6.02.2014

KONTYNUACJA.

Zapraszam na kontynuację niniejszego bloga, którą znaleźć możecie tu
Pozdrawiam. ;*

2.02.2014

Epilog: "Hier kommt die Sonne"

   Półtora roku później... 
   Omiotłam spojrzeniem otoczenie. Wiosenny wiatr kołysał delikatnie świeże, soczyście zielone liście drzew. Siedziałam owinięta lekkim kocem na werandzie Tilla, kiwając się na fotelu bujanym. Skrzypiał cichutko. Owy dźwięk w połączeniu z subtelnym szelestem liści i traw sprawił, że moje powieki zaczęły robić się bardzo ciężkie. Słońce głaskało mnie po twarzy, a wiaterek przeczesywał włosy. Robił to tak delikatnie, jak Daron, kiedy głaszcze mnie po głowie i mówi jaki to jest szczęśliwy, że mnie poznał. I ja byłam szczęśliwa. Coś mi podpowiadało, że mamy przed sobą długą, szczęśliwą przyszłość. Nie mówię tego na głos, by nie zapeszyć. Teraz, jeszcze jest nam ciężko. Daron ciągle mieszka w Los Angeles, a ja... Może zanim opowiem o tym, zacznę od samego początku...
   Zaraz po świętach Bożego Narodzenia, Till przyjechał do Polski i powiedział, że ma dla nas niesamowity prezent. Wszyscy byliśmy bardzo ciekawi co przygotował dla nas mój przybrany tata. Dość długo trzymał nas w niepewności, ale gdy w końcu oznajmił co dla nas ma, mama mało nie zemdlała, tata zaczął szaleć i krzyczeć, a ja po prostu rzuciłam się na szyję Lindemanna. Okazało się, że znajomy Tilla zbankrutował i po jego sklepie został niewielki, wolnostojący budyneczek. Mój kochany opiekun załatwił wszystko co trzeba i przygotował miejsce pod warsztat samochodowy, który miał prowadzić mój tata wraz z ojcem Amelii. Do tego, znalazł dwa przestronne mieszkania w pewnej kamienicy. On, wraz z Richardem, Christianem i Oliverem złożyli się, by pokryć większą połowę kosztu kupna mieszkania. Drugi lokal miał należeć do Amelii i jej rodziców. Na razie, tylko go wynajęli, ale gdy warsztat zacznie przynosić zyski, możliwe, że kupią mieszkanie. Oznaczało to, że wracam do Berlina wraz z rodzicami i przyjaciółką. Lepszego obrotu sprawy nie mogłam sobie nawet wymarzyć. Jedynym problemem było rozstanie z Bartkiem. Na szczęście okazało się, że nasi ojcowie oraz Oliver okazali się naprawdę wielkoduszni. Basista zaproponował Bartusiowi pokój w jego domu, a dwaj dumni właściciele warsztatu samochodowego pracę.
   Czy mogło być piękniej?
   Myślałam, że nie, ale myliłam się.
   Byłam w Berlinie, razem z najbliższymi mojemu sercu osobami, a znajomość z Daronem rozwijała się coraz bardziej. Raz w miesiącu przyjeżdżał i zostawał na dwa tygodnie. Nigdy nie żalił się na taki tryb życia, ale ja wiem, że taka sytuacja go męczy. Od kiedy oficjalnie jesteśmy parą, stara się, aż miło. Jest równie uroczy, jak na początku naszej znajomości. A momentami nawet bardziej...
   Amelia i Serj również pozostają w bardzo bliskiej znajomości, jednak ich przyszłość nie jest całkowicie pewna, gdyż rodzice mojej przyjaciółki jeszcze nie do końca pogodzili się z wiekiem Tankiana. Liczę na to, że przekonają się do niego. Miło patrzeć na Melę, gdy jest tak rozpromieniona i szczęśliwa. Od Darona wiem, że Serj bardzo poważnie traktuje moją przyjaciółkę.
   Alex stanęła po mojej stronie po tym, jak wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Porozmawiała z Doomem i Paulem. Dzięki niej, odzyskałam brata i kumpla. Tak, udało nam się z Paulem wrócić na tory bliskiego koleżeństwa. Kto wie, może z czasem zaprzyjaźnimy się na nowo...? U naszej parki zaszły wielkie zmiany... Jak się okazało, Alex jest w ciąży i planują z Christophem ślub. Kiedy mnie o tym poinformowali, wyściskałam obu i pogratulowałam z całego serca.
   Sylwester w Los Angeles był fenomenalny, choć to pewnie i tak za słabe określenie. Tak jak przewidział Shavo, Richard rozkręcił imprezę najlepiej, jak się dało, a Flake wspaniale spisywał się w roli DJ-a. Drugie wspólne witanie Nowego Roku odbyło się w Berlinie. Wtedy, Alex, Paul i Doom poznali członków System Of A Down. Wydaje mi się, że polubili się.
   Miałam w końcu okazję, by spokojnie porozmawiać z Ollim w cztery oczy. Rozmawialiśmy długo. Bardzo długo. Zarwaliśmy nawet noc. Nie przeszkadzało nam to, że rano byliśmy totalnie padnięci i wyglądaliśmy jak zombie. Najważniejsze było to, że znowu układ między nami jest jasny, no i że wrócił mój kochany brat Oliver.
   Obecnie, mamy czerwiec. Półtora roku minęło od naszej przeprowadzki do Niemczech. Warsztat taty i ojca Ame świetnie prosperuje, a Bartek rzekomo spisuje się świetnie w swoje pracy. Co prawda temat zespołu Rammstein ciągle jest zamknięty, ale nie zamierzam się łatwo poddawać. Zrobię wszystko, by chłopcy przywrócili do życia tą kapelę. Póki co, kontynuuję naukę gry na basie pod okiem Olivera.
   Jest dobrze i musi tak pozostać.
   Poczułam, jak ktoś staje za mną i ujmując twarz w swoje dłonie, odchyla moją głowę do tyłu. Zobaczyłam uśmiechniętą buzię Darona, a chwilę później jego usta dotknęły moich.
   - Czemu siedzisz tu sama? - zapytał.
   - Ech, Daron, Daron... - westchnęłam. - Wspominam.
   Pokiwał głową ze zrozumieniem.
   - Till powiedział, że mamy zaraz meldować się w jadalni, bo on nie będzie piętnaście razy odgrzewał obiadu.
   Uśmiechnęłam się.
   - Dobrze, dobrze, już idę.
   Wyswobodziłam się z koca i wstałam z fotela. Chwyciłam Darona za rękę i udaliśmy się na obiad przygotowany przez Tilla. Człowieka, dzięki któremu mam teraz tak piękne, barwne wspomnienia. Człowieka, który stał się nieodzownym elementem mojego życia, jak i reszta moich przyjaciół.
   Teraz wiem, że dzień, w którym zostałam napadnięta był najpiękniejszym dniem mojego życia...
________________________________________
Nie chce mi się wierzyć, że to koniec.
Chcę podziękować wszystkim, którzy zostawili tu choć jeden komentarz, a w szczególności Schneiderowej i Mel. :*
Czytałyście, przeżywałyście razem ze mną historię Laury, za co dziękuję Wam z całego serca. :*

1.02.2014

54. "Wspomnień czar"

   Było kilka minut po piętnastej. Na obchodzie ordynator powiedział mi, że przynajmniej trzy dni spędzę pod kroplówką. Mina, którą zrobiłam zaraz po usłyszeniu tej wiadomości musiała być warta każdych pieniędzy, bo lekarz ledwo powstrzymywał śmiech. Nie widziałam w mojej sytuacji nic zabawnego, ale jak widać, doktor Mazur miał zupełnie inne zdanie na ten temat.
   Powiedziałam Daronowi, by przekazał Amelii, żeby posłała mi przez chłopców ładowarkę do telefonu. Musiałam przecież zadzwonić do Tilla i wyspowiadać się przed nim z kilku ostatnich dni. Wścieknie się, że nie dzwoniłam, jak miałam problem, to nawet więcej, niż pewne. Pewnie zawinie ze sobą Richarda i Christiana, przyjedzie, wygłosi długie, nużące kazanie a potem przytuli mnie tak mocno, że stracę oddech, powie, że mnie kocha i że cieszy się z poprawy stanu mojego zdrowia.
   Tak... Zapowiada się bardzo rozkoszna rozmowa. Już nie mogę się doczekać... A może Daron zapomniał powiedzieć o ładowarce? Daronku, zapomniałeś, prawda?
   Drzwi sali otworzyły się i do środka w pierwszej kolejności wszedł Serj, wymachując ładowarką. Westchnęłam, krzywiąc się lekko. Zanim zdążyłam wyrazić moją niechęć do przyznania Tillowi, że zachowałam się jak debil nie dzwoniąc do niego, zostałam zaatakowana ze wszystkich stron przez Shavo, Serja i Johna.
   - Przyszliście mnie dobić? - wychrypiałam, gdy ramię basisty przycisnęło moje gardło. Chłopcy odsunęli się ode mnie i usiedli na łóżku. Najbliżej mnie byli Daron z Johnem, a Serj i Shavo siedzieli zaraz za nimi.
   - Jak ty się w ogóle czujesz, mała buntowniczko? - zapytał Serj wychylając się zza Johna. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, na co wokalista tylko wzruszył ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
   - Tylko nie mała... - pogroziłam mu palcem. - Na pewno lepiej niż wczoraj, ale nie oszukujmy się, szczyt dobrego samopoczucia to to nie jest... Zaraz, zaraz... Dlaczego buntowniczko, hę?
   - A jak inaczej nazwać osobę, która buntuje się przed jedzeniem i piciem?
   - Widzę, że jesteście świetnie poinformowani. - odparłam kąśliwie.
   - No cóż, Amelia ma długi język, a Daron jeszcze dłuższy. - wtrącił Shavo. Wymieniłam szybkie spojrzenia z gitarzystą, po czym wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
   - Możesz żałować, że nie widziałaś Darona jak wrzeszczał na kierowcę, że ma obrać kierunek na Polskę. - powiedział John z szerokim uśmiechem. - Facet miał nieziemską minę...
   - Bał się, że Daron mu w końcu przywali, taki był wzburzony!
   - Ale mógłbyś mi nie przerywać?! - skarcił Serja. Wokalista gestem rąk przeprosił Johna. - No, tak lepiej... Słuchaj, Laura, bo to jeszcze nie koniec! Z początku kierowca nie był zadowolony z tego pomysłu...
   - Ale jak Daron zrzucił go z fotela, zatrzymał autokar i stanął nad nim warcząc, że wywali w powietrze cały autobus jak nie zawrócimy, to się zgodził. - dodał Shavo. - Później nam opowiadał, że Daron miał obłęd w oczach!
   Słuchając tej pięknej opowieści, kątem oka zerkałam na Johna, który był już nieźle zdenerwowany faktem, że ciągle ktoś mu przerywa. Położyłam mu dłoń na ramię, a w odpowiedzi dostałam szeroki uśmiech.
   - Wiesz co, Daron... Szantażować kierowcę atakiem terrorystycznym? - pokręciłam głową. Chłopak uśmiechnął się słodko.
   - Najważniejsze, że podziałało. - odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
   - Wariat... - szepnęłam.
   - Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. - zaproponował Serj. - Słyszałem, że witamy nowy rok razem?
   - Tak. - odparłam uśmiechając się szeroko. - Nie wiem tylko co z Tillem, Richardem i Christianem... Zapytam go dziś, czy też jadą.
   - No ja myślę. - burknął Shavo. - Czuję, że Richard sprawiłby, że tą imprezę zapamiętają całe Stany.
   - Też tak myślę. - powiedziałam kiwając głową. - Ale co z miejscem do spania? Przypominam, że Bartuś też jedzie.
   - My z Shavo jakoś ich rozdzielimy. - uspokoił mnie John. - Z resztą, czym ty się martwisz... Masz z rodzicami nocleg u Darona, Serj mówił, że przenocuje Amelię, a reszta też nie będzie pod mostem spała.
   Uśmiechnęłam się do perkusisty.
   - No nie wiem, ja to bym wolał, żeby Mike był u mnie. - wtrącił Shavo, gładząc swoją brodę. Przeniosłam na niego wzrok.
   - Widzę, że polubiliście się z moim tatą.
   - Mike'a nie da się nie lubić. - podsumował krótko basista. Pokiwałam głową na boki. Szybko podłączyłam telefon do ładowania i splatając ze sobą palce dłoni zlustrowałam twarze muzyków.
   - Wiecie co? - ich twarze przybrały zaciekawiony wyraz. - Cieszę się, że was widzę.
   Cała czwórka wyszczerzyła się pięknie. Pomyśleć, że do tej pory mogłam sobie te buźki pooglądać jedynie na plakacie... 
   Chłopcy umilali mi czas swoją obecnością jeszcze bardzo długo. Kiedy siedzieli obok i przekrzykiwali się jeden przez drugiego, opowiadając różne anegdoty z trasy koncertowej, nawet ten obrzydliwy wenflon nie przeszkadzał mi aż tak bardzo. Najwięcej nawijał Serj, a najmniej, o dziwo, Daron. Trzymał mnie za rękę, głaszcząc ją kciukiem co jakiś czas i wtrącił od czasu do czasu jakiś komentarz, po czym zostawał za każdym razem przywalony przez lawinę słów pozostałych muzyków.
   Było coś niezwykłego w jego dotyku. Od dłoni, na całe moje ciało zaczęło promieniować ciepło. Było przyjemne i nie można było porównać go do żadnego innego uczucia.
   Cholera, ja się chyba nie zakochałam...
   W pewnym momencie, drzwi sali uchyliły się. Chyba już czwarty raz w przeciągu pół godziny. Ordynator Mazur widząc oblężenie mojego łóżka, pokręcił głową. Włożył dłonie do kieszeni białego fartucha i wolnym krokiem podszedł bliżej. Daron chciał go złapać na swoje piękne oczy, ale siwowłosy lekarz nie uległ ich czarowi tak, jak zrobiłam to ja.
   - Panowie, na litość Boską, dajcie jej choć chwilę odpoczynku, to ważne w jej stanie.
   - Panie ordynatorze, kiedy ja właśnie przy nich nabieram sił. - wtrąciłam nieśmiało. Mężczyzna popatrzył na mnie i uniósł lekko kąciki ust. Tak naprawdę, dopiero teraz mogłam się dokładnie przyjrzeć jego twarzy. Mimo, że nie był ani trochę podobny do Tilla, przypominał go. Jego uroda była surowa, a rysy twarzy mocne. W połączeniu z kokieteryjnym spojrzeniem i błąkającym się po ustach uśmiechem, całość wyglądała niemal zniewalająco. Mimo fartucha i znajdującej się pod nim koszuli, było widać zarys perfekcyjnie wyrzeźbionej sylwetki. Siwe włosy ułożone były w prostą, klasyczną fryzurę. Słowem - doktor Mazur był niewątpliwie mężczyzną, dla którego niejedna kobieta mogłaby stracić głowę.
   - Pani Lauro, ja doskonale wiem, że obecność przyjaciół jest w takich sytuacjach na wagę złota, ale proszę zrozumieć też swój organizm. On teraz bardzo potrzebuje odpoczynku. W ciszy i spokoju.
   Ostatnie dwa słowa mocno zaakcentował, zniżając swój baryton do basu. Chłopcy z rezygnacją zeszli z łóżka, pozwalając mi swobodnie wyprostować nogi. Pożegnaliśmy się krótko, po czym cała czwórka grzecznie opuściła salę. Lekarz przeglądnął moją kartę i bez słowa ruszył ku drzwiom. Nacisnąwszy klamkę obrócił się w moją stronę i poprawił przewieszony przez kark stetoskop.
   - Tacy przyjaciele to skarb. - powiedział. Puścił mi oko i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Wpatrywałam się w nie chwilę. Po kilku minutach przeniosłam wzrok na moją komórkę. Westchnęłam bardzo głęboko i po chwili dzwoniłam do Tilla.
20 minut później...
   Till nawijał bez przerwy od jakichś dziesięciu minut. Krzyknął na mnie dwa razy, po czym opanowywał się i przepraszał. Tak jak podejrzewałam, nie dawał mi dojść do słowa. Od momentu, w którym skończyłam opowiadać co się stało (było to jakieś piętnaście minut temu) zdołałam powiedzieć dwa krótkie słowa. W końcu moja cierpliwość się wyczerpała.
   - Till! Daj mi dojść do słowa, błagam.
   Po drugiej stronie zapanowała cisza. Odetchnęłam.
   - Czuję się lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale lepiej. Poza tym, jestem pod bardzo dobrą opieką, więc nic złego stać się nie może. - powiedziałam i ziewnęłam. - Może byśmy tak porozmawiali o czymś przyjemniejszym? - zaproponowałam.
   - Na przykład o czym?
   - Mama zgodziła się na Sylwestra w Los Angeles. - poinformowałam z radością. - Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Jedziecie?
   - Weronika się zgodziła?! No proszę... My z chłopakami obstawialiśmy, że jej nie przekonacie, a tu taka niespodzianka... - urwał na kilka sekund. - Jedziemy, oczywiście, że tak. Ale zabieramy ze sobą jeszcze kogoś.
   - Kogo? - zapytałam. Ciekawe, kto jeszcze zamierza wybrać się z nami do Stanów... Nikt nie przychodził mi do głowy.
   - Olivera.
   - Świetnie!
   Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Dawno nie widziałam Olivera. Byłam ciekawa jak bardzo zmienił się po terapii.
   - Prawie zapomniałem... Alex kazała cię pozdrowić.
   - O... Dziękuję, pozdrów ją też ode mnie.
   - Przekażę.
   Alex mnie pozdrawia... Czyżby zaczynała mi wybaczać? Mam nadzieję, że tak. No nic, będę musiała do niej zadzwonić i szczerze z nią porozmawiać. Jestem strasznie ciekawa co słychać u niej i Dooma. Cholernie się za nimi stęskniłam mimo wszystko.
   Po zakończonej rozmowie z Tillem, oddałam się myślom. Zaczęłam wspominać mój pobyt w Niemczech. Wszystko, co tam przeszliśmy. Nie zawsze było kolorowo, ale co by to było za życie, gdyby wszystko było wiecznie różowe... Chłopcy udowodnili mi, że przyjaźń damsko-męska naprawdę jest możliwa. Till pokazał mi, że obcą osobę można pokochać jak rodzoną córkę i na odwrót. Kogoś obcego można pokochać jak własnego ojca. Dał mi ogromny autorytet i poczucie bezpieczeństwa wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Teraz już wiem, że byłabym w stanie oddać życie, by go bronić przed czymś złym. Ale to pewnie i tak byłoby mało w porównaniu do tego, co on mi dał...
   Richard i Flake pokazali mi, jakie to cudowne uczucie mieć dwóch starszych braci. Kochanych, gotowych nieść pomoc bez względu na porę dnia i nocy. Reesh szalał i wygłupiał się, a Flake tłumaczył mi wiele rzeczy, milczał ze mną, pocieszał... Ich również kocham bezgranicznie.
   Dzięki Oliverowi zrozumiałam, że nigdy nie wiadomo co kryje się w każdym z nas. Zawsze jednak trzeba szukać sposobu, by naprawić błędy. Później, może być już tylko lepiej.
   Pozostali też mnie nauczyli różnych rzeczy. Paul tego, że nigdy nie można być w stu procentach pewnym tego, że spędzimy z kimś resztę życia. A Alex i Doom na każdym kroku udowadniali, że czasami nawet duże różnice charakteru i nieporozumienia mogą cementować związek. W końcu przeciwieństwa się przyciągają.
   Opadłam ciężko na szpitalną poduszkę. Z westchnieniem spojrzałam na wenflon tkwiący w mojej prawej ręce. Uśmiechnęłam się do niego. Wiedziałam, że teraz wszystko będzie szło w dobrym kierunku. Mam moich przyjaciół w Berlinie i tu, w Warszawie. Mam rodziców, no i Darona... Dowiedziałam się od Serja kilku rzeczy, jakie Malakian mówi na mój temat. Mimowolnie uroniłam kilka łez szczęścia, które popłynąwszy przez policzek, spadły na poduszkę.
   Daron Vartan Malakian... Mój idol, gitarzysta ulubionego zespołu. Dotychczas będący tylko obiektem westchnień, nieosiągalnym celem.
   Teraz, jest nowym rozdziałem w moim życiu.
______________________________________________
Przepraszam, że odcinek jest taki krótki i marny. :( 
Zabrakło mi sił, by napisać go lepiej...
Jest to ostatni odcinek opowiadania, następnym postem jaki tu opublikuję, będzie epilog.
Ze specjalną dedykacją dla Schneiderowej i Mel. :*

29.01.2014

53. "Sen na jawie"

   Państwo Kastner pobiegli gdzieś razem z lekarzem, a ja zostałam na izbie przyjęć. Usiadłam na plastikowym krzesełku i opierając łokcie o uda, ukryłam twarz w dłoniach. W pewnym momencie, mój telefon zaczął dzwonić. 
   - Halo, Serj?
   - Nie płacz, wszystko będzie dobrze. - Daron musiał już poinformować wszystkich o całym zajściu. Oparłam tył głowy o ścianę i pociągnęłam kilkakrotnie nosem.
   - Nikt nie mógł nic zrobić. - szepnęłam. - Nie słuchała nikogo. Nie chciała jeść, ani pić, słabła w oczach. - chlipnęłam. - Jeżeli jej stanie się coś złego, nie daruję sobie tego.
   - Nie możesz myśleć tak negatywnie, nie pomożesz jej przez to. - mówił spokojnym głosem. W tle było słychać ożywioną rozmowę między chłopakami. Najgłośniej darł się oczywiście Daron.
   - Wiem, ale bardzo się o nią boję. - powiedziałam cicho i rozglądnęłam się, w poszukiwaniu rodziców Laury. Serj w tym czasie uciszał chłopaków. - Nie wiem, czy dzwonić do Tilla. - odezwałam się, gdy po drugiej stronie zapanowała głucha cisza. - Laura by tego nie chciała, ale z drugiej strony, przecież on ma prawo wiedzieć, co się stało.
   - Masz rację, ale radziłbym ci zaczekać. Najlepiej będzie, gdy ona sama wszystko mu opowie. 
   - Skoro tak mówisz...
   Ktoś podsunął mi pod nos kubeczek z kawą z automatu. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością do pana Michała i odebrałam od niego napój. Poprosiłam Serja, by zaczekał chwilę i zwróciłam się do siedzącego na krzesełku obok ojca Laury.
   - Co z nią? - zapytałam nie odsuwając telefonu od ucha.
   - Odwodnienie. - odparł krótko. - Podłączyli jej kroplówkę, Weronika została przy niej. Lekarz powiedział, że to było zwykłe zemdlenie i powinna szybko odzyskać świadomość.
   - To znaczy, że wszystko będzie dobrze?
   - Tak, szybko wróci do siebie.
   Przeprosiłam pana Michała i wróciłam do rozmowy z Serjem. Opowiedziałam mu wszystko to, co usłyszałam od taty Laury. Kiedy zauważyłam panią Weronikę, zmierzającą ku nam szybkim krokiem, przeprosiłam mojego rozmówcę i przerwałam połączenie. Schowałam telefon do kieszeni bluzy.
   - Mela, Laura chce cię widzieć. - powiedziała i usiadła obok męża. Kiwnęłam głową. Dowiedziawszy się, że Laura leży w sali 203, na drugim piętrze, ruszyłam w kierunku windy. Weszłam do środka i nacisnęłam guzik przy cyfrze 2. Winda z lekkim szarpnięciem ruszyła do góry. Chwilę potem, znajdowałam się już na właściwym piętrze. Ruszyłam korytarzem, zerkając na plakietki przymocowane do każdych drzwi. Gdy znalazłam te z napisem "203", zapukałam lekko i weszłam do środka. Zamknąwszy za sobą drzwi, podeszłam do łóżka mojej przyjaciółki i usiadłam na krześle, stojącym obok. Laura wciąż wyglądała nie najlepiej, ale uśmiechała się bardzo szeroko, gdy chwyciła mnie za rękę.
   - Zdajesz sobie sprawę z tego ile strachu nam napędziłaś? - nachyliłam się i pocałowałam ją w czoło. - Żałuj, że nie widziałaś swojego taty, jak powiedziałam mu, że zemdlałaś... Rzucił się do twojego pokoju jak rambo, albo nawet i lepiej.
   Zachichotała cicho, stale patrząc mi prosto w oczy. Zrobiła głęboki wdech i pogłaskała kciukiem wierzch mojej dłoni.
   - Przepraszam. - szepnęła. - Gdybym wiedziała jak to się skończy, pewnie posłuchałabym mamy i poszłabym do lekarza.
   - No, już dobrze. Nie ma co gdybać. Stało się, czasu nie cofniemy. Ale teraz, musisz o siebie bardzo zadbać, by wrócić do pełni sił.
   - Wiem. - skrzywiła się. - Mela, ja już mam dość, chcę wrócić do domu.
   Uśmiechnęłam się z politowaniem. Laura zrobiła naburmuszoną minę i patrząc na kroplówkę, wydała z siebie ostentacyjne blee wywalając przy tym cały język. Zdusiłam w sobie śmiech.
   - Niestety, kilka dni tu poleżysz.
   - Nie musiałaś mówić tego w tak brutalny sposób...
   Zaśmiałam się. Poczułam wibracje w kieszeni bluzy. Wyjęłam telefon i rzuciłam okiem na treść wiadomości od Serja. "Zadzwoń do mnie najszybciej, jak dasz radę."
   - Serj?
   Przeniosłam wzrok na Laurę. Uśmiechała się. Biłam się z myślami, czy powiedzieć jej o tym, że rozmawiałam z Daronem. W końcu doszłam do wniosku, że przecież prędzej czy później i tak się dowie, więc ukrywanie tego nie ma najmniejszego sensu.
   - No, Serj... Wiesz, Laura... Wtedy, jak wieźliśmy cię do szpitala, wzięłam twój telefon ze sobą i tak się złożyło, że akurat wtedy zadzwonił Daron...
   Z trudem oparła się na łokciu i wpatrywała się we mnie tymi swoimi oczami. Zwiesiłam głowę.
   - Co mu powiedziałaś?
   Przełknęłam głośno ślinę. Nagła zmiana wyrazu twarzy, oraz tonu głosu Laury zbiła mnie z pantałyku.
   - Prawdę. Że źle się czułaś, wyglądałaś jeszcze gorzej i że jedziemy do szpitala. - przerwałam i spojrzałam w oczy przyjaciółce. Nie była zła. Była zaniepokojona. - Ale pisałam już do Serja, że wszystko z tobą w porządku i... - nachyliłam się, by uściskać i wycałować Laurę. - kazali ci to przekazać, wraz z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia.
   Zachichotała i opadła na poduszkę. Zaklęłam w myślach. Jednak poczucie winy, że okłamałam Laurę przyćmił sms od Serja. Musiało się coś stać, skoro prosił, bym zadzwoniła jak najszybciej. 
   Kiedy kilkanaście minut później, do sali weszli rodzice Laury uznałam, że to dobry moment, więc przepraszając wszystkich wyszłam na korytarz i zadzwoniłam do Serja.
.Laura.
   Przykro mi było patrzeć jacy rodzice są zmartwieni z mojego powodu. Faktycznie, zachowałam się bardzo źle...
   - Czuję się dobrze. - powiedziałam, by nieco ich uspokoić. Usiedli po obu stronach łóżka.
   - Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie myśli chodziły mi po głowie... - powiedziała mama. Wyciągnęłam rękę na tyle, na ile pozwalała mi kroplówka i chwyciłam ją za nadgarstek. Uśmiechnęłam się. Przeniosłam wzrok na tatę. Mrugał do mnie, robił jakieś dziwne miny, a kiedy mama obróciła się w jego stronę, momentalnie przestawał. Nie miałam pojęcia, o co może mu chodzić. Domyśliłam się tylko, że nie chce mówić przy mamie. Dyskretnie uniosłam brwi. Dopiero, kiedy tata na szpitalnej pościeli nakreślił palcem Los Angeles, zrozumiałam o co mu chodziło. Wytężyłam swoje szare komórki najbardziej, jak tylko byłam w stanie. No tak... Jak teraz poproszę mamę o wyjazd do Stanów, będzie jej ciężko odmówić. Puściłam oko mojemu szalonemu tacie.
   - Mamusiu... Mam do ciebie ogromną prośbę... - przygryzłam dolną wargę. - Tak prawdę mówiąc, to prośbę życia chyba...
   - No, mów córeczko.
   - Bo... Jest taka opcja, że my w trójkę, plus Ame, Bartek, Till, Reesh, Flake i Olli możemy nowy rok przywitać w Los Angeles...
   Westchnęła i ścisnęła mocniej moją dłoń. Spojrzałam na nią dyskretnie zza grzywki. Miała trudny do odgadnięcia wyraz twarzy. Miałam wrażenie, że nie uda mi się jej przekonać do tego pomysłu, a co za tym idzie - nie spotkam się z Daronem.
   - Nie wiem, czy to jest dobry pomysł, w twoim stanie...
   - Ale co ty mówisz, przecież lekarz powiedział, że najdalej za tydzień Lauri wyjdzie ze szpitala! - oburzył się tata. - Później są święta, odpocznie sobie i możemy jechać!
   Popatrzyłyśmy na niego. Zwiesił głowę, uśmiechając się pod nosem. Kiedy mama skupiła na mnie swoją uwagę kiwnęłam głową, popierając tatę.
   - Możesz mi wierzyć, nic tak nie wpłynie na poprawę mojego stanu niż ten wyjazd. - powiedziałam. Chyba zrozumiała o co mi konkretnie chodzi. 
   - Dobrze. Ale jeżeli ci się pogorszy, zostajemy w domu.
   Rozłożyłam ramiona. Nachyliła się i przytuliła mnie delikatnie. Puściłam oko do taty, który szczerzył się od ucha do ucha.
   - Jestem pewna, że mój stan będzie teraz coraz lepszy.
   - Ale co z noclegiem? Trzeba będzie znaleźć jakiś hotel, czy coś...
   - Niee. - machnęłam ręką. - My we trójkę zatrzymamy się u Darona. On już rozmawiał ze swoimi rodzicami, zgodzili się od razu. Amelia ma zapewniony pokój u Serja, a reszta się dogada jakoś.
   Uśmiechnęła się. W momencie, kiedy Mela weszła do sali, pojawił się w niej również lekarz. Powiedział, że powinnam teraz zostać sama, by spokojnie odpoczywać. Pożegnałam się z rodzicami i Amelią, wysłuchałam, co ma mi do powiedzenia ordynator i postanowiłam się zdrzemnąć.
Następnego dnia...
   Poczułam, że się obudziłam. Nie otwierając oczu, próbowałam ocenić, jak się czuję. Lepiej niż wczoraj, ale niestety w dalszym ciągu szału nie ma. Westchnęłam głęboko i przeciągnęłam się ostrożnie, by nie naruszyć wenflonu. Lewą ręką przetarłam oczy i podniosłam powieki. Jako, że leżałam na plecach, moim oczom ukazał się biały sufit. Obróciłam głowę w lewo. Na krześle obok łóżka siedział Daron. Jego łokcie były oparte o uda, a brodę podpierał na dłoniach. Patrzył się na mnie swoimi niesamowitymi oczami. Nie chciałam, by ten sen dobiegł końca. Uśmiechnęłam się do niego i przymknęłam powieki.
   - Martwiłem się o ciebie. - powiedział cicho, odgarniając mi włosy z czoła. Podniosłam rękę i przyłożyłam dłoń do jego ust.
   - Cii... Nie mogę się teraz obudzić...
   - Dlaczego? - zapytał po chwili ciszy.
   - Bo wtedy ty znikniesz... A ja znowu będę bić się z myślami. - przesunęłam palce na jego policzek i pogłaskałam go. Poczułam pod palcami kłujący zarost.
   - Nie rozumiem dlaczego miałbym znikać.
   - Każdy sen ma to do siebie, że znika, gdy otworzymy oczy. - powiedziałam ze smutkiem. - Wiem, że mnie też to czeka, dlatego chcę to przeciągnąć tak długo, ile tylko się da.
   Cisza. Uśmiechnęłam się, bo ciągle czułam pod palcami jego policzek. Nie rozpłynął się, jeszcze nie zniknął.
   - Laura, ale ty już otworzyłaś oczy. - zauważył. - A ja ci się nie śnię. Jestem tu naprawdę.
   Poczułam impuls, przepływający przez całe moje ciało. Podniosłam ostrożnie powieki i dla pewności, uszczypnęłam się. Daron nie zniknął. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, na jego buzi zagościł szeroki uśmiech. Rozłożyłam ramiona i chciałam się wręcz rzucić na niego, lecz on zareagował szybciej. Wstał i chwycił moją prawą rękę, bym nie wyrwała sobie wenflonu i nachylając się nade mną, ostrożnie mnie przytulił. Jego twarz zawisła nad moją. Chwilę patrzył mi prosto w oczy, po czym cmoknął mnie w czoło i usiadł na kraju łóżka.
   - Jak się tu dostałeś? - zapytałam ocierając łzy wzruszenia.
   - Po rozmowie z Amelią wiedziałem, że nie mogę cię tak zostawić. Trasa się skończyła, więc porozmawiałem z kierowcą i udało mi się go namówić na przyjazd do Warszawy. Później, twoja przyjaciółka nas pokierowała.
   - Nawet nie wyobrażasz sobie, jak się cieszę... - chwyciłam go za rękę. - A gdzie w takim razie jest reszta?
   - U Ame, wpadną do ciebie później. - westchnął. - A teraz powiedz mi najszczerzej, jak to tylko możliwe, dlaczego doprowadziłaś się do takiego stanu?
   Przewróciłam oczami. Akurat opowiadanie mu o ostatnich dniach wcale nie było mi na rękę. Widziałam, że nie odpuści. Zaczęłam szukać odpowiednich słów.
   - Najszczerzej?
   Pokiwał wolno głową i pocałował mnie w dłoń. Westchnęłam.
   - Po tym ostatnim incydencie, zaczęłam się o ciebie bardzo martwić. - przyznałam. - Codziennie o tobie myślałam, zastanawiałam się, co robisz i czy naprawdę nie wciągasz tego gówna... Ten ostatni koszmar, o którym ci opowiadałam... Śniło mi się, że nie żyjesz. Daron, no co ja ci będę dużo mówić. Martwiłam się.
   Jego buzia posmutniała. Przytulił moją dłoń do swojego policzka i utkwił wzrok w kołdrze. Patrzyłam na niego, wyczekując jakiejś odpowiedzi z jego strony. Zaskoczyłam go, to na pewno.
   - To znaczy, że przeze mnie stało się to wszystko. - szepnął. Pogłaskałam jego szorstki policzek i pokręciłam głową.
   - Nie. To moja wina. Mówiłeś, że nie bierzesz, ale ja ciągle się martwiłam... - westchnęłam. - Zostawmy to. Najważniejsze, że naprawdę nie brałeś. Bo tak było, prawda?
   - No oczywiście, że tak. Poza tym, nawet jakby coś mnie podkusiło, to nie było takiej opcji. - uśmiechnął się półgębkiem. - Chłopaki zrobili mi rewizję rzeczy na wypadek, jakbym miał coś zachomikowane na czarną godzinę
   Uśmiechnęłam się szeroko. Daron nachylił się ponownie nade mną i pocałował mnie w policzek.
   - Oprócz mojej mamy i Serja chyba nikt się tak o mnie nie martwił jak ty. - powiedział. Rozczochrałam jego czuprynę.
   - Myślę, że chłopaki po prostu nie okazują tego, ale w głębi serca bardzo się o ciebie boją... Wiesz, rozmawiałam z rodzicami i przyjaciółmi na temat Sylwestra.
   - I co? - aż oparł się dłońmi po obu stronach mnie i wyczekiwał odpowiedzi. Jego czarne oczy błyszczały.
   - No jak to co... Zgodzili się. - odparłam uśmiechając się chytrze.
   - Naprawdę?!
   - No a jak. Użyłam całego swojego uroku osobistego. - zażartowałam. Daron uśmiechnął się jeszcze szerzej i szybko przybliżając swoją twarz do mojej, pocałował mnie prosto w usta. Krótko, ale intensywnie. Baardzo intensywnie...
   - Przepraszam. - bąknął, a jego policzki zapłonęły. Uśmiechnęłam się serdecznie.
   - Tak mówisz, jakbyś pierwszy raz to zrobił... - odparłam i cmoknęłam go w czubek nosa.
_____________________________
Odcinek jest krótki i jakościowo też nie powala, za co przepraszam.
Po prostu chciałam go napisać i tyle. ^^ :)

27.01.2014

52. "Kulminacja"

   Wyciągnąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Alex. Odebrała po trzech sygnałach.
   - Alex, sama jesteś?
   - Nie, z Doomem. - odpowiedziała mi ze zdziwieniem. - Coś się stało?
   - Niby nie, ale wygoń go jakoś na chwilę, muszę z tobą porozmawiać.
   - Ale co ja mam zrobić?!
   - Wymyśl coś, ja za minutę jestem u ciebie.
   Rozłączyłem się i nieco zwolniłem tempo, by dać przyjaciółce więcej czasu na chwilową ewakuację Schneidera.
   Gdy byłem już blisko domu moich przyjaciół, przystanąłem na chwilę. Trafiłem na idealny moment. Christoph wyszedł z domu i wsiadł do samochodu. Kiedy jego pojazd zniknął za zakrętem, ruszyłem w stronę domu.
   - Co to za sprawa życia i śmierci? - zapytała Alex, otwierając mi drzwi. Uściskaliśmy się na powitanie i usiedliśmy przy stole w jadalni.
   - Mam dla ciebie tajną misję. - powiedziałem uśmiechając się lekko. Zmarszczyła powieki i pokręciła głową na boki.
   - Till ja wiem, że ty jesteś bardzo tajemniczy, ale proszę cię, powiedz o co chodzi najprościej jak się da.
   - Prosto z mostu, tak? Dobrze. - pokiwałem głową. - Jest opcja, że ja, Richard, Olli i Flake spędzimy Sylwestra w Los Angeles z Laurą, jej bliskimi i Systemem. Richard jedzie stuprocentowo, już to oznajmił wszem i wobec, ale my się wahamy.
   Popatrzyła na mnie jak na kretyna.
   - Wahacie się? Dlaczego? - zapytała szczerze zdziwiona. - Gdyby chodziło o mnie, nie zastanawiałabym się nad tym.
   - Mogę pogadać z Laurą. Na pewno byłaby zadowolona, jakbyś pojechała z nami.
   - Bardzo chętnie ale nie mogę. - odparła klepiąc mnie w przedramię. - Siostra Dooma nas zaprosiła, głupio byłoby odmawiać. - uśmiechnęła się do mnie ciepło. - A teraz powiedz, czego ode mnie oczekujesz.
   - Chciałbym, byś porozmawiała z Paulem i Schneiderem. No wiesz, żeby nie byli wściekli na nas... Obaj są przekonani, że Laura chce nas od siebie odsunąć. Nie chcę, żeby pluli w nas jadem przez to.
   Zaśmiała się cicho i pokręciła głową. Rzuciłem jej pytające spojrzenie.
   - Oczywiście, porozmawiam z nimi. Ale wiesz co, nie wydaje mi się, żeby Paul i Doom mieli powód, by się obrażać. - odpowiedziała spokojnie.
   - No nie wiem... - pokręciłem głową. - Przecież sama dobrze wiesz, co myślą o tym wszystkim.
   - Till, pomyśl logicznie. - powiedziała patrząc mi prosto w oczy. - Okazji do wspólnego spędzenia Sylwestra będzie jeszcze mnóstwo. Poza tym, nikt was nie może przykuć do kaloryfera i siłą zatrzymać.
   - Powtórz im to. - odparłem uśmiechając się półgębkiem. Pokiwała energicznie głową i założyła za ucho czerwone włosy. 
   - Może się czegoś napijesz, albo zjesz coś?
   - Nie, dzięki. - oparłem się dłońmi o blat stołu i wstałem. - Uciekam, bo zostawiłem tych głupków samych. Boję się co zastanę jak wrócę.
   Zaśmiała się i odprowadziła mnie do drzwi.
   - Pamiętaj, co mi obiecałaś. - przypomniałem obejmując przyjaciółkę. 
   - Jakbym śmiała zapomnieć...
   Cmoknęliśmy się po przyjacielsku w policzek, po czym wyszedłem na zewnątrz i ruszyłem do domu.
.Laura.
    Postanowiłam nieco odkurzyć relacje z tatą. Przez kilka ostatnich dni zamieniliśmy ze sobą zaledwie kilka zdań. Narzuciłam na siebie bluzę z dresu i weszłam do salonu. Oparłam się przedramionami o oparcie kanapy. Tata odchylił głowę, by na mnie spojrzeć. Uśmiechnęłam się do niego.
   - Siadaj, siadaj córcia.
   Obeszłam kanapę i rozsiadłam się obok. Tata objął mnie ramieniem i wrócił do oglądania filmu. Rozejrzałam się.
   - Co tak sam siedzisz?
   - Mama poszła do koleżanki, ty u siebie. Co mi pozostaje?
   - No tak... - odparłam cicho. Zaraz, zaraz... Mama u koleżanki? Popatrzyłam na tatę i uśmiechnęłam się promiennie. - Słuchaj tato, co byś powiedział na Sylwestra w Los Angeles?
   Nie musiał nawet odpowiadać. Wystarczyło, że uśmiechnął się od ucha do ucha.
   - Cieszę się, że popierasz nasz pomysł. Mamy sześciu chętnych, z nami to będzie ośmiu. - poinformowałam inteligentnie. - Musimy jeszcze przekonać mamę.
   - Łatwiej by było chyba przekonać Richarda do rzucenia palenia, ale próbować trzeba. Ewentualnie, może jakąś narkozę byśmy jej dali i obudziłoby się ją jak będziemy na miejscu.
   Uniosłam powieki i zlustrowałam twarz taty. Czasami poważnie zastanawiam się, czy on nie pali jakiegoś zielska, słowo daję...
   - Tato, ja nie mam pojęcia co ty bierzesz, ale pozwól, że ja wymyślę sposób na mamę.
   Zmierzył mnie wzrokiem. Wyszczerzyłam się.
   - No dobra, ale co na to chłopaki? Przenocują nas wszystkich?
   - Niech cię o to główka nie boli. Ty, mama i ja mamy załatwiony nocleg u Darona, reszta się jakoś podzieli.
   Gwizdnął z uznaniem. Wstałam, by pójść zrobić sobie herbatę, lecz zamiast w kuchni, znalazłam się ponownie na kanapie. Zakręciło mi się w głowie i straciłam równowagę. Przymknęłam na chwilę powieki. Po kilku sekundach zerknęłam kątem oka na tatę. Wlepiał we mnie swoje niebieskie oczy.
   - No co... - wzruszyłam ramionami. - Zdarza się.
   - Dobra, dobra. - wstał i chwycił mnie pod ramię. - Chodź, bo sobie jeszcze zęby powybijasz... Byłby wstyd przed Daronem, jakby cię przyłapał, że wkładasz sztuczne do szklanki na noc, nie?
   Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i prychnęłam.
   - Ty uważaj żeby ciebie nie wyśmiał. Podstarzały, siwy rockman z nażelowanymi włosami. - odgryzłam się.
   Szturchnął mnie lekko. Zachichotałam. Gdy doszliśmy do kuchni, pomógł mi usiąść, po czym zabrał się za przygotowywanie herbaty dla mnie i siebie. Chwilę pokręcił się przy kuchennym blacie, po czym oparł się o niego lędźwiami i skrzyżował ręce na piersi.
   - A jakbyś chciała wiedzieć, to kobiety lecą na takich siwych, podstarzałych rockmanów jak ja. Twoja matka jest tego najlepszym przykładem.
   - Jak widać, do mężczyzn nie ma za grosz gustu...
   W ułamku sekundy, tata znalazł się obok mnie i wbił mi palce między żebra. Wrzasnęłam, a po chwili zaczęłam się dziko śmiać.
   - Ż... Żartowałaaaaaaam! - krzyknęłam szamocząc się jak ktoś opętany przez demony. Puścił mnie dopiero wtedy, gdy czajnik gwiżdżąc dał znak, że woda się zagotowała. Tata nalał wody do kubków, po czym postawił je na stole. Usiadł obok mnie i podał łyżeczkę.
   - Poza tym, dobrze wiesz, że wszyscy mi zazdroszczą takiego taty. - powiedziałam, chcąc go nieco udobruchać. Chyba mi się udało, bo przytulił mnie do siebie i cmoknął przelotnie w skroń. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomieszałam swoja herbatę.
.Amelia.
   Przyglądałam się, jak Bartek przygotowuje drinka. Mieszałam słomką w moim soku i myślałam o Laurze. Z zamyślenia wyrwała mnie dłoń mojego przyjaciela, przesuwająca się przed moimi oczami. Potrząsnęłam głową.
   - Co z nią? - zapytał przerzucając na plecy swoje blond włosy.
   - Co z nią... - powtórzyłam cicho i westchnęłam. - Płacze, je jogurty, rzyga, śpi.
   Pokręcił głową, układając usta w grymas niezadowolenia. Wzruszyłam ramionami i ponownie zamieszałam w soku. 
   - Posłuchaj Mela, trzeba coś zrobić, bo jak tak dalej pójdzie, to ona nam się wykończy zanim w ogóle dojdzie do tego wyjazdu.
   - Wiem o tym. Ale co możemy zrobić? Będziemy jej na siłę wpychać jedzenie do gardła? Z resztą, to i tak by nic nie dało, bo zwymiotowałaby wszystko... - upiłam niewielki łyk napoju. - Nie słucha nas, nie słucha rodziców. Nie mam pojęcia co robić.
   Bartek wbił wzrok w trzymaną przeze mnie szklankę i przymrużył oczy. Domyśliłam się, że zastanawia się nad sposobem wyciągnięcia Laury z tego dołka. Miałam nadzieję, że coś wymyśli, bo mi nie przychodziło nic mądrego do głowy. Byłam zasmucona, bo Laura z dnia na dzień słabła w oczach, a z drugiej strony rozpierała mnie radość, bo Serjowi naprawdę zależy, by nasz kontakt się nie urwał. Jak w takim stanie wymyślić coś dobrego? 
   - Wydaje mi się, że trzeba powiadomić o wszystkim Tilla i Darona. - powiedział po kilku minutach namysłu. - Skoro nie słucha nikogo innego, może oni jakoś na nią wpłyną.
   - Oszalałeś? - zapytałam spokojnie, unosząc lewą brew. Blondyn otworzył usta, by zasypać mnie lawiną argumentów popierających jego piękny pomysł, ale uciszyłam go gestem ręki. - Jakbyśmy to zrobili, Laura by się do nas już więcej nie odezwała. - syknęłam.
   - Ale to dla jej dobra przecież.
   - Bartuś... Ja to wiem i ty też, ale ona nie. Przestań w ogóle myśleć o tym. Ona ukrywa swój stan przed Tillem i Daronem by ich nie martwić. Jeżeli nie chce by o tym wiedzieli, nie dowiedzą się. To by było świństwo z naszej strony.
   - To wymyśl coś lepszego. - warknął.
   - Będę się starać. - odburknęłam. Zostawiłam mu pieniądze za sok i wyszłam z baru.
Dwa dni później...
.Amelia.
   Zadzwoniłam trzema długimi sygnałami. Tupnęłam kilkakrotnie nogami i schowałam ręce głęboko w kieszenie kurtki. Po minucie usłyszałam szelest.
   - Kto tam? 
   - Amelia. - odparłam, przybliżając usta do domofonu. Pchnęłam drzwi i weszłam na klatkę. Szybko pokonałam schody. W progu czekała już mama mojej przyjaciółki. Miała podkrążone oczy.
   - Dzień dobry. - przywitałam się. - Pani Weroniko, co się stało?
   - Laura... - ukryła twarz w dłoniach. - Coraz gorzej z nią, przecież ona ledwo żyje. Dzwoniłam już do lekarza, powiedział, że przyjedzie najszybciej, jak to tylko możliwe.
   Chwyciłam ją za rękę. Pogłaskała mnie po głowie i zasugerowała, bym poszła do przyjaciółki. Weszłam cicho do pokoju i mało nie wybuchnęłam płaczem. Laura leżała na łóżku, nie ruszając nawet najmniejszym palcem u stopy. Kiedy podeszłam bliżej zauważyłam, że ma bardzo popękane usta. Nie miała siły nawet podnieść ręki, a kiedy chciała coś powiedzieć, zamiast słów wydobywała z siebie jedynie cichy bełkot. Ścisnęłam mocno jej dłoń i przytulając do niej swoje czoło, rozpłakałam się. Pod palcami było czuć, jak wiotkie jest jej ciało.
   - Laura, co ty robisz, słoneczko. - wyszeptałam przez łzy. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Obróciłam się i zobaczyłam pana Michała. - Dzień dobry. - przywitałam się. Cmoknął mnie w czubek głowy i kucnął obok.
   - Ostatnie zrozumiałe słowa jakie wypowiedziała, to że widzi śnieg przed oczami. - powiedział i pogłaskał Laurę po głowie. - Później, już tylko bełkotała.
   - Spokojnie, kochanie. Lekarz już jedzie. - powiedziałam do przyjaciółki. Nie ruszając głową, leniwie przeniosła na mnie wzrok swoich błękitnych oczu. Zobaczywszy moje łzy, chyba chciała mi je ściągnąć z policzków, ale jedyne, co była w stanie zrobić, to delikatnie ścisnąć palcami moją dłoń. Podejrzewam, że to miał być gest pokrzepiający, jednak nie było w tym momencie nic, co mogłoby mnie pocieszyć.
   Minuty mijały, a lekarza wciąż nie było. Laura stale ściskała moją dłoń, patrząc mi prosto w oczy. Zwiesiłam głowę i mrugnęłam, by łzy mogły spaść na beżowy dywan. Wtedy poczułam, że uścisk się poluźnił. Podniosłam głowę, czując jak moje zaniepokojenie niebezpiecznie narasta. Kiedy zauważyłam, że oczy mojej przyjaciółki są zamknięte, z krzykiem pobiegłam do jej rodziców. Z trudem wydusiłam z siebie kilka słów. Pan Michał nie patrząc na nic, pobiegł do jej pokoju, wziął Laurę na ręce i owijając ją kołdrą zniósł na dół, do samochodu. Zaraz za nim pobiegła pani Weronika, a ja na końcu, wcześniej zabierając telefon przyjaciółki ze sobą. 
   Gdy zbiegałam na dół po schodach, telefon Laury zadrżał. Rzuciłam okiem na ekran. Kiedy zobaczyłam kto dzwoni, szybko odebrałam.
   - Daron! Daron, z Laurą jest źle! - krzyknęłam dławiąc się łzami.
   - Amelia? 
   - Tak, to ja.
   - Ale powiedz spokojnie, co się dzieje?
   - Wieziemy Laurę do szpitala. 
   - Co jej się stało? - ton jego głosu zdradzał, że był zdenerwowany. Zaczerpnęłam szybko dużą ilość powietrza.
   - Nie mam pojęcia! Coś się działo, z dnia na dzień słabła coraz bardziej. Dziś, nie była już w stanie ruszyć ani ręką, ani niczym innym, dopóki mogła mówić powiedziała, że przed oczami migają jej białe plamki, później już tylko bełkotała, a na koniec zamknęła oczy, tak po prostu... Ona wyglądała jakby była w jakiejś agonii, właśnie jedziemy z nią do szpitala.
   - Rany Boskie... Amelia, sprawa wygląda tak... My dzisiaj...
   - Halo! Halo, Daron! - zerknęłam na ekran. "Bateria rozładowana". Super... 
   Samochód zatrzymał się. Wypadliśmy z niego jak oparzeni i pobiegliśmy na izbę przyjęć.

24.01.2014

51. "Wizja Sylwestra"

   Obudziłam się bardzo późno, patrząc przez pryzmat ostatnich dni, w których budziłam się około 6 rano, nie raz nawet wcześniej. Kiedy rzuciłam okiem na budzik leżący na etażerce, zobaczyłam godzinę 11:07. Przeciągnęłam się mocno i ziewnęłam. Przypomniałam sobie senny koszmar, który nawiedził mnie dzisiejszej nocy. Wzdrygnęłam się na samą myśl... Ciekawe, co mógł oznaczać... Ten opuszczony dom, zdjęcia Darona, paczuszki kokainy, no i pogrzeb. Gdybym wtedy w nocy do niego nie zadzwoniła, pewnie wykończyłabym się z nerwów. No nic, powinnam ten przykry incydent zostawić daleko za sobą...
   Zanim udałam się do kuchni, zahaczyłam o łazienkę. Spędziłam tam godzinę, doprowadzając się do porządku. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i zęby, oraz przebrałam się w mój domowy strój. Wyszłam do przedpokoju.
   - Laura! Prędko do mnie!
   Rozłożyłam ręce i odchylając głowę do tyłu, utkwiłam wzrok w suficie. Liczyłam, że jakaś łaska z Niebios na mnie spłynie, ale nie stało się to. Niechętnie przywlokłam swoje ciało do kuchni. Stanęłam w progu. Mój wzrok powędrował na stół, gdzie leżał talerz z kanapkami i kubek z czymś gorącym.
   - Mamoooo... - stęknęłam. - Jak ja zjem tyle, to do dwóch godzin znowu będę rzygać!
   - Kanapki mają być zjedzone, herbata wypita. - powiedziała surowo. - Trzeba z powrotem przyzwyczaić żołądek do jedzenia.
   Usiadłam na odsunięte krzesło i wzięłam do ręki kanapkę. Poobracałam ją w dłoniach, obejrzałam ze wszystkich stron i westchnęłam ciężko. Kątem oka dostrzegłam mamę. Stała za mną ze skrzyżowanymi na piersi rękami i rzucała mi groźne spojrzenie. Wydęłam dolną wargę, robiąc minę niewiniątka. Niestety, nie podziałało to na moją rodzicielkę.
   - Będziesz się modlić do tego jedzenia?
   - Mamo...
   - Nie denerwuj mnie. Wczoraj ci odpuściłam, dziś nie. - pogroziła mi palcem. - Skoro nie chcesz iść do lekarza, ja się tobą zajmę.
   Próbowałam walczyć, ale mama pokonała mnie milczeniem. Jej zielone oczy wręcz raziły swoim mocnym spojrzeniem. Przełknęłam ciężko ślinę i zaczęłam powoli jeść.
   - Do tego te koszmary... - pokręciła głową. - Później, jak zasnęłaś jeszcze raz mamrotałaś coś przez sen i rzucałaś się po łóżku, ale wystarczyło, że tobą lekko potrząsnęłam i uspokoiłaś się.
   No tak, to wyjaśniałoby ten niepokój, który mnie ogarnął po przebudzeniu. Wzruszyłam ramionami, starając się robić to jak najbardziej neutralnie.
   - Każdemu zdarzają się koszmary, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. - burknęłam. Mój argument okazał się trafny, bo mama nie powiedziała nic więcej, tylko usiadła na przeciwko mnie i obserwowała, jak zjadam śniadanie. Myślę, że niejeden żółw wygrałby ze mną w tym momencie w zabawie "kto szybciej zje". Liczyłam, że mama w końcu się zdenerwuje i pójdzie do pokoju, a ja sprytnie pozbędę się problemu. Czekałam, czekałam i czekałam, a mama ani myślała wychodzić z kuchni. Zebrałam w sobie wszystkie siły, jakie posiadałam i bohatersko kontynuowałam jedzenie. Ta czynność powinna być przyjemnością. Nie dziś.
   Po półgodzinnych męczarniach, kanapki wylądowały w moim żołądku. Odepchnęłam od siebie talerz, demonstrując moje niezadowolenie i zabrałam się za picie herbaty.
   - A dlaczego nie kawa? - zapytałam cicho.
   - Kawa na twój żołądek to nic dobrego. - wyjaśniła mama i wstała od stołu. Warknęłam pod nosem ciche kurwa.
   - Mówiłaś coś? - zapytała podejrzliwym tonem.
   - Nie. - zrobiłam ostatni łyk herbaty i włożyłam kubek do zlewu. - Idę do siebie. Amelia wpadnie do mnie koło piętnastej.
   - Dobrze. - odparła i popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie usłyszała coś oczywistego. Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do mojego pokoju.
   Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku. Jak się okazało, czekał na mnie sms od Darona. Otworzyłam wiadomość i zaczęłam czytać. "Jak się czujesz, piękna? Udało ci się spokojnie przespać pozostałą część nocy? Zaniepokoiłaś mnie tym telefonem."
   Uśmiechnęłam się. Chwilę gapiłam się w treść wiadomości z tzw. bananem na buzi. W końcu udało mi się otrząsnąć z transu i wystukałam treść sms-a. "Tak, spałam prawie do południa. Jeszcze raz przepraszam, że Cię obudziłam, ale ten koszmar był niewiarygodnie wyraźny."
   Rzuciłam telefon na poduszkę i usiadłam przy biurku. Sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam stosik zdjęć, związanych ze sobą wstążką. Rozwiązałam kokardkę i zaczęłam przeglądać fotografie. Pierwsza wspólna mini impreza u Paula... Poranek po tejże imprezie. Dobry Boże, ja naprawdę aż tak tragicznie wyglądałam?! Próba w garażu Richarda... Olli i ja rozmawiamy ze sobą i pijemy kawę, a nieopodal nas Christoph, niczym prawdziwy mistrz drugiego planu robi przezabawną minę. Urodziny Christiana... Flake oglądający fortepian, dzikie tańce... Uśmiechnęłam się do zdjęć. Z każdego biła radość w najczystszej postaci. Tak... To były piękne dni. Spełniło się moje marzenie, zyskałam wspaniałych przyjaciół. Później, niestety wszystko obróciło się przeciwko mnie. Ale to inna bajka...
   Moje rozmyślania przerwał sygnał przyjścia nowej wiadomości. "Może powiesz mi, co Ci się dokładnie śniło, że byłaś tak roztrzęsiona?"
   Obróciłam telefon w dłoniach. Nienawidzę kłamać, choć bywają sytuacje, w których to jedyne słuszne rozwiązanie. "Nie pamiętam co konkretnie Ci się stało, bo w tym momencie się obudziłam, ale wcześniej chodziłam po jakimś opuszczonym domu w całkowitych ciemnościach. Pamiętam tylko tyle, że stała Ci się potworna krzywda, przeraziłam się..."
   Jakby na to nie patrzeć, nie skłamałam całkowicie. Odłożyłam telefon na biurko i usiadłam na parapecie. Podkurczyłam nogi i oparłam skroń o szybę. Na zewnątrz było szaro i smutno. Nawet świeży śnieg nie rozweselał dnia. 
   Wróciłam myślami do koszmaru. Nie wiem, czy jako osoba wierząca w Boga powinnam przywiązywać szczególną wagę do snów. Często miewam sny, które pamiętam po przebudzeniu. Zazwyczaj śni mi się coś miłego, lub dziwnego. Koszmary są u mnie rzadkością, ale gdy już jakiś się zdarzy, budzę się zalana potem. Tak było i tym razem.
Jakiś czas później...
   Wyszłam z łazienki, po zwróceniu śniadania, które wmusiła we mnie mama. Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem, kiedy spotkałyśmy się w przedpokoju.
   - A jak tłumaczyłam, że lepiej by było, jakbym zjadła coś lekkiego, to mnie nie chciałaś słuchać. - warknęłam z pretensją w głosie.
   - To co? Nic nie będziesz jeść?
   - Będę, ale póki żołądek się nie uspokoi, zostanę przy jogurtach, wodzie i herbacie. - wyjaśniłam.
   - Amelia czeka w twoim pokoju. - odpowiedziała i zniknęła za drzwiami dużego pokoju. Westchnęłam i wróciłam do pokoju, gdzie faktycznie była moja przyjaciółka. Uściskałyśmy się na powitanie.
   - Wciąż ci dokucza? - zapytała dźgając mnie lekko w okolice żołądka.
   - Niestety... Nawet kanapki nie mogę zjeść. - pożaliłam się. - Jedyne co mogę  w siebie wrzucić bez obaw, że za moment będę to wyrzucać, to jogurty, woda i herbata.
   - Na dłuższą metę tak się nie da. - powiedziała mrużąc oczy.
   - Dobrze o tym wiem... - usiadłam na łóżku po turecku i zwróciłam się twarzą do niej. - Mela, wierzysz, że każdy sen ma za zadanie coś nam przekazać?
   Brunetka zwinęła usta w trąbkę i spojrzała mi prosto w oczy.
   - Czy ja wiem... - podrapała się po głowie. - Jedni mówią, że tak, inni, że to bzdury. Myślę, że każdy to odczuwa po swojemu. A dlaczego pytasz?
   - Miałam dziś w nocy taki koszmar, że mało nie umarłam ze strachu... Przy okazji postawiłam na nogi chyba cały blok i Darona.
   Przymknęła prawe oko i lekko nadęła policzki.
   - Byłam w jakimś starym, opuszczonym domu. Stałam na środku długiego korytarza, a wzdłuż niego było chyba milion drzwi. Kiedy otworzyłam jedne z nich, zobaczyłam dokładnie to samo, co widziałam wcześniej. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, aż w końcu weszłam do pomieszczenia, w którym na ziemi leżała latarka. Kiedy ją włączyłam zobaczyłam na ścianach zdjęcia Darona. Na każdym, cholernym zdjęciu był bardzo smutny. Na ziemi były rozrzucone woreczki z kokainą. Przestraszyłam się i gdy zauważyłam wielkie wrota, podeszłam do nich i otworzyłam jedno skrzydło...
   Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam powietrza. Amelia wpatrywała się we mnie ogromnymi oczami.
   - Wyszłam na zewnątrz i okazało się, że jestem na cmentarzu. Kawałek dalej, była spora grupka ludzi, a między nimi Shavo, John i Serj. Podeszłam do nich i wtedy twój szanowny obiekt westchnień odsunął się i zobaczyłam otwartą trumnę z Daronem w środku.
   Amelia otwarła usta tak szeroko, że gdybym się bardziej przyjrzała, zobaczyłabym jej wątrobę. 
   - Wyobraźnię to ty masz, trzeba przyznać... - wydusiła w końcu. - Ale mówiłaś coś o obudzeniu Darona.
   - No tak, jak się przebudziłam, to zadzwoniłam do niego, w przeciwnym wypadku umarłabym z nerwów.
   - No i co mu powiedziałaś?
   - Że właśnie przywieźli mi dziesięć kilogramów marihuany plus parę bongosów i tak jakoś automatycznie pomyślałam sobie o nim. - odpowiedziałam z ironią w głosie. Mela przewróciła oczami, układając usta w grymas niezadowolenia. Prychnęłam. - No a jak myślisz? Wytłumaczyłam mu, że miałam okropny sen, w którym stała mu się wielka krzywda i tyle. 
   - Nie powiedziałaś dokładnie co ci się śniło?
   - Nie i nie zamierzam.
   Kiwnęła głową. 
   - Słyszałam gdzieś, że gdy śni ci się, że ktoś umiera, to ta osoba będzie długo żyła. A ostatnio obiło mi się o uszy, że taki sen oznacza, że tęsknisz za tym kimś, martwisz się, co się z nim dzieje.
   - Obyś miała rację... - mruknęłam pod nosem. - A Serj się odzywa?
   - Tak, codziennie pisze i pyta jak się czuję. - odparła z uśmiechem od ucha do ucha. Nie sposób było się nie uśmiechnąć, gdy widziałam tą radość w jej oczach. - Ciekawe, gdzie teraz są...
   - Daron wspominał coś, że pojutrze mają koncert we Francji i na tym kończy się trasa.
   - Mhm... W takim razie trzeba się zastanowić, kiedy wybieramy się na wycieczkę do Stanów.
   Zastanowiłam się chwilę. Przed świętami Bożego Narodzenia nie da rady. Po świętach... Nie, później jest Sylwester, Nowy Rok... Podniosłam głowę i zerknęłam na moją przyjaciółkę. Jej oczy błyszczały.
   - Słuchaj, Lauri... A jakby spędzić tam Sylwestra?
   Uśmiechnęłam się półgębkiem i splotłam ze sobą palce dłoni.
   - Byłoby świetnie, ale Till, Richard i Flake byliby zawiedzeni, że nie spędzę tej nocy z nimi.
   - A kto powiedział, że nie z nimi? - chwyciła mnie za ramiona. - Przecież mówiłaś, że ich Daron też chce widzieć w Los Angeles.
   - Tak, ale Paul, Christoph, Alex i Olli pewnie byliby wściekli, że nie spędzą Sylwestra z nimi.
   Westchnęła głęboko i delikatnie mną potrząsnęła.
   - Przecież ty jesteś ich przyjaciółką tak samo jak oni. Poza tym, chłopcy są dorośli i mogą wybrać z kim chcą spędzić Sylwestra. Nikt nie powinien mieć do nich o to pretensji.
   - Ale i tak głupio jakoś...
   Brunetka pokręciła głową. Sięgnęła na biurko po mój telefon. Podała mi go i wręcz zażądała, bym zadzwoniła do Tilla i zapytała go, co o tym myśli. Dla świętego spokoju, wyszukałam w książce adresowej numer mojego przybranego taty i przyłożyłam telefon do ucha.
.Till.
   Wodziłem wzrokiem za Oliverem, który kręcił się po całym salonie i rozmawiał z Laurą, gdy przyszedł Richard z Christianem. Nie powiem, propozycja Laury, byśmy spędzili Sylwestra razem z jej przyjaciółmi i rodzicami w Los Angeles była bardzo kusząca. Jednak zanim podejmiemy decyzję, musimy ją przedyskutować.
   Kiedy Oliver skończył rozmowę, usiedliśmy wszyscy przy stole w jadalni. Podałem piwo i rozpocząłem rozmowę.
   - Słuchajcie, Laura dała nam dziś ciekawą propozycję. Jest opcja, byśmy spędzili Sylwestra w Stanach.
   Trzy pary oczu błysnęły. Szczególny entuzjazm wykazał Richard. Jego, Stany zawsze pociągały. Uśmiechnąłem się lekko widząc ich miny.
   - Jeżeli o mnie chodzi, mogę wyjechać nawet dziś. - odezwał się Reesh.
   - Laura martwi się Paulem, Alex i Doomem. - powiedziałem.
   - Dlaczego?
   - Richard pytasz, a wiesz... Nie chce, byśmy się pokłócili. - upiłem łyk piwa. - Myśli, że będą wściekli o to, że nie będziemy wtedy tutaj.
   - No tak, to zrozumiałe, że się obawia. Ale ja myślę, że bezpodstawnie.
   Popatrzyłem na Riedela. Uśmiechnął się szeroko. Wpadłem na pewien pomysł. Gestem ręki uciszyłem chłopaków, którzy z wielkim podekscytowaniem omawiali wizję powitania nowego roku w Los Angeles i poznania przy tym nowych kumpli z branży.
   - Mam pomysł. Wydaje mi się, że Alex nie jest już tak wściekła na Laurę. Pogadam z nią o tym.
   Flake i Oliver pokiwali głowami. Oczywiście Richard, musiał udowodnić, że po raz kolejny ma inne zdanie.
   - Nie rozumiem, dlaczego musimy się ze wszystkiego tłumaczyć, jakbyśmy mieli po dziesięć lat. - warknął. - Ja jadę, czy się to komuś podoba, czy nie.
   - Chcemy być w porządku wobec przyjaciół. - odpowiedziałem. Prychnął i stuknął swoją butelką o te należące do Olliego i Christiana, po czym upił duży łyk.
   - Wiecie co? Ja to załatwię jeszcze dziś. - wstałem od stołu. - Jak chcecie, siedźcie. Jak nie, to wypad do siebie. Ja powinienem za godzinę wrócić.
   Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, zostawiając Richarda, Olivera i Christiana samych. Mam nadzieję, że nie zdemolują mi moich czterech ścian...

22.01.2014

50. "Koszmar"

   Całą noc spędziłam na płakaniu i myśleniu. Dwa razy wymiotowałam i wymieniłam z Daronem kilka sms-ów. Z samego rana wstałam z łóżka i poszłam do kuchni zrobić sobie mocną kawę i wróciłam z nią do pokoju. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Przytuliłam rozgrzany kubek do policzka i przymknęłam oczy. Kolejna łza spadła na kołdrę. Czułam się, jakbym pod powiekami miała tonę piasku, a gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, prawie krzyknęłam.
   Otrzymałam sms-a od Darona z serii tych na dzień dobry. Odpisałam na niego momentalnie. Nie musiałam długo czekać na odzew. Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon do ucha.
   - Cześć, Daron.
   - Laura, ty w ogóle spałaś? - zapytał ze zdziwieniem w głosie. Westchnęłam. - Chyba rozumiem... Bezsenna noc?
   - No, tak jakby... Która u was godzina?
   - Jest dokładnie... - urwał. - 7:48. Chłopaki jeszcze śpią, ja przebudziłem się i nie mogłem już zasnąć.
   - Mhm... Daron, powiedz mi, ale szczerze. Co robiłeś po koncercie?
   - Nie brałem. - odpowiedział bez zastanowienia. - Zapaliłem jedynie trochę zioła z chłopakami przed koncertem, ale później grzecznie poszedłem na spotkanie z fanami, a później do hotelu.
   Uśmiechnęłam się słabo.
   - Laura, jesteś tam?
   - Tak, tak. Cieszę się, że dotrzymujesz słowa.
   W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Położyłam się na plecach i wlepiłam wzrok w sufit.
   - Coś się dzieje? Brzmisz nieciekawie, źle się czujesz?
   Uśmiechnęłam się szerzej. Troska w jego głosie brzmiała bardzo wiarygodnie. 
   - Po prostu mam gorszy dzień. Boli mnie brzuch i głowa.
   - Strułaś się czymś?
   - Możliwe...
   Mruknął coś pod nosem. Myślałam, że rozmowa z nim sprawi, że poczuję się lepiej, ale niestety, stało się zupełnie odwrotnie. Moje oczy ponownie się zaszkliły. Pociągnęłam szybko nosem z nadzieją, że Daron puści to mimo uszu, jednak przeliczyłam się. 
   - Płaczesz? Laura, powiesz mi co się dzieje?
   - Nie płaczę, no co ty... - skłamałam. 
   - A co to było przed chwilą? - zapytał podejrzliwym głosem. Przewróciłam oczami.
   - Przeziębiłam się. - odparłam bez zastanowienia. Malakian chrząknął znacząco, co sugerowało mi, że niekoniecznie uwierzył w moją wersję. - Naprawdę! Teraz spadło tyle śniegu, jest zimno, a ja kilka razu wyszłam z domu ubrana niezbyt grubo no i tak jakoś...
   - Musisz o siebie dbać, by mieć siłę na wycieczkę do Los Angeles. - powiedział wesoło.
   - Albo na znoszenie cię w Polsce... - odparłam chichocząc.
   Ponownie chrząknął. Zaśmiałam się cicho. Wyobraziłam sobie jego sztucznie obrażoną buzię, przez co mój humor uległ nieznacznej poprawie. Ale lepsze odległe światło w tunelu, niż całkowita ciemność.
   - Będziesz pokutować za to, co powiedziałaś. - powiedział tajemniczym tonem. Przewróciłam się na lewy bok i przykryłam się kołdrą po same uszy.
   - Tak? No ciekawa jestem co mi zrobisz?
   - A, zobaczysz...  Ale na twoim miejscu, zacząłbym się już szykować.
   - Co ty kombinujesz, Daron?
   - Nic złego, nie bój się.
   Westchnęłam i wygramoliłam się z kołdry na tyle, by móc zrobić łyk kawy, po czym wróciłam do rozmowy z Daronem. 
   Gadaliśmy jeszcze jakieś pół godziny, po czym rozłączyliśmy się. Poczułam burczenie w brzuchu, więc udałam się do kuchni by zjeść coś lekkiego.
Południe...
   Było już kilkanaście minut po dwunastej, a ja ciągle gniłam w łóżku, ubrana w piżamę. Leżałam na prawym boku, z ręką podłożoną pod głowę i nieobecnym wzrokiem lustrowałam drzwi mojego pokoju. Obok łóżka leżała butelka wody, którą przyniosła mi mama i kazała wypić. Mimo, że dawno nie piłam niczego konkretniejszego, robiłam raz na czas kilka malutkich łyczków. Poranna kawa i kanapka wylądowały w toalecie, przez bunt mojego żołądka. Kiedy przypomniałam sobie o jedzeniu poczułam delikatne burczenie, wydobywające się z mojego ciała. Wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem udałam się do kuchni. Mama krzątała się już przy obiedzie. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ostrożnie.
   - Zgłodniałam. - wyjaśniłam, wyciągając z lodówki kubeczek jogurtu bananowego.
   - Może zjadłabyś coś porządniejszego? - zagadała wrzucając obranego ziemniaka do garnka z wodą. - Zrobię ci jajecznicę, albo jakąś kanapkę. Z szynką i serem?
   - Nie, mamo, dziękuję. - oderwałam wieczko i wyrzuciłam je do kosza. - Jadłam rano kanapkę i ją zwymiotowałam, wolę zjeść coś lżejszego.
   Mama skrzyżowała ręce na piersi. Jej wyraz twarzy był bardzo przykry. Takiego zmartwienia nie u niej widziałam chyba nigdy.
   - Trzeba coś z tym zrobić. - powiedziała stanowczo. - Musisz iść do lekarza, przecież tak nie można.
   Wniosłam oczy do sufitu. Zdenerwowało to trochę mamę, bo warknęła moje imię i przebiła mnie spojrzeniem na wskroś. 
   - Ale co? Pójdę i powiem, że przez to, że tęsknię za przyjaciółmi rzygam wszystkim co zjem i nie wstaję z łóżka? Mamo, proszę...
   Zmierzyła mnie wzrokiem. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju. Było w nim ciemno, bo nawet nie chciało mi się odsunąć zasłon. Wskoczyłam do łóżka i zabrałam się za jedzenie jogurtu.
Popołudnie...
   Zaczynałam powoli zasypiać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stęknęłam proszę i podniosłam się na łokciu. Zobaczyłam Amelię i Bartka. Uśmiechnęłam się lekko. Moi przyjaciele byli zaniepokojeni.
   - Lauri, już nigdy stąd nie wyjdziesz? 
   - Może... - odparłam przyjaciółce i odwzajemniłam uścisk. Pocałowała mnie w  czoło i usiadła na kraju łóżka. Bartek podchodząc, wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał zgiętą na pół kartkę z bloku technicznego. 
   - Pomyśleliśmy sobie, że miło by było przypomnieć sobie czasy podstawówki.
   Odebrałam od niego kartkę. No tak, wtedy, kiedy ktoś był chory, przychodziło się z własnoręcznie wykonaną laurką. Uśmiechnęłam się. Na przodzie pisało Dla Laury. Usiadłam po turecku i zajrzałam do środka. Kiedy zobaczyłam, co było narysowane we wnętrzu, myślałam, że popłaczę się ze wzruszenia. Na jednej stronie, byli członkowie Rammstein, a między nimi ja, uśmiechnięta od ucha do ucha. Pod tym pięknym obrazkiem był inny. Członkowie System Of A Down, a ja, byłam na rękach Darona. Podniosłam głowę znad kartki i uśmiechnęłam się słodko do moich przyjaciół. Na drugiej stronie, byłam narysowana oczywiście ja w asyście Melki i Bartusia, oraz moich rodziców. Nad wszystkimi ilustracjami widniał duży napis Uśmiechnij się! Wszystko i tak pójdzie po Twojej myśli.
   Odłożyłam prezent na bok i rozłożyłam ramiona. Moi przyjaciele uściskali mnie mocno.
   - Jesteście niezastąpieni, kocham was. 
   - A my kochamy ciebie. - odpowiedział Bartek i cmoknął mnie w skroń. - Tak jak jest napisane. Uśmiech na buźkę i do przodu. Wszystko będzie dobrze.
   - Pewności mieć nie mogę, pozostaje mi nadzieja.
   - Ale przecież Daron pisze, dzwoni i z tego co mówisz, dobrze się wam rozmawia. - zauważyła Amelia. 
   - Ale i tak mi jakoś smutno bez niego. - przyznałam się. Wymienili chytre spojrzenia. - Poza tym, nie chodzi tylko o Darona i resztę Systemu... - dodałam szybko. - Till, Richard i Flake też wyjechali, wszystko runęło na mnie jakoś tak nagle.
   - Ja wiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz się tak zamartwiać. Niemcy nie leżą na końcu świata, jestem pewien, że chłopaki prędko cię odwiedzą, a po świętach będziemy twoją mamę błagać na kolanach, by pomyślała nad weekendem w Los Angeles.
   Popatrzyłam na Bartka. Uśmiechał się od ucha do ucha. Starał się jak mógł zarazić mnie swoim optymizmem, ale niestety, z marnym skutkiem. Ja również wolałabym się uśmiechać i żyć pełnią życia, zamiast siedzieć tu i się zamartwiać.
   Odgarnęłam włosy do tyłu i zlustrowałam twarze moich przyjaciół. Westchnęłam ciężko. Amelia bez słów zrozumiała, że coś mnie gnębi. Chwyciła mnie za rękę i gładząc jej wierzch kciukiem dała mi do zrozumienia, że czeka, aż zacznę opowiadać. Nie byłam do końca pewna, jak moi przyjaciele zareagują na to, co zamierzam im powiedzieć, ale mimo to postanowiłam zaryzykować.
   - Tak naprawdę, bardziej od tej rozłąki martwi mnie to, czy Daron sobie poradzi. 
   Po ich minach widziałam, że nie mają zielonego pojęcia o czym mówię. Ame ścisnęła moją dłoń ze zniecierpliwienia. Przełknęłam ciężko ślinę.
   - Wtedy, na afterze Daron spał nie dlatego, że źle się czuł... To znaczy, czuł się faktycznie nie najlepiej, ale nie z takiego powodu, jaki przedstawił wam John.
   - Laura, powiesz w końcu o co ci chodzi? Co jest z Daronem nie tak?
   - Wcale nie jest mi łatwo o tym opowiadać. - warknęłam, poirytowana tym, że Mela ciągle mnie ponagla. - Daron wciąga kokainę.
   Ich oczy o mało nie wypadły z orbit, kiedy o tym powiedziałam. Pokiwałam wolno głową.
   - Skąd wiesz? - zapytał Bartek potrząsając głową.
   - Weszłam do jego garderoby i przyłapałam go na gorącym uczynku. - wyjaśniłam. - Nie chciał przestać po dobroci, więc zrobiłam zamach i zmiotłam to gówno na podłogę. Nie spodobało mu się to. Szczerze mówiąc, po prostu się go bałam, bo stał się agresywny. Później przyszedł John, razem jakoś go poskromiliśmy. W pewnym momencie, wybiegł do łazienki, zwymiotował, wrócił i położył się. Wtedy John mi powiedział, że będzie przechodził stany lękowe, aż w końcu uśnie. Nie chciałam go zostawić, więc siedziałam przy nim, dopóki nie zasnął... Żebyście go wtedy widzieli...
   Patrzyli na mnie z otwartymi ustami. Wzruszyłam ramionami.
   - Teraz rozumiecie? W prawdzie obiecał mi, że przestanie, dziś jak z nim rozmawiałam pytałam co robił po koncercie. Twierdzi, że nic nie brał.
   - Ale pewności mieć nie można... - szepnęła Amelia gapiąc się pustym wzrokiem na moją pościel. Pokiwałam głową.
   - Boję się o niego. Z tego co wiem, swoich kumpli z zespołu totalnie nie słucha, a rodzice nie wiedzą o jego nałogu. Jeżeli Serj, John i Shavo na niego nie wpłyną, to kto?
   Popatrzeli na mnie wymownie. Mrugnęłam kilkakrotnie i wymierzyłam w siebie palec wskazujący, mówiąc bezgłośne ja
   - No jak nie ty, to kto?
   - Ale dlaczego ja?! - zapytałam patrząc na moich przyjaciół jak na nienormalnych. - Przecież tak na dobrą sprawę wcale się nie znamy!
   - Co z tego? Posłuchaj, ktoś musi w końcu go okiełznać. Skoro innym się nie udało, ty musisz próbować.
   Zmierzyłam ją wzrokiem i pokręciłam głową. Moja przyjaciółka nic sobie z tego nie robiąc, uśmiechnęła się rozbrajająco.
   - Przepraszam, że jestem taka niegościnna... Nawet nie zapytałam, czy się czegoś napijecie...
   - Pozwól, że sami się obsłużymy. - powiedział nagle Bartek. - Zrobimy sobie tylko herbatę i do ciebie wracamy.
   Odprowadziłam ich wzrokiem do drzwi, po czym opadłam na poduszkę i ponownie obejrzałam laurkę, którą dostałam.
***
   Gdzie ja do cholery jestem? Rozejrzałam się szybko wokół. Wszystko bardzo mnie niepokoiło. Jakiś dom, którego nie znam, przenikliwa cisza i prawie całkowita ciemność. Brzmi opis miejsca, w którym ma być nagrywany jakiś horror, ale nie było tu ani śladu kamer, aktorów, reżysera, charakteryzatorów... W powietrzu unosił się ciężki do określenia, ale za to wybitnie nieprzyjemny zapach. Za każdym razem, gdy przyśpieszyłam kroku, wewnątrz mnie rodziła się jakaś dziwna panika, więc zwalniałam. Nie widziałam prawie nic. Jedynie gołe, ceglane ściany, marmurową podłogę, oraz milion drzwi. Coś pchało mnie do tego, by otworzyć jakieś z nich i zajrzeć do środka, ale blokował mnie strach. Przecież nie wiedziałam co za nimi zastanę. Zaczęłam się zastanawiać, jak ja się tu znalazłam, nic nie pamiętam.
   Po długim marszu, postanowiłam jednak zajrzeć do jednego z pomieszczeń. Podeszłam do drzwi i biorąc trzy głębokie wdechy, szybko nacisnęłam klamkę i kopniakiem pchnęłam drzwi. Były już tak stare i zniszczone, że z hukiem wyleciały z zawiasów i uderzyły o marmurową podłogę. Zamarłam w bezruchu. Ostrożnie zajrzałam do środka. Zobaczyłam kolejny korytarz i ogrom drzwi. Nieco pewniejszym krokiem ruszyłam przed siebie i potraktowałam butem pierwsze lepsze drzwi. Okazało się, że za nimi znajdował się dokładnie ten są obrazek, jak ten, który widziałam przed chwilą. Zaczęłam cicho płakać.
   Przeszłam cały długi korytarz, na którego końcu były oczywiście drzwi. Tak samo jak poprzednie, wyważyłam je nogą i weszłam do środka. Ponownie, poczułam niepokój. Tutaj znalazłam na szczęście coś, co mogło mi się przydać. Podniosłam z ziemi latarkę i zapaliłam ją. Zakryłam usta dłońmi i zdusiłam w sobie pisk. Na ceglanych ścianach, wisiały zdjęcia Darona. Jego twarz na każdej fotografii była smutna. Na podłodze było pełno małych woreczków, w których był biały proszek. Obróciłam się i moim oczom ukazały się ogromne drzwi, jak z jakiegoś zamku. Pchnęłam je z całej siły. Przede mną znajdował się teraz cmentarz. Wzdrygnęłam się. Jako, że na zewnątrz nie było bardzo ciemno, wyłączyłam latarkę i ruszyłam w stronę skupiska ludzi. Z daleka rozpoznałam w nich Serja, Shavo i Johna. Byli ubrani w czarne garnitury. Gdy szturchnęłam Tankiana w ramię, ten bez słowa odsunął się, odsłaniając otwartą trumnę, w której leżał Daron...
***
   Krzyknęłam najgłośniej, jak tylko byłam w stanie. Rozejrzałam się wokół. Byłam w moim pokoju. Zapaliłam lampkę nocną i przyłożyłam dłoń do czoła. Było zroszone od potu, a moje serce tłukło jak oszalałe. Wybuchnęłam płaczem. W tym momencie, do pokoju wpadli rodzice. Podbiegli do mnie i kucnęli przy łóżku.
   - Co się stało, kochanie? - zapytała mama oglądając mnie ze wszystkich stron.
   - Nic, mamo... Miałam koszmar. - odparłam wycierając czoło do rękawa. 
   - Na pewno wszystko w porządku?
   - Tak, tak, idźcie spać.
   Rodzice wymienili szybkie spojrzenia, po czym zostawili mnie samą. Nie namyślając się długo, wyciągnęłam spod poduszki telefon i zadzwoniłam do Darona. Odebrał po czterech sygnałach.
   - Daron! - wrzasnęłam do słuchawki. 
   - No tak, to ja. - odparł zaspanym tonem i potężnie ziewnął. - Co się stało, jesteś bardzo zdenerwowana.
   Ulżyło mi, gdy usłyszałam jego głos. Od razu poczułam wyrzuty sumienia, że go obudziłam.
   - Przepraszam... - szepnęłam. - Miałam po prostu taki straszny sen, stała ci się straszna krzywda... Głupio mi, że cię obudziłam...
   - Laura, Laura... - zaśmiał się serdecznie. - Wszystko ze mną w porządku, czuję się świetnie. - zapewnił.
   - Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć... Dobrze, kończmy, bo musisz się wyspać. Miłej nocy.
   Odpowiedział paa. Przerwałam połączenie. Opadłam na poduszkę i próbowałam się uspokoić, by móc ponownie zasnąć.
_____________________________________
Odcinek 50, ze względu na swoją wyjątkowość, powinien być inny niż pozostałe, lepszy od poprzednich. Nie wydaje mi się, bym podołała temu zadaniu, niemniej jednak bardzo się cieszę, że udało mi się napisać już tyle odcinków. Wkładam w to opowiadanie dużo siebie i mimo, że nie jest idealne, że zawsze mogłoby być lepiej, zżyłam się z nim i z bohaterami, którzy tu występują.
Ten specjalny odcinek dedykuję Schneiderowej i Mel. :*
Dziękuję Wam za to, że czytacie tą historię. ^^ Dobrze jest mieć świadomość, że pisanie nie idzie na marne i nie ginie gdzieś w czeluści Internetu. :) :*
Jeszcze raz dziękuję i z tego miejsca życzę Wam jak najwięcej weny, bo kocham czytać Wasze opowiadania. ;*