Obudziłam się bardzo późno, patrząc przez pryzmat ostatnich dni, w których budziłam się około 6 rano, nie raz nawet wcześniej. Kiedy rzuciłam okiem na budzik leżący na etażerce, zobaczyłam godzinę 11:07. Przeciągnęłam się mocno i ziewnęłam. Przypomniałam sobie senny koszmar, który nawiedził mnie dzisiejszej nocy. Wzdrygnęłam się na samą myśl... Ciekawe, co mógł oznaczać... Ten opuszczony dom, zdjęcia Darona, paczuszki kokainy, no i pogrzeb. Gdybym wtedy w nocy do niego nie zadzwoniła, pewnie wykończyłabym się z nerwów. No nic, powinnam ten przykry incydent zostawić daleko za sobą...
Zanim udałam się do kuchni, zahaczyłam o łazienkę. Spędziłam tam godzinę, doprowadzając się do porządku. Wzięłam prysznic, umyłam włosy i zęby, oraz przebrałam się w mój domowy strój. Wyszłam do przedpokoju.
- Laura! Prędko do mnie!
Rozłożyłam ręce i odchylając głowę do tyłu, utkwiłam wzrok w suficie. Liczyłam, że jakaś łaska z Niebios na mnie spłynie, ale nie stało się to. Niechętnie przywlokłam swoje ciało do kuchni. Stanęłam w progu. Mój wzrok powędrował na stół, gdzie leżał talerz z kanapkami i kubek z czymś gorącym.
- Mamoooo... - stęknęłam. - Jak ja zjem tyle, to do dwóch godzin znowu będę rzygać!
- Kanapki mają być zjedzone, herbata wypita. - powiedziała surowo. - Trzeba z powrotem przyzwyczaić żołądek do jedzenia.
Usiadłam na odsunięte krzesło i wzięłam do ręki kanapkę. Poobracałam ją w dłoniach, obejrzałam ze wszystkich stron i westchnęłam ciężko. Kątem oka dostrzegłam mamę. Stała za mną ze skrzyżowanymi na piersi rękami i rzucała mi groźne spojrzenie. Wydęłam dolną wargę, robiąc minę niewiniątka. Niestety, nie podziałało to na moją rodzicielkę.
- Będziesz się modlić do tego jedzenia?
- Mamo...
- Nie denerwuj mnie. Wczoraj ci odpuściłam, dziś nie. - pogroziła mi palcem. - Skoro nie chcesz iść do lekarza, ja się tobą zajmę.
Próbowałam walczyć, ale mama pokonała mnie milczeniem. Jej zielone oczy wręcz raziły swoim mocnym spojrzeniem. Przełknęłam ciężko ślinę i zaczęłam powoli jeść.
- Do tego te koszmary... - pokręciła głową. - Później, jak zasnęłaś jeszcze raz mamrotałaś coś przez sen i rzucałaś się po łóżku, ale wystarczyło, że tobą lekko potrząsnęłam i uspokoiłaś się.
No tak, to wyjaśniałoby ten niepokój, który mnie ogarnął po przebudzeniu. Wzruszyłam ramionami, starając się robić to jak najbardziej neutralnie.
- Każdemu zdarzają się koszmary, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. - burknęłam. Mój argument okazał się trafny, bo mama nie powiedziała nic więcej, tylko usiadła na przeciwko mnie i obserwowała, jak zjadam śniadanie. Myślę, że niejeden żółw wygrałby ze mną w tym momencie w zabawie "kto szybciej zje". Liczyłam, że mama w końcu się zdenerwuje i pójdzie do pokoju, a ja sprytnie pozbędę się problemu. Czekałam, czekałam i czekałam, a mama ani myślała wychodzić z kuchni. Zebrałam w sobie wszystkie siły, jakie posiadałam i bohatersko kontynuowałam jedzenie. Ta czynność powinna być przyjemnością. Nie dziś.
Po półgodzinnych męczarniach, kanapki wylądowały w moim żołądku. Odepchnęłam od siebie talerz, demonstrując moje niezadowolenie i zabrałam się za picie herbaty.
- A dlaczego nie kawa? - zapytałam cicho.
- Kawa na twój żołądek to nic dobrego. - wyjaśniła mama i wstała od stołu. Warknęłam pod nosem ciche kurwa.
- Mówiłaś coś? - zapytała podejrzliwym tonem.
- Nie. - zrobiłam ostatni łyk herbaty i włożyłam kubek do zlewu. - Idę do siebie. Amelia wpadnie do mnie koło piętnastej.
- Dobrze. - odparła i popatrzyła na mnie takim wzrokiem, jakby właśnie usłyszała coś oczywistego. Uśmiechnęłam się lekko i wróciłam do mojego pokoju.
Zamknęłam za sobą drzwi i usiadłam na łóżku. Jak się okazało, czekał na mnie sms od Darona. Otworzyłam wiadomość i zaczęłam czytać. "Jak się czujesz, piękna? Udało ci się spokojnie przespać pozostałą część nocy? Zaniepokoiłaś mnie tym telefonem."
Uśmiechnęłam się. Chwilę gapiłam się w treść wiadomości z tzw. bananem na buzi. W końcu udało mi się otrząsnąć z transu i wystukałam treść sms-a. "Tak, spałam prawie do południa. Jeszcze raz przepraszam, że Cię obudziłam, ale ten koszmar był niewiarygodnie wyraźny."
Rzuciłam telefon na poduszkę i usiadłam przy biurku. Sięgnęłam do szuflady i wyciągnęłam stosik zdjęć, związanych ze sobą wstążką. Rozwiązałam kokardkę i zaczęłam przeglądać fotografie. Pierwsza wspólna mini impreza u Paula... Poranek po tejże imprezie. Dobry Boże, ja naprawdę aż tak tragicznie wyglądałam?! Próba w garażu Richarda... Olli i ja rozmawiamy ze sobą i pijemy kawę, a nieopodal nas Christoph, niczym prawdziwy mistrz drugiego planu robi przezabawną minę. Urodziny Christiana... Flake oglądający fortepian, dzikie tańce... Uśmiechnęłam się do zdjęć. Z każdego biła radość w najczystszej postaci. Tak... To były piękne dni. Spełniło się moje marzenie, zyskałam wspaniałych przyjaciół. Później, niestety wszystko obróciło się przeciwko mnie. Ale to inna bajka...
Moje rozmyślania przerwał sygnał przyjścia nowej wiadomości. "Może powiesz mi, co Ci się dokładnie śniło, że byłaś tak roztrzęsiona?"
Obróciłam telefon w dłoniach. Nienawidzę kłamać, choć bywają sytuacje, w których to jedyne słuszne rozwiązanie. "Nie pamiętam co konkretnie Ci się stało, bo w tym momencie się obudziłam, ale wcześniej chodziłam po jakimś opuszczonym domu w całkowitych ciemnościach. Pamiętam tylko tyle, że stała Ci się potworna krzywda, przeraziłam się..."
Jakby na to nie patrzeć, nie skłamałam całkowicie. Odłożyłam telefon na biurko i usiadłam na parapecie. Podkurczyłam nogi i oparłam skroń o szybę. Na zewnątrz było szaro i smutno. Nawet świeży śnieg nie rozweselał dnia.
Wróciłam myślami do koszmaru. Nie wiem, czy jako osoba wierząca w Boga powinnam przywiązywać szczególną wagę do snów. Często miewam sny, które pamiętam po przebudzeniu. Zazwyczaj śni mi się coś miłego, lub dziwnego. Koszmary są u mnie rzadkością, ale gdy już jakiś się zdarzy, budzę się zalana potem. Tak było i tym razem.
Jakiś czas później...
Wyszłam z łazienki, po zwróceniu śniadania, które wmusiła we mnie mama. Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem, kiedy spotkałyśmy się w przedpokoju.
- A jak tłumaczyłam, że lepiej by było, jakbym zjadła coś lekkiego, to mnie nie chciałaś słuchać. - warknęłam z pretensją w głosie.
- To co? Nic nie będziesz jeść?
- Będę, ale póki żołądek się nie uspokoi, zostanę przy jogurtach, wodzie i herbacie. - wyjaśniłam.
- Amelia czeka w twoim pokoju. - odpowiedziała i zniknęła za drzwiami dużego pokoju. Westchnęłam i wróciłam do pokoju, gdzie faktycznie była moja przyjaciółka. Uściskałyśmy się na powitanie.
- Wciąż ci dokucza? - zapytała dźgając mnie lekko w okolice żołądka.
- Niestety... Nawet kanapki nie mogę zjeść. - pożaliłam się. - Jedyne co mogę w siebie wrzucić bez obaw, że za moment będę to wyrzucać, to jogurty, woda i herbata.
- Na dłuższą metę tak się nie da. - powiedziała mrużąc oczy.
- Dobrze o tym wiem... - usiadłam na łóżku po turecku i zwróciłam się twarzą do niej. - Mela, wierzysz, że każdy sen ma za zadanie coś nam przekazać?
Brunetka zwinęła usta w trąbkę i spojrzała mi prosto w oczy.
- Czy ja wiem... - podrapała się po głowie. - Jedni mówią, że tak, inni, że to bzdury. Myślę, że każdy to odczuwa po swojemu. A dlaczego pytasz?
- Miałam dziś w nocy taki koszmar, że mało nie umarłam ze strachu... Przy okazji postawiłam na nogi chyba cały blok i Darona.
Przymknęła prawe oko i lekko nadęła policzki.
- Byłam w jakimś starym, opuszczonym domu. Stałam na środku długiego korytarza, a wzdłuż niego było chyba milion drzwi. Kiedy otworzyłam jedne z nich, zobaczyłam dokładnie to samo, co widziałam wcześniej. Sytuacja powtórzyła się kilka razy, aż w końcu weszłam do pomieszczenia, w którym na ziemi leżała latarka. Kiedy ją włączyłam zobaczyłam na ścianach zdjęcia Darona. Na każdym, cholernym zdjęciu był bardzo smutny. Na ziemi były rozrzucone woreczki z kokainą. Przestraszyłam się i gdy zauważyłam wielkie wrota, podeszłam do nich i otworzyłam jedno skrzydło...
Przymknęłam powieki i zaczerpnęłam powietrza. Amelia wpatrywała się we mnie ogromnymi oczami.
- Wyszłam na zewnątrz i okazało się, że jestem na cmentarzu. Kawałek dalej, była spora grupka ludzi, a między nimi Shavo, John i Serj. Podeszłam do nich i wtedy twój szanowny obiekt westchnień odsunął się i zobaczyłam otwartą trumnę z Daronem w środku.
Amelia otwarła usta tak szeroko, że gdybym się bardziej przyjrzała, zobaczyłabym jej wątrobę.
- Wyobraźnię to ty masz, trzeba przyznać... - wydusiła w końcu. - Ale mówiłaś coś o obudzeniu Darona.
- No tak, jak się przebudziłam, to zadzwoniłam do niego, w przeciwnym wypadku umarłabym z nerwów.
- No i co mu powiedziałaś?
- Że właśnie przywieźli mi dziesięć kilogramów marihuany plus parę bongosów i tak jakoś automatycznie pomyślałam sobie o nim. - odpowiedziałam z ironią w głosie. Mela przewróciła oczami, układając usta w grymas niezadowolenia. Prychnęłam. - No a jak myślisz? Wytłumaczyłam mu, że miałam okropny sen, w którym stała mu się wielka krzywda i tyle.
- Nie powiedziałaś dokładnie co ci się śniło?
- Nie i nie zamierzam.
Kiwnęła głową.
- Słyszałam gdzieś, że gdy śni ci się, że ktoś umiera, to ta osoba będzie długo żyła. A ostatnio obiło mi się o uszy, że taki sen oznacza, że tęsknisz za tym kimś, martwisz się, co się z nim dzieje.
- Obyś miała rację... - mruknęłam pod nosem. - A Serj się odzywa?
- Tak, codziennie pisze i pyta jak się czuję. - odparła z uśmiechem od ucha do ucha. Nie sposób było się nie uśmiechnąć, gdy widziałam tą radość w jej oczach. - Ciekawe, gdzie teraz są...
- Daron wspominał coś, że pojutrze mają koncert we Francji i na tym kończy się trasa.
- Mhm... W takim razie trzeba się zastanowić, kiedy wybieramy się na wycieczkę do Stanów.
Zastanowiłam się chwilę. Przed świętami Bożego Narodzenia nie da rady. Po świętach... Nie, później jest Sylwester, Nowy Rok... Podniosłam głowę i zerknęłam na moją przyjaciółkę. Jej oczy błyszczały.
- Słuchaj, Lauri... A jakby spędzić tam Sylwestra?
Uśmiechnęłam się półgębkiem i splotłam ze sobą palce dłoni.
- Byłoby świetnie, ale Till, Richard i Flake byliby zawiedzeni, że nie spędzę tej nocy z nimi.
- A kto powiedział, że nie z nimi? - chwyciła mnie za ramiona. - Przecież mówiłaś, że ich Daron też chce widzieć w Los Angeles.
- Tak, ale Paul, Christoph, Alex i Olli pewnie byliby wściekli, że nie spędzą Sylwestra z nimi.
Westchnęła głęboko i delikatnie mną potrząsnęła.
- Przecież ty jesteś ich przyjaciółką tak samo jak oni. Poza tym, chłopcy są dorośli i mogą wybrać z kim chcą spędzić Sylwestra. Nikt nie powinien mieć do nich o to pretensji.
- Ale i tak głupio jakoś...
Brunetka pokręciła głową. Sięgnęła na biurko po mój telefon. Podała mi go i wręcz zażądała, bym zadzwoniła do Tilla i zapytała go, co o tym myśli. Dla świętego spokoju, wyszukałam w książce adresowej numer mojego przybranego taty i przyłożyłam telefon do ucha.
.Till.
Wodziłem wzrokiem za Oliverem, który kręcił się po całym salonie i rozmawiał z Laurą, gdy przyszedł Richard z Christianem. Nie powiem, propozycja Laury, byśmy spędzili Sylwestra razem z jej przyjaciółmi i rodzicami w Los Angeles była bardzo kusząca. Jednak zanim podejmiemy decyzję, musimy ją przedyskutować.
Kiedy Oliver skończył rozmowę, usiedliśmy wszyscy przy stole w jadalni. Podałem piwo i rozpocząłem rozmowę.
- Słuchajcie, Laura dała nam dziś ciekawą propozycję. Jest opcja, byśmy spędzili Sylwestra w Stanach.
Trzy pary oczu błysnęły. Szczególny entuzjazm wykazał Richard. Jego, Stany zawsze pociągały. Uśmiechnąłem się lekko widząc ich miny.
- Jeżeli o mnie chodzi, mogę wyjechać nawet dziś. - odezwał się Reesh.
- Laura martwi się Paulem, Alex i Doomem. - powiedziałem.
- Dlaczego?
- Richard pytasz, a wiesz... Nie chce, byśmy się pokłócili. - upiłem łyk piwa. - Myśli, że będą wściekli o to, że nie będziemy wtedy tutaj.
- No tak, to zrozumiałe, że się obawia. Ale ja myślę, że bezpodstawnie.
Popatrzyłem na Riedela. Uśmiechnął się szeroko. Wpadłem na pewien pomysł. Gestem ręki uciszyłem chłopaków, którzy z wielkim podekscytowaniem omawiali wizję powitania nowego roku w Los Angeles i poznania przy tym nowych kumpli z branży.
- Mam pomysł. Wydaje mi się, że Alex nie jest już tak wściekła na Laurę. Pogadam z nią o tym.
Flake i Oliver pokiwali głowami. Oczywiście Richard, musiał udowodnić, że po raz kolejny ma inne zdanie.
- Nie rozumiem, dlaczego musimy się ze wszystkiego tłumaczyć, jakbyśmy mieli po dziesięć lat. - warknął. - Ja jadę, czy się to komuś podoba, czy nie.
- Chcemy być w porządku wobec przyjaciół. - odpowiedziałem. Prychnął i stuknął swoją butelką o te należące do Olliego i Christiana, po czym upił duży łyk.
- Wiecie co? Ja to załatwię jeszcze dziś. - wstałem od stołu. - Jak chcecie, siedźcie. Jak nie, to wypad do siebie. Ja powinienem za godzinę wrócić.
Ubrałem się ciepło i wyszedłem z domu, zostawiając Richarda, Olivera i Christiana samych. Mam nadzieję, że nie zdemolują mi moich czterech ścian...