6.02.2014

KONTYNUACJA.

Zapraszam na kontynuację niniejszego bloga, którą znaleźć możecie tu
Pozdrawiam. ;*

2.02.2014

Epilog: "Hier kommt die Sonne"

   Półtora roku później... 
   Omiotłam spojrzeniem otoczenie. Wiosenny wiatr kołysał delikatnie świeże, soczyście zielone liście drzew. Siedziałam owinięta lekkim kocem na werandzie Tilla, kiwając się na fotelu bujanym. Skrzypiał cichutko. Owy dźwięk w połączeniu z subtelnym szelestem liści i traw sprawił, że moje powieki zaczęły robić się bardzo ciężkie. Słońce głaskało mnie po twarzy, a wiaterek przeczesywał włosy. Robił to tak delikatnie, jak Daron, kiedy głaszcze mnie po głowie i mówi jaki to jest szczęśliwy, że mnie poznał. I ja byłam szczęśliwa. Coś mi podpowiadało, że mamy przed sobą długą, szczęśliwą przyszłość. Nie mówię tego na głos, by nie zapeszyć. Teraz, jeszcze jest nam ciężko. Daron ciągle mieszka w Los Angeles, a ja... Może zanim opowiem o tym, zacznę od samego początku...
   Zaraz po świętach Bożego Narodzenia, Till przyjechał do Polski i powiedział, że ma dla nas niesamowity prezent. Wszyscy byliśmy bardzo ciekawi co przygotował dla nas mój przybrany tata. Dość długo trzymał nas w niepewności, ale gdy w końcu oznajmił co dla nas ma, mama mało nie zemdlała, tata zaczął szaleć i krzyczeć, a ja po prostu rzuciłam się na szyję Lindemanna. Okazało się, że znajomy Tilla zbankrutował i po jego sklepie został niewielki, wolnostojący budyneczek. Mój kochany opiekun załatwił wszystko co trzeba i przygotował miejsce pod warsztat samochodowy, który miał prowadzić mój tata wraz z ojcem Amelii. Do tego, znalazł dwa przestronne mieszkania w pewnej kamienicy. On, wraz z Richardem, Christianem i Oliverem złożyli się, by pokryć większą połowę kosztu kupna mieszkania. Drugi lokal miał należeć do Amelii i jej rodziców. Na razie, tylko go wynajęli, ale gdy warsztat zacznie przynosić zyski, możliwe, że kupią mieszkanie. Oznaczało to, że wracam do Berlina wraz z rodzicami i przyjaciółką. Lepszego obrotu sprawy nie mogłam sobie nawet wymarzyć. Jedynym problemem było rozstanie z Bartkiem. Na szczęście okazało się, że nasi ojcowie oraz Oliver okazali się naprawdę wielkoduszni. Basista zaproponował Bartusiowi pokój w jego domu, a dwaj dumni właściciele warsztatu samochodowego pracę.
   Czy mogło być piękniej?
   Myślałam, że nie, ale myliłam się.
   Byłam w Berlinie, razem z najbliższymi mojemu sercu osobami, a znajomość z Daronem rozwijała się coraz bardziej. Raz w miesiącu przyjeżdżał i zostawał na dwa tygodnie. Nigdy nie żalił się na taki tryb życia, ale ja wiem, że taka sytuacja go męczy. Od kiedy oficjalnie jesteśmy parą, stara się, aż miło. Jest równie uroczy, jak na początku naszej znajomości. A momentami nawet bardziej...
   Amelia i Serj również pozostają w bardzo bliskiej znajomości, jednak ich przyszłość nie jest całkowicie pewna, gdyż rodzice mojej przyjaciółki jeszcze nie do końca pogodzili się z wiekiem Tankiana. Liczę na to, że przekonają się do niego. Miło patrzeć na Melę, gdy jest tak rozpromieniona i szczęśliwa. Od Darona wiem, że Serj bardzo poważnie traktuje moją przyjaciółkę.
   Alex stanęła po mojej stronie po tym, jak wszystko sobie wyjaśniłyśmy. Porozmawiała z Doomem i Paulem. Dzięki niej, odzyskałam brata i kumpla. Tak, udało nam się z Paulem wrócić na tory bliskiego koleżeństwa. Kto wie, może z czasem zaprzyjaźnimy się na nowo...? U naszej parki zaszły wielkie zmiany... Jak się okazało, Alex jest w ciąży i planują z Christophem ślub. Kiedy mnie o tym poinformowali, wyściskałam obu i pogratulowałam z całego serca.
   Sylwester w Los Angeles był fenomenalny, choć to pewnie i tak za słabe określenie. Tak jak przewidział Shavo, Richard rozkręcił imprezę najlepiej, jak się dało, a Flake wspaniale spisywał się w roli DJ-a. Drugie wspólne witanie Nowego Roku odbyło się w Berlinie. Wtedy, Alex, Paul i Doom poznali członków System Of A Down. Wydaje mi się, że polubili się.
   Miałam w końcu okazję, by spokojnie porozmawiać z Ollim w cztery oczy. Rozmawialiśmy długo. Bardzo długo. Zarwaliśmy nawet noc. Nie przeszkadzało nam to, że rano byliśmy totalnie padnięci i wyglądaliśmy jak zombie. Najważniejsze było to, że znowu układ między nami jest jasny, no i że wrócił mój kochany brat Oliver.
   Obecnie, mamy czerwiec. Półtora roku minęło od naszej przeprowadzki do Niemczech. Warsztat taty i ojca Ame świetnie prosperuje, a Bartek rzekomo spisuje się świetnie w swoje pracy. Co prawda temat zespołu Rammstein ciągle jest zamknięty, ale nie zamierzam się łatwo poddawać. Zrobię wszystko, by chłopcy przywrócili do życia tą kapelę. Póki co, kontynuuję naukę gry na basie pod okiem Olivera.
   Jest dobrze i musi tak pozostać.
   Poczułam, jak ktoś staje za mną i ujmując twarz w swoje dłonie, odchyla moją głowę do tyłu. Zobaczyłam uśmiechniętą buzię Darona, a chwilę później jego usta dotknęły moich.
   - Czemu siedzisz tu sama? - zapytał.
   - Ech, Daron, Daron... - westchnęłam. - Wspominam.
   Pokiwał głową ze zrozumieniem.
   - Till powiedział, że mamy zaraz meldować się w jadalni, bo on nie będzie piętnaście razy odgrzewał obiadu.
   Uśmiechnęłam się.
   - Dobrze, dobrze, już idę.
   Wyswobodziłam się z koca i wstałam z fotela. Chwyciłam Darona za rękę i udaliśmy się na obiad przygotowany przez Tilla. Człowieka, dzięki któremu mam teraz tak piękne, barwne wspomnienia. Człowieka, który stał się nieodzownym elementem mojego życia, jak i reszta moich przyjaciół.
   Teraz wiem, że dzień, w którym zostałam napadnięta był najpiękniejszym dniem mojego życia...
________________________________________
Nie chce mi się wierzyć, że to koniec.
Chcę podziękować wszystkim, którzy zostawili tu choć jeden komentarz, a w szczególności Schneiderowej i Mel. :*
Czytałyście, przeżywałyście razem ze mną historię Laury, za co dziękuję Wam z całego serca. :*

1.02.2014

54. "Wspomnień czar"

   Było kilka minut po piętnastej. Na obchodzie ordynator powiedział mi, że przynajmniej trzy dni spędzę pod kroplówką. Mina, którą zrobiłam zaraz po usłyszeniu tej wiadomości musiała być warta każdych pieniędzy, bo lekarz ledwo powstrzymywał śmiech. Nie widziałam w mojej sytuacji nic zabawnego, ale jak widać, doktor Mazur miał zupełnie inne zdanie na ten temat.
   Powiedziałam Daronowi, by przekazał Amelii, żeby posłała mi przez chłopców ładowarkę do telefonu. Musiałam przecież zadzwonić do Tilla i wyspowiadać się przed nim z kilku ostatnich dni. Wścieknie się, że nie dzwoniłam, jak miałam problem, to nawet więcej, niż pewne. Pewnie zawinie ze sobą Richarda i Christiana, przyjedzie, wygłosi długie, nużące kazanie a potem przytuli mnie tak mocno, że stracę oddech, powie, że mnie kocha i że cieszy się z poprawy stanu mojego zdrowia.
   Tak... Zapowiada się bardzo rozkoszna rozmowa. Już nie mogę się doczekać... A może Daron zapomniał powiedzieć o ładowarce? Daronku, zapomniałeś, prawda?
   Drzwi sali otworzyły się i do środka w pierwszej kolejności wszedł Serj, wymachując ładowarką. Westchnęłam, krzywiąc się lekko. Zanim zdążyłam wyrazić moją niechęć do przyznania Tillowi, że zachowałam się jak debil nie dzwoniąc do niego, zostałam zaatakowana ze wszystkich stron przez Shavo, Serja i Johna.
   - Przyszliście mnie dobić? - wychrypiałam, gdy ramię basisty przycisnęło moje gardło. Chłopcy odsunęli się ode mnie i usiedli na łóżku. Najbliżej mnie byli Daron z Johnem, a Serj i Shavo siedzieli zaraz za nimi.
   - Jak ty się w ogóle czujesz, mała buntowniczko? - zapytał Serj wychylając się zza Johna. Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, na co wokalista tylko wzruszył ramionami z rozbrajającym uśmiechem.
   - Tylko nie mała... - pogroziłam mu palcem. - Na pewno lepiej niż wczoraj, ale nie oszukujmy się, szczyt dobrego samopoczucia to to nie jest... Zaraz, zaraz... Dlaczego buntowniczko, hę?
   - A jak inaczej nazwać osobę, która buntuje się przed jedzeniem i piciem?
   - Widzę, że jesteście świetnie poinformowani. - odparłam kąśliwie.
   - No cóż, Amelia ma długi język, a Daron jeszcze dłuższy. - wtrącił Shavo. Wymieniłam szybkie spojrzenia z gitarzystą, po czym wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
   - Możesz żałować, że nie widziałaś Darona jak wrzeszczał na kierowcę, że ma obrać kierunek na Polskę. - powiedział John z szerokim uśmiechem. - Facet miał nieziemską minę...
   - Bał się, że Daron mu w końcu przywali, taki był wzburzony!
   - Ale mógłbyś mi nie przerywać?! - skarcił Serja. Wokalista gestem rąk przeprosił Johna. - No, tak lepiej... Słuchaj, Laura, bo to jeszcze nie koniec! Z początku kierowca nie był zadowolony z tego pomysłu...
   - Ale jak Daron zrzucił go z fotela, zatrzymał autokar i stanął nad nim warcząc, że wywali w powietrze cały autobus jak nie zawrócimy, to się zgodził. - dodał Shavo. - Później nam opowiadał, że Daron miał obłęd w oczach!
   Słuchając tej pięknej opowieści, kątem oka zerkałam na Johna, który był już nieźle zdenerwowany faktem, że ciągle ktoś mu przerywa. Położyłam mu dłoń na ramię, a w odpowiedzi dostałam szeroki uśmiech.
   - Wiesz co, Daron... Szantażować kierowcę atakiem terrorystycznym? - pokręciłam głową. Chłopak uśmiechnął się słodko.
   - Najważniejsze, że podziałało. - odpowiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
   - Wariat... - szepnęłam.
   - Porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym. - zaproponował Serj. - Słyszałem, że witamy nowy rok razem?
   - Tak. - odparłam uśmiechając się szeroko. - Nie wiem tylko co z Tillem, Richardem i Christianem... Zapytam go dziś, czy też jadą.
   - No ja myślę. - burknął Shavo. - Czuję, że Richard sprawiłby, że tą imprezę zapamiętają całe Stany.
   - Też tak myślę. - powiedziałam kiwając głową. - Ale co z miejscem do spania? Przypominam, że Bartuś też jedzie.
   - My z Shavo jakoś ich rozdzielimy. - uspokoił mnie John. - Z resztą, czym ty się martwisz... Masz z rodzicami nocleg u Darona, Serj mówił, że przenocuje Amelię, a reszta też nie będzie pod mostem spała.
   Uśmiechnęłam się do perkusisty.
   - No nie wiem, ja to bym wolał, żeby Mike był u mnie. - wtrącił Shavo, gładząc swoją brodę. Przeniosłam na niego wzrok.
   - Widzę, że polubiliście się z moim tatą.
   - Mike'a nie da się nie lubić. - podsumował krótko basista. Pokiwałam głową na boki. Szybko podłączyłam telefon do ładowania i splatając ze sobą palce dłoni zlustrowałam twarze muzyków.
   - Wiecie co? - ich twarze przybrały zaciekawiony wyraz. - Cieszę się, że was widzę.
   Cała czwórka wyszczerzyła się pięknie. Pomyśleć, że do tej pory mogłam sobie te buźki pooglądać jedynie na plakacie... 
   Chłopcy umilali mi czas swoją obecnością jeszcze bardzo długo. Kiedy siedzieli obok i przekrzykiwali się jeden przez drugiego, opowiadając różne anegdoty z trasy koncertowej, nawet ten obrzydliwy wenflon nie przeszkadzał mi aż tak bardzo. Najwięcej nawijał Serj, a najmniej, o dziwo, Daron. Trzymał mnie za rękę, głaszcząc ją kciukiem co jakiś czas i wtrącił od czasu do czasu jakiś komentarz, po czym zostawał za każdym razem przywalony przez lawinę słów pozostałych muzyków.
   Było coś niezwykłego w jego dotyku. Od dłoni, na całe moje ciało zaczęło promieniować ciepło. Było przyjemne i nie można było porównać go do żadnego innego uczucia.
   Cholera, ja się chyba nie zakochałam...
   W pewnym momencie, drzwi sali uchyliły się. Chyba już czwarty raz w przeciągu pół godziny. Ordynator Mazur widząc oblężenie mojego łóżka, pokręcił głową. Włożył dłonie do kieszeni białego fartucha i wolnym krokiem podszedł bliżej. Daron chciał go złapać na swoje piękne oczy, ale siwowłosy lekarz nie uległ ich czarowi tak, jak zrobiłam to ja.
   - Panowie, na litość Boską, dajcie jej choć chwilę odpoczynku, to ważne w jej stanie.
   - Panie ordynatorze, kiedy ja właśnie przy nich nabieram sił. - wtrąciłam nieśmiało. Mężczyzna popatrzył na mnie i uniósł lekko kąciki ust. Tak naprawdę, dopiero teraz mogłam się dokładnie przyjrzeć jego twarzy. Mimo, że nie był ani trochę podobny do Tilla, przypominał go. Jego uroda była surowa, a rysy twarzy mocne. W połączeniu z kokieteryjnym spojrzeniem i błąkającym się po ustach uśmiechem, całość wyglądała niemal zniewalająco. Mimo fartucha i znajdującej się pod nim koszuli, było widać zarys perfekcyjnie wyrzeźbionej sylwetki. Siwe włosy ułożone były w prostą, klasyczną fryzurę. Słowem - doktor Mazur był niewątpliwie mężczyzną, dla którego niejedna kobieta mogłaby stracić głowę.
   - Pani Lauro, ja doskonale wiem, że obecność przyjaciół jest w takich sytuacjach na wagę złota, ale proszę zrozumieć też swój organizm. On teraz bardzo potrzebuje odpoczynku. W ciszy i spokoju.
   Ostatnie dwa słowa mocno zaakcentował, zniżając swój baryton do basu. Chłopcy z rezygnacją zeszli z łóżka, pozwalając mi swobodnie wyprostować nogi. Pożegnaliśmy się krótko, po czym cała czwórka grzecznie opuściła salę. Lekarz przeglądnął moją kartę i bez słowa ruszył ku drzwiom. Nacisnąwszy klamkę obrócił się w moją stronę i poprawił przewieszony przez kark stetoskop.
   - Tacy przyjaciele to skarb. - powiedział. Puścił mi oko i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi. Wpatrywałam się w nie chwilę. Po kilku minutach przeniosłam wzrok na moją komórkę. Westchnęłam bardzo głęboko i po chwili dzwoniłam do Tilla.
20 minut później...
   Till nawijał bez przerwy od jakichś dziesięciu minut. Krzyknął na mnie dwa razy, po czym opanowywał się i przepraszał. Tak jak podejrzewałam, nie dawał mi dojść do słowa. Od momentu, w którym skończyłam opowiadać co się stało (było to jakieś piętnaście minut temu) zdołałam powiedzieć dwa krótkie słowa. W końcu moja cierpliwość się wyczerpała.
   - Till! Daj mi dojść do słowa, błagam.
   Po drugiej stronie zapanowała cisza. Odetchnęłam.
   - Czuję się lepiej. Jeszcze nie dobrze, ale lepiej. Poza tym, jestem pod bardzo dobrą opieką, więc nic złego stać się nie może. - powiedziałam i ziewnęłam. - Może byśmy tak porozmawiali o czymś przyjemniejszym? - zaproponowałam.
   - Na przykład o czym?
   - Mama zgodziła się na Sylwestra w Los Angeles. - poinformowałam z radością. - Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Jedziecie?
   - Weronika się zgodziła?! No proszę... My z chłopakami obstawialiśmy, że jej nie przekonacie, a tu taka niespodzianka... - urwał na kilka sekund. - Jedziemy, oczywiście, że tak. Ale zabieramy ze sobą jeszcze kogoś.
   - Kogo? - zapytałam. Ciekawe, kto jeszcze zamierza wybrać się z nami do Stanów... Nikt nie przychodził mi do głowy.
   - Olivera.
   - Świetnie!
   Uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Dawno nie widziałam Olivera. Byłam ciekawa jak bardzo zmienił się po terapii.
   - Prawie zapomniałem... Alex kazała cię pozdrowić.
   - O... Dziękuję, pozdrów ją też ode mnie.
   - Przekażę.
   Alex mnie pozdrawia... Czyżby zaczynała mi wybaczać? Mam nadzieję, że tak. No nic, będę musiała do niej zadzwonić i szczerze z nią porozmawiać. Jestem strasznie ciekawa co słychać u niej i Dooma. Cholernie się za nimi stęskniłam mimo wszystko.
   Po zakończonej rozmowie z Tillem, oddałam się myślom. Zaczęłam wspominać mój pobyt w Niemczech. Wszystko, co tam przeszliśmy. Nie zawsze było kolorowo, ale co by to było za życie, gdyby wszystko było wiecznie różowe... Chłopcy udowodnili mi, że przyjaźń damsko-męska naprawdę jest możliwa. Till pokazał mi, że obcą osobę można pokochać jak rodzoną córkę i na odwrót. Kogoś obcego można pokochać jak własnego ojca. Dał mi ogromny autorytet i poczucie bezpieczeństwa wtedy, kiedy go najbardziej potrzebowałam. Teraz już wiem, że byłabym w stanie oddać życie, by go bronić przed czymś złym. Ale to pewnie i tak byłoby mało w porównaniu do tego, co on mi dał...
   Richard i Flake pokazali mi, jakie to cudowne uczucie mieć dwóch starszych braci. Kochanych, gotowych nieść pomoc bez względu na porę dnia i nocy. Reesh szalał i wygłupiał się, a Flake tłumaczył mi wiele rzeczy, milczał ze mną, pocieszał... Ich również kocham bezgranicznie.
   Dzięki Oliverowi zrozumiałam, że nigdy nie wiadomo co kryje się w każdym z nas. Zawsze jednak trzeba szukać sposobu, by naprawić błędy. Później, może być już tylko lepiej.
   Pozostali też mnie nauczyli różnych rzeczy. Paul tego, że nigdy nie można być w stu procentach pewnym tego, że spędzimy z kimś resztę życia. A Alex i Doom na każdym kroku udowadniali, że czasami nawet duże różnice charakteru i nieporozumienia mogą cementować związek. W końcu przeciwieństwa się przyciągają.
   Opadłam ciężko na szpitalną poduszkę. Z westchnieniem spojrzałam na wenflon tkwiący w mojej prawej ręce. Uśmiechnęłam się do niego. Wiedziałam, że teraz wszystko będzie szło w dobrym kierunku. Mam moich przyjaciół w Berlinie i tu, w Warszawie. Mam rodziców, no i Darona... Dowiedziałam się od Serja kilku rzeczy, jakie Malakian mówi na mój temat. Mimowolnie uroniłam kilka łez szczęścia, które popłynąwszy przez policzek, spadły na poduszkę.
   Daron Vartan Malakian... Mój idol, gitarzysta ulubionego zespołu. Dotychczas będący tylko obiektem westchnień, nieosiągalnym celem.
   Teraz, jest nowym rozdziałem w moim życiu.
______________________________________________
Przepraszam, że odcinek jest taki krótki i marny. :( 
Zabrakło mi sił, by napisać go lepiej...
Jest to ostatni odcinek opowiadania, następnym postem jaki tu opublikuję, będzie epilog.
Ze specjalną dedykacją dla Schneiderowej i Mel. :*