co się z tobą dzieje? - zapytała z troską w głosie, odkładając kolację na niewielki, okrągły stoliczek. - Nie wychodzisz z pokoju, prawie nic nie jesz, nie pijesz. - odgarnęła mi włosy z twarzy, po czym sięgnęła do mojej komody, wyciągnęła paczkę chusteczek nawilżanych i podała mi ją. Starłam czarne smugi z policzków. - Martwię się. - dodała po chwili.
   Nic dziwnego, że się martwi... Wyglądam jak zombie, z ziemistą cerą i sino fioletowymi cieniami pod oczami, które były mocno przekrwione i piekły jak diabli.
   - Nic mi nie jest. - zapewniłam słabo.
   - Co dziś jadłaś? - zapytała.
   - Nic...
   - Laura, na miłość Boską, jest po 21!
   Westchnęłam i oparłam głowę o szybę. Mama usiadła obok mnie na parapecie, biorąc wcześniej do ręki kartkę z biurka. Przyjrzała jej się, a następnie przeniosła wzrok na mnie. Chciałam uciec od pytań, dlatego przymknęłam powieki.
   - Tęsknisz za nim.
   Otworzyłam leniwie oczy. Utkwiłam wzrok w tatuażu mamy, który przedstawiał pnącze, którego gałęzie w sprytny sposób układały się w pierwsze litery imienia taty i mojego. Litery te były tak dobrze zamaskowane, że tylko my je widzieliśmy.
   - Nie musisz nic mówić, córeczko. - chwyciła mnie za dłoń. - Chcesz o tym porozmawiać?
   Starłam łzę z policzka i pokiwałam głową. Mama milczeniem dała mi do zrozumienia, że mam mówić.
   - Mamo, czy można się zakochać w tak krótkim czasie? 
   - Miłość od pierwszego wejrzenia naprawdę istnieje, wiem to z własnego doświadczenia. Wystarczyło jedno spojrzenie, po którym twój tata zagościł na stałe w moim życiu. - uśmiechnęła się. - Jaki on jest?
   - Zdolny, wrażliwy, z poczuciem humoru. 
   - Ideał.
   Uśmiechnęłyśmy się do siebie.
   - Mimo wszystko, nie możesz się tu zaszyć i nic nie jeść.
   - Oj wiem, ale co mam zrobić, jak nie jestem głodna?
   Pokręciła głową. Chwyciłam ją za rękę i uśmiechnęłam się słabo. W momencie straciłam ochotę na rozmowę.
   - Mogę zostać sama?
   Westchnęła ciężko i zeszła z parapetu. Pocałowała mnie w policzek. Wskazała palcem miskę z płatkami.
   - To ma się znaleźć w twoim brzuszku. - powiedziała. - Nie martw się, kochanie. Patrząc na ten tekst widzę, on nie pozwoli na to, byście zostawili to wszystko ot, tak. 
   Popatrzyłam na nią. Uśmiechnęła się ciepło i wyszła z pokoju. Chwilę gapiłam się na moją kolację. Postanowiłam spróbować zjeść choć trochę. Może nie zwymiotuję wszystkiego, jak wczoraj... Włócząc nogami podeszłam do stoliczka, wzięłam z niego miskę i siadając na łóżku zaczęłam jeść. W międzyczasie zerkałam na telefon, który milczał. Doszłam do wniosku, że chłopcy pewnie dają w tym momencie koncert. 
   Nie zjadłam nawet połowy, kiedy mój żołądek dał mi do zrozumienia, że nie przyjmie więcej pokarmu. Odłożyłam miskę na biurko, po czym skuliłam się na łóżku. Myśli zaczęły kotłować się w mojej głowie, dając uczucie bezradności i cholernego strachu o to, co będzie dalej. W końcu nie wytrzymałam i zaczęłam cicho płakać.