- Dlaczego nic nie mówisz?!
Zmierzyłam ją groźnym spojrzeniem i zwinęłam usta w trąbkę. Przeczesała swoje czarne włosy i wyszczerzyła się wesoło.
- No, Daron też pisze, dzwoni... Zaproponował mi nawet, bym zgarnęła mamę, tatę, ciebie i Bartka, wpakowała was do samolotu i jak najprędzej pojawiła się w Los Angeles... - uniosłam zadziornie lewą brew. - Druga opcja jest taka, że to my będziemy ich gościć u siebie. No i co ty na to?
Wybałuszyła te swoje ciemne oczy, na co ja uśmiechnęłam się cwaniacko. Wywnioskowałam, że Serj nie zaproponował jej nic takiego. Od razu zrobiło mi się go żal. Znam moją przyjaciółkę wiele długich lat i wiem, że nie popuści mu tego tak łatwo. Biedny...
- Mam rozumieć, że wybieramy pierwszą opcję? - zapytała z nadzieją w głosie. Wzruszyłam bezradnie ramionami i upiłam łyk kakao.
- Nie wiem... Też wolałabym pojechać na kilka dni do Stanów, ale po pierwsze, trzeba przekonać moją mamę, a po drugie, sprawa noclegu.
- Nie sądzę, żeby Daron pozwolił, by jego Laura musiała ze swoją rodziną męczyć się w hotelu.
Wypuściłam ostentacyjnie powietrze ustami i odchyliłam głowę do tyłu. Moja przyjaciółka cichutko parsknęła śmiechem, czym sprowadziła mnie z powrotem na tor naszej rozmowy.
- Mela, spasuj... Daron po prostu mieszka w domu rodziców, musiałby z nimi o tym porozmawiać.
- Co?! Mieszka z rodzicami?! - przysunęła się bliżej mnie, nie kryjąc ogromnego zdziwienia.
- No a co w tym takiego dziwnego?
- Niby nic, ale ma 23 lata... Powinien już zadbać o swój własny kąt, nie uważasz?
- Oj, czepiasz się. - burknęłam. - Jest jedynakiem, tak jak ja. Rodzice troszczą się o niego, to chyba dobrze? Poza tym, ma bardzo przykre wspomnienia z okresu dzieciństwa, to wpłynęło na tą troskę głównie ze strony jego mamy. Może przesadną, ale nie wolno mieć do niej o to pretensji.
Mela pokiwała głową. Mimo, że była moją przyjaciółką, nie zamierzałam tłumaczyć jej tego, co działo się w jego domu kilkanaście lat temu. Myślę, że Daron nie byłby z tego zadowolony. Na szczęście, Amelia nie drążyła tematu. Między innymi za to ją kocham. Zawsze wie, kiedy skończyć zadawać pytania. Na chwilę zapanowała krępująca cisza, którą postanowiłam w końcu przerwać.
- Wiesz, tak się złożyło, że dziś znowu muszę się żegnać. - wydusiłam z siebie.
- Ale jak to? - przestraszyła się. - Wracasz do Niemczech?
- Nie, nie. Ja nie, ale moi bracia i przybrany tata, owszem.
- Co się stało?
- Tak prawdę mówiąc, to nie mam bladego pojęcia. Do Tilla zadzwonił Paul i wręcz zażądał, by chłopcy wracali, bo rzekomo ta cała akcja z ciążą Nikki się wyjaśniła.
Amelia przygryzła dolną wargę z prawej strony i zmarszczyła brwi. Wybiłam jakiś rytm na kubku. Paznokcie w kontakcie z ceramicznym naczyniem dały charakterystyczny dźwięk.
- Ale co w takiej sytuacji może się wyjaśnić? - zapytała bardziej siebie, niż mnie.
- Amelia, nie wiem, nikt nic nie wie. Paul powiedział, że opowie wszystko dopiero wtedy, jak chłopcy wrócą do Niemczech.
- To jest podejrzane. Mówię ci, - kiwnęła palcem wskazującym, jakby chciała mi pogrozić. - to pewnie jakaś poważniejsza sprawa.
- Też tak myślę, w przeciwnym wypadku Landers opowiedziałby wszystko przez telefon, nie odstawiałby takich cyrków. Może zmienimy temat? - zaproponowałam. - Rozmawiałaś z Bartkiem? Jak się czuje po koncercie?
- Widziałam się z nim na mieście wczoraj po południu. Czuje się jak młody Bóg, jedynie narzeka na siniaki, które mu wyskoczyły po pogo.
Zachichotałam.
- On nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie ma szczęście, że się z nami przyjaźni.
- Dlaczego niby?
Przewróciła oczami i zmierzyła mnie wzrokiem, jakbym przedwczoraj spadła z kosmosu.
- No popatrz. Daron i Serj, jako nasi przyszli mężowie z pewnością będą w stanie załatwiać mu darmowy wstęp na każdy koncert.
- Jesteś stuknięta. - odparłam z uśmiechem mrużąc oczy.
- Wiem, ale to przecież jedna z tych cech, które kochasz we mnie najbardziej... Pani Malakian...
Pokazałam jej język, co wywołało atak gromkiego rechotu mojej przyjaciółki. Skoro tak, chyba wiem, jak ją będę teraz nazywać. Pani Tankian...
Jakiś czas później...
- Jesteście pewni, że zabraliście wszystko? - zapytałam, gdy chłopcy pakowali się już do samochodu Tilla. By się upewnić, jeszcze raz otworzyli bagażnik i przeglądnęli jego zawartość.
- Wydaje mi się, że wszystko jest. - powiedział Reesh, mocno zatrzaskując bagażnik. Kiwnęłam głową. Brat podszedł do mnie i wziął na ręce. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i przytuliłam swój policzek do jego.
- Zadzwońcie od razu jak dojedziecie, dobrze? - poprosiłam patrząc w niebieskie oczy Richarda. Pokiwał głową uśmiechając się lekko.
Kilka kroków za nami, stali moi rodzice i przyglądali się naszemu pożegnaniu. W kolejce do wyściskania mnie stali już Till i Flake, ale Richard nie miał najmniejszego zamiaru wypuszczać mnie ze swych objęć.
Pogoda była odzwierciedleniem mojego nastroju. Niebo było szare, wiał silny, zimny wiatr. Jedynym wesołym akcentem były grube płatki śniegu, spadające na ziemię. Otaczająca nas przestrzeń była w podobnym nastroju jak moja dusza. Było mi źle, smutno, ale gdzieniegdzie błyskały iskierki szczęścia. Nie znikały dlatego, bo wiedziałam, że chłopcy zrobią wszystko, byśmy mogli jak najprędzej się spotkać.
W końcu mój brat poluźnił uścisk i postawił mnie na ziemię. Walczył ze sobą, by się nie rozpłakać. Ruszył do moich rodziców, by pożegnać się z nimi. Till wziął mnie na ręce, a Flake ujął moją dłoń w swoją, pocałował ją i przytulił do niej policzek.
- Ej, chłopcy, dlaczego my właściwie płaczemy? - zapytałam, pociągając nosem. - Przecież za niedługo znowu się spotkamy, prawda?
Pokiwali głowami i pocałowali mnie w oba policzki. Rozłożyłam ramiona i objęłam ich ze wszystkich sił. Zarówno Till, jak i Flake, oraz Richard, który wepchał się do naszego ciasnego grona przestali hamować łzy.
- Dobrze... - wydusiłam. - Nie ma sensu tego przedłużać... Obiecajcie mi coś, dobrze? Zadzwonicie do mnie od razu jak dojedziecie do Berlina i przyjedziecie tak prędko, jak to tylko możliwe.
- Nie musisz nas o to prosić. - odparł Till. - Jako twój przybrany ojciec muszę to powiedzieć... Uważaj na siebie, dbaj o rodziców i przyjaciół no i nie waż się wyjeżdżać do Stanów bez uprzedzenia.
Parsknęłam śmiechem przez łzy i pogłaskałam go po czarnej czuprynie, przyprószonej już nieco śniegiem.
- Co wy wszyscy z tym wyjazdem?! - oburzyłam się. - Ja się nigdzie nie wybieram! A przynajmniej nie na stałe.
Chłopcy równocześnie spojrzeli na mnie kpiąco, a Reesh dodał "taa, jasne". Pokazałam mu język.
Wyswobodziłam się z objęć przyjaciół i odsunęłam się od nich. Pomachaliśmy jeszcze sobie, po czym cała trójka wsiadła do samochodu. Till odpalił silnik i odjechali. Ja, natomiast wróciłam z rodzicami do mieszkania.
- Wydaje mi się, że wszystko jest. - powiedział Reesh, mocno zatrzaskując bagażnik. Kiwnęłam głową. Brat podszedł do mnie i wziął na ręce. Zarzuciłam mu ramiona na szyję i przytuliłam swój policzek do jego.
- Zadzwońcie od razu jak dojedziecie, dobrze? - poprosiłam patrząc w niebieskie oczy Richarda. Pokiwał głową uśmiechając się lekko.
Kilka kroków za nami, stali moi rodzice i przyglądali się naszemu pożegnaniu. W kolejce do wyściskania mnie stali już Till i Flake, ale Richard nie miał najmniejszego zamiaru wypuszczać mnie ze swych objęć.
Pogoda była odzwierciedleniem mojego nastroju. Niebo było szare, wiał silny, zimny wiatr. Jedynym wesołym akcentem były grube płatki śniegu, spadające na ziemię. Otaczająca nas przestrzeń była w podobnym nastroju jak moja dusza. Było mi źle, smutno, ale gdzieniegdzie błyskały iskierki szczęścia. Nie znikały dlatego, bo wiedziałam, że chłopcy zrobią wszystko, byśmy mogli jak najprędzej się spotkać.
W końcu mój brat poluźnił uścisk i postawił mnie na ziemię. Walczył ze sobą, by się nie rozpłakać. Ruszył do moich rodziców, by pożegnać się z nimi. Till wziął mnie na ręce, a Flake ujął moją dłoń w swoją, pocałował ją i przytulił do niej policzek.
- Ej, chłopcy, dlaczego my właściwie płaczemy? - zapytałam, pociągając nosem. - Przecież za niedługo znowu się spotkamy, prawda?
Pokiwali głowami i pocałowali mnie w oba policzki. Rozłożyłam ramiona i objęłam ich ze wszystkich sił. Zarówno Till, jak i Flake, oraz Richard, który wepchał się do naszego ciasnego grona przestali hamować łzy.
- Dobrze... - wydusiłam. - Nie ma sensu tego przedłużać... Obiecajcie mi coś, dobrze? Zadzwonicie do mnie od razu jak dojedziecie do Berlina i przyjedziecie tak prędko, jak to tylko możliwe.
- Nie musisz nas o to prosić. - odparł Till. - Jako twój przybrany ojciec muszę to powiedzieć... Uważaj na siebie, dbaj o rodziców i przyjaciół no i nie waż się wyjeżdżać do Stanów bez uprzedzenia.
Parsknęłam śmiechem przez łzy i pogłaskałam go po czarnej czuprynie, przyprószonej już nieco śniegiem.
- Co wy wszyscy z tym wyjazdem?! - oburzyłam się. - Ja się nigdzie nie wybieram! A przynajmniej nie na stałe.
Chłopcy równocześnie spojrzeli na mnie kpiąco, a Reesh dodał "taa, jasne". Pokazałam mu język.
Wyswobodziłam się z objęć przyjaciół i odsunęłam się od nich. Pomachaliśmy jeszcze sobie, po czym cała trójka wsiadła do samochodu. Till odpalił silnik i odjechali. Ja, natomiast wróciłam z rodzicami do mieszkania.
Berlin...
.Till.
Zaraz po zakończeniu rozmowy z Laurą, ruszyliśmy z Richardem i Christianem do domu Paula.
- Ciekawe, co się stało... - odezwał się Flake.
- Ja tam nie wiem, nawet boję się myśleć, co mogło się stać. - odezwałem się. Spojrzeliśmy z klawiszowcem na Kruspego.
- Dowiemy się wszystkiego, jak dotrzemy do niego. Jak znam tego pacana, pewnie wpakował się w jakieś bagno.
- Richard, ale proszę cię o jedno. Żadnych głupich docinek. - zwróciłem się do przyjaciela. - Nie idziemy tam po to, by się kłócić.
Pokiwał głową, przewracając przy okazji oczami. Szturchnąłem go w ramię. Popatrzył na mnie, po czym obaj parsknęliśmy śmiechem.
Po kilkunastominutowym marszu, znaleźliśmy się pod drzwiami domu Paula. Bez zastanowienia zadzwoniłem kilkakrotnie i odsunąłem się od drzwi. Po jakiejś minucie, klamka powędrowała w dół, a w progu ukazał się Paul.
- Cieszę się, że tak szybko przyjechaliście, wchodźcie.
Przepuścił nas w drzwiach. Uściskał przyjaźnie każdego z nas i gestem ręki wskazał salon. Kiedy weszliśmy do niego, zauważyliśmy mężczyznę siedzącego na kanapie. Był nieco starszy od naszego przyjaciela, miał krótko ostrzyżone blond włosy i przyjazny wyraz twarzy. Rzuciłem Paulowi pytające spojrzenie.
- Słuchajcie chłopaki, - zaczął, drapiąc się po karku. - chcę wam przedstawić Alberta, byłego chłopaka Nikki.
Całą trójką popatrzyliśmy na faceta. Podszedł do nas, wyciągając dłoń. Przywitał się z nami.
- W życiu bym nie podejrzewał, że zaprzyjaźnię się z facetem, którego kiedyś coś łączyło z Nikki. - powiedział z uśmiechem, chcąc rozładować atmosferę.
- Życie stale zaskakuje. - wtrąciłem.
- Tak, to prawda... - przetarł twarz dłonią i spojrzał na Landersa. - Paul, może opowiesz swoim przyjaciołom jak Nikki owinęła nas sobie wokół palca?
- Tak, oczywiście... Siadajcie, chłopaki i trzymajcie się mocno.
Popatrzyliśmy po sobie rozsiedliśmy się na kanapie, Albert zajął fotel, a Paul stał przed nami i obracał w palcach zdjęcie USG.
- Till, z pewnością pamiętasz to zdjęcie? - wyciągnął w moją stronę specyficzną fotografię. Pokiwałem głową. - To zdjęcie, według Nikki przedstawia moje dziecko. Bardzo długo biłem się z myślami, nie wiedziałem co robić. Byłem świadom dwóch rzeczy. Sam nigdy nie poradziłbym sobie z wychowaniem dziecka, a ponowny związek z Nikki nie wchodził w grę.
- Co więc postanowiłeś? - zapytałem, podpierając brodę na wnętrzu prawej dłoni.
- Doszedłem do wniosku, że mimo wszystko najlepszym rozwiązaniem będzie aborcja. - zwiesił głowę i westchnął. - To był impuls do działania, moja podświadomość podsunęła mi taki pomysł, a ja uznałem go za najlepszy... Wziąłem więc telefon i zadzwoniłem do niej chcąc powiedzieć, co zaplanowałem. Zadzwoniłem raz, później drugi, a Nikki nie odbierała. Uznałem, że jest zwyczajnie zajęta, więc odpuściłem. Nie dalej jak godzinę później, mój telefon się odezwał, ale na wyświetlaczu był jakiś nieznany numer. Kiedy odebrałem okazało się, że to Nikki dzwoni z telefonu swojego byłego narzeczonego. - wskazał na Alberta. - Dogadaliśmy się co do sumy i na następny dzień spotkaliśmy się u mnie. Dałem jej te pieniądze i byłem przekonany, że będę mógł trochę odetchnąć, ale, jak się okazało nic bardziej mylnego...
Wymieniliśmy szybkie spojrzenia.
- Albert, może teraz ty coś powiesz? - zachęcił. Blondyn westchnął głęboko i kontynuował opowieść.
- Nikki pewnego dnia wpadła do mnie i poprosiła, bym użyczył jej telefonu, bo ona nie ma nic na koncie, a nie doładuje, bo nie ma za co. Wydało mi się to trochę podejrzane, ale pomyślałem, że co mi szkodzi... Przypadkowo usłyszałem, jak rozmawia z kimś przez telefon o ciąży, zdjęciu USG i tych sprawach... Kiedy skończyła, podeszła do mnie i oddała mi mój telefon tłumacząc, że miała coś do powiedzenia przyjaciółce. Nie wiedziała, że słyszałem, jak zwraca się do rzekomej przyjaciółki "Paul". Na szczęście, zapomniała usunąć numer z rejestru. Po długim namyśle zadzwoniłem do Paula, bo zacząłem kojarzyć pewne fakty. Spotkaliśmy się, obejrzałem to zdjęcie i zrozumiałem, że oboje padliśmy ofiarą oszustki.
- Ty chyba nie chcesz powiedzieć... - nie dokończyłem, bo Landers wszedł mi w zdanie.
- Tak! - wrzasnął. - Ciąży nie było!
Wybałuszyłem oczy. Flake i Richard siedzieli z otwartymi ustami i patrzyli na siebie. Potrząsnąłem głową i zlustrowałem twarze Paula i Alberta.
- Poczekajcie... - przymknąłem oczy u uniosłem dłonie. - Ale jak? Przepraszam, nie jestem w stanie tego zrozumieć.
- To proste. - odezwał się Al. - Nikki pożyczyła to zdjęcie od swojej ciężarnej przyjaciółki. Zrobiła ze mną to samo, co z Paulem, owinęła mnie sobie wokół palca tak, że pewnego wieczoru będąc u niej upiłem się, spędziliśmy razem noc, no i dalszą część historii znacie... Kiedy spotkałem się z Paulem i zobaczyłem to zdjęcie zauważyłem, że identyczne pokazywała mi Nikki.
- Ale po co to wszystko? - zapytałem będąc coraz bardziej poirytowany tym, że nic nie rozumiem.
- Nikki ma problemy finansowe. - odezwał się Paul. - Wyciągnęła kasę od Alberta i ode mnie. Jestem ciekaw ilu facetów jeszcze tak załatwi.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Al i Paul patrzyli na nas oczekując jakiejś odpowiedzi, a my zapomnieliśmy języków w ustach. W życiu nie słyszałem tak chorej akcji. Byłem w błędzie myśląc, że nic mnie już nie zaskoczy.
- Jasny gwint, jaka akcja... - szepnął Reesh wpatrując się w zdjęcie, które Paul ciągle trzymał.
- Że tacy bezmózgowcy chodzą po tej ziemi. - odezwał się Flake kręcąc głową. - Nie prościej byłoby po prostu pójść do pracy i zarobić na życie?
- Ba. Pewnie, że prościej, ale Nikki nic nie potrafi. - powiedział Albert załamując ręce. - Od małego była nauczona, że zawsze ktoś na nią zarabiał, ktoś podsuwał jej pieniądze pod nos.
- To prawda. - zawtórował mu Paul. - Nigdy nie wiedziała co to znaczy zarobić na swoje utrzymanie. Opowiadała mi, jak z początku rodzice, a później faceci ją utrzymywali.
- Boże, ty widzisz, i nie grzmisz. - rzucił Reesh.
- Ale zaczekajcie chwilę. - odezwałem się. - Przecież na takich zdjęciach z reguły jest imię i nazwisko matki, oraz data wykonania. Nie zwróciliście na to uwagi?
- Till, ja nie wiem, co nami kierowało, jak ona przerobiła to zdjęcie, nie wiem!
- Wiesz co, Paul? Ty chyba nie powinieneś się brać za związki z kobietami, bo za każdym razem wychodzi z tego jakaś masakra. Raz, rozstałeś się z Nikki, a później ona cię tak wykiwała, a nie tak bardzo dawno temu straciłeś Laurę, która na szczęście znalazła kogoś lepszego niż ty. I nie liczyłbym na twoim miejscu na to, że zapomni o tym kimś i wróci do ciebie.
Szturchnąłem Kruspego ostrzegawczo, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Kontynuował opowieść o Laurze i Daronie z szerokim uśmiechem na twarzy, podczas gdy Paula mało szlag nie trafił.
- Oj, Landers... Żebyś ty widział, jak on na nią patrzy... A jak ona na niego! Chłopie... - machnął ręką. - Ty przy nim o, taki malutki jesteś. - wyciągnął przed siebie dłoń z wyprostowanym najmniejszym palcem. - Poza tym, Daron mi jakoś lepiej pasuje do Laury niż ty. Wiesz, ta bliskowschodnia uroda, błysk w oku...
- Reesh, koniec! - ryknąłem na gitarzystę, przerywając tym samym jego monolog. - Będziesz miał okazję pochwalić go jak będziemy w Polsce. Myślę, że tam więcej osób będzie z przyjemnością o nim słuchać.
- Jak to? - odezwał się Paul. - Wy chcecie tam wracać?
- Oczywiście. Czemu cię tak to dziwi?
- Till, nie mów, że nie widzisz tego, co się dzieje? - oburzył się Landers. - Prawie w ogóle nie dzwoniliście, jak tam byliście. Schneider, Alex i Oliver martwili się o was, bo nie dawaliście znaków życia. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że Laura chce was odseparować od nas. - zastanowił się chwilę. - No, może Olli nie wypowiadał się na ten temat.
Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia z Christianem i Richardem. Albert siedział w fotelu z zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Paul, zastanów się czasami zanim coś powiesz. - pouczył go Flake i przybił "żółwia" z Reeshem.
- A co, źle mówię? - zapytał Paul nieco podniesionym tonem. - Pokłóciła się z nami, to postanowiła przeciągnąć was na swoją stronę!
- Po pierwsze, Laura się z wami nie pokłóciła, tylko wy nie daliście jej szansy wytłumaczenia się. Od razu uznaliście ją za wroga. A po drugie, nigdy bym nie przypuszczał, że możesz powiedzieć coś tak głupiego.
- Dobrze, panowie, cicho.
Skupiliśmy uwagę na Richardzie, który wstał z kanapy i uścisnął rękę Alberta. Machnął ręką na mnie i Christiana.
- Zostawmy tego kretyna i chodźmy odwiedzić Olivera. Całe wieki go nie widziałem.
- Może to i jakiś pomysł. - stwierdził Flake. - Unikniemy przynajmniej rozlewu krwi. - wskazał dyskretnie brodą Landersa, który cały wręcz kipiał ze złości.
Idąc za radą Richarda, czym prędzej opuściliśmy dom Paula i ruszyliśmy na spotkanie z Ollim.
- Dowiemy się wszystkiego, jak dotrzemy do niego. Jak znam tego pacana, pewnie wpakował się w jakieś bagno.
- Richard, ale proszę cię o jedno. Żadnych głupich docinek. - zwróciłem się do przyjaciela. - Nie idziemy tam po to, by się kłócić.
Pokiwał głową, przewracając przy okazji oczami. Szturchnąłem go w ramię. Popatrzył na mnie, po czym obaj parsknęliśmy śmiechem.
Po kilkunastominutowym marszu, znaleźliśmy się pod drzwiami domu Paula. Bez zastanowienia zadzwoniłem kilkakrotnie i odsunąłem się od drzwi. Po jakiejś minucie, klamka powędrowała w dół, a w progu ukazał się Paul.
- Cieszę się, że tak szybko przyjechaliście, wchodźcie.
Przepuścił nas w drzwiach. Uściskał przyjaźnie każdego z nas i gestem ręki wskazał salon. Kiedy weszliśmy do niego, zauważyliśmy mężczyznę siedzącego na kanapie. Był nieco starszy od naszego przyjaciela, miał krótko ostrzyżone blond włosy i przyjazny wyraz twarzy. Rzuciłem Paulowi pytające spojrzenie.
- Słuchajcie chłopaki, - zaczął, drapiąc się po karku. - chcę wam przedstawić Alberta, byłego chłopaka Nikki.
Całą trójką popatrzyliśmy na faceta. Podszedł do nas, wyciągając dłoń. Przywitał się z nami.
- W życiu bym nie podejrzewał, że zaprzyjaźnię się z facetem, którego kiedyś coś łączyło z Nikki. - powiedział z uśmiechem, chcąc rozładować atmosferę.
- Życie stale zaskakuje. - wtrąciłem.
- Tak, to prawda... - przetarł twarz dłonią i spojrzał na Landersa. - Paul, może opowiesz swoim przyjaciołom jak Nikki owinęła nas sobie wokół palca?
- Tak, oczywiście... Siadajcie, chłopaki i trzymajcie się mocno.
Popatrzyliśmy po sobie rozsiedliśmy się na kanapie, Albert zajął fotel, a Paul stał przed nami i obracał w palcach zdjęcie USG.
- Till, z pewnością pamiętasz to zdjęcie? - wyciągnął w moją stronę specyficzną fotografię. Pokiwałem głową. - To zdjęcie, według Nikki przedstawia moje dziecko. Bardzo długo biłem się z myślami, nie wiedziałem co robić. Byłem świadom dwóch rzeczy. Sam nigdy nie poradziłbym sobie z wychowaniem dziecka, a ponowny związek z Nikki nie wchodził w grę.
- Co więc postanowiłeś? - zapytałem, podpierając brodę na wnętrzu prawej dłoni.
- Doszedłem do wniosku, że mimo wszystko najlepszym rozwiązaniem będzie aborcja. - zwiesił głowę i westchnął. - To był impuls do działania, moja podświadomość podsunęła mi taki pomysł, a ja uznałem go za najlepszy... Wziąłem więc telefon i zadzwoniłem do niej chcąc powiedzieć, co zaplanowałem. Zadzwoniłem raz, później drugi, a Nikki nie odbierała. Uznałem, że jest zwyczajnie zajęta, więc odpuściłem. Nie dalej jak godzinę później, mój telefon się odezwał, ale na wyświetlaczu był jakiś nieznany numer. Kiedy odebrałem okazało się, że to Nikki dzwoni z telefonu swojego byłego narzeczonego. - wskazał na Alberta. - Dogadaliśmy się co do sumy i na następny dzień spotkaliśmy się u mnie. Dałem jej te pieniądze i byłem przekonany, że będę mógł trochę odetchnąć, ale, jak się okazało nic bardziej mylnego...
Wymieniliśmy szybkie spojrzenia.
- Albert, może teraz ty coś powiesz? - zachęcił. Blondyn westchnął głęboko i kontynuował opowieść.
- Nikki pewnego dnia wpadła do mnie i poprosiła, bym użyczył jej telefonu, bo ona nie ma nic na koncie, a nie doładuje, bo nie ma za co. Wydało mi się to trochę podejrzane, ale pomyślałem, że co mi szkodzi... Przypadkowo usłyszałem, jak rozmawia z kimś przez telefon o ciąży, zdjęciu USG i tych sprawach... Kiedy skończyła, podeszła do mnie i oddała mi mój telefon tłumacząc, że miała coś do powiedzenia przyjaciółce. Nie wiedziała, że słyszałem, jak zwraca się do rzekomej przyjaciółki "Paul". Na szczęście, zapomniała usunąć numer z rejestru. Po długim namyśle zadzwoniłem do Paula, bo zacząłem kojarzyć pewne fakty. Spotkaliśmy się, obejrzałem to zdjęcie i zrozumiałem, że oboje padliśmy ofiarą oszustki.
- Ty chyba nie chcesz powiedzieć... - nie dokończyłem, bo Landers wszedł mi w zdanie.
- Tak! - wrzasnął. - Ciąży nie było!
Wybałuszyłem oczy. Flake i Richard siedzieli z otwartymi ustami i patrzyli na siebie. Potrząsnąłem głową i zlustrowałem twarze Paula i Alberta.
- Poczekajcie... - przymknąłem oczy u uniosłem dłonie. - Ale jak? Przepraszam, nie jestem w stanie tego zrozumieć.
- To proste. - odezwał się Al. - Nikki pożyczyła to zdjęcie od swojej ciężarnej przyjaciółki. Zrobiła ze mną to samo, co z Paulem, owinęła mnie sobie wokół palca tak, że pewnego wieczoru będąc u niej upiłem się, spędziliśmy razem noc, no i dalszą część historii znacie... Kiedy spotkałem się z Paulem i zobaczyłem to zdjęcie zauważyłem, że identyczne pokazywała mi Nikki.
- Ale po co to wszystko? - zapytałem będąc coraz bardziej poirytowany tym, że nic nie rozumiem.
- Nikki ma problemy finansowe. - odezwał się Paul. - Wyciągnęła kasę od Alberta i ode mnie. Jestem ciekaw ilu facetów jeszcze tak załatwi.
W pomieszczeniu zapanowała głucha cisza. Al i Paul patrzyli na nas oczekując jakiejś odpowiedzi, a my zapomnieliśmy języków w ustach. W życiu nie słyszałem tak chorej akcji. Byłem w błędzie myśląc, że nic mnie już nie zaskoczy.
- Jasny gwint, jaka akcja... - szepnął Reesh wpatrując się w zdjęcie, które Paul ciągle trzymał.
- Że tacy bezmózgowcy chodzą po tej ziemi. - odezwał się Flake kręcąc głową. - Nie prościej byłoby po prostu pójść do pracy i zarobić na życie?
- Ba. Pewnie, że prościej, ale Nikki nic nie potrafi. - powiedział Albert załamując ręce. - Od małego była nauczona, że zawsze ktoś na nią zarabiał, ktoś podsuwał jej pieniądze pod nos.
- To prawda. - zawtórował mu Paul. - Nigdy nie wiedziała co to znaczy zarobić na swoje utrzymanie. Opowiadała mi, jak z początku rodzice, a później faceci ją utrzymywali.
- Boże, ty widzisz, i nie grzmisz. - rzucił Reesh.
- Ale zaczekajcie chwilę. - odezwałem się. - Przecież na takich zdjęciach z reguły jest imię i nazwisko matki, oraz data wykonania. Nie zwróciliście na to uwagi?
- Till, ja nie wiem, co nami kierowało, jak ona przerobiła to zdjęcie, nie wiem!
- Wiesz co, Paul? Ty chyba nie powinieneś się brać za związki z kobietami, bo za każdym razem wychodzi z tego jakaś masakra. Raz, rozstałeś się z Nikki, a później ona cię tak wykiwała, a nie tak bardzo dawno temu straciłeś Laurę, która na szczęście znalazła kogoś lepszego niż ty. I nie liczyłbym na twoim miejscu na to, że zapomni o tym kimś i wróci do ciebie.
Szturchnąłem Kruspego ostrzegawczo, ale on nic sobie z tego nie zrobił. Kontynuował opowieść o Laurze i Daronie z szerokim uśmiechem na twarzy, podczas gdy Paula mało szlag nie trafił.
- Oj, Landers... Żebyś ty widział, jak on na nią patrzy... A jak ona na niego! Chłopie... - machnął ręką. - Ty przy nim o, taki malutki jesteś. - wyciągnął przed siebie dłoń z wyprostowanym najmniejszym palcem. - Poza tym, Daron mi jakoś lepiej pasuje do Laury niż ty. Wiesz, ta bliskowschodnia uroda, błysk w oku...
- Reesh, koniec! - ryknąłem na gitarzystę, przerywając tym samym jego monolog. - Będziesz miał okazję pochwalić go jak będziemy w Polsce. Myślę, że tam więcej osób będzie z przyjemnością o nim słuchać.
- Jak to? - odezwał się Paul. - Wy chcecie tam wracać?
- Oczywiście. Czemu cię tak to dziwi?
- Till, nie mów, że nie widzisz tego, co się dzieje? - oburzył się Landers. - Prawie w ogóle nie dzwoniliście, jak tam byliście. Schneider, Alex i Oliver martwili się o was, bo nie dawaliście znaków życia. Wszyscy doszliśmy do wniosku, że Laura chce was odseparować od nas. - zastanowił się chwilę. - No, może Olli nie wypowiadał się na ten temat.
Wymieniliśmy zdziwione spojrzenia z Christianem i Richardem. Albert siedział w fotelu z zakłopotanym wyrazem twarzy.
- Paul, zastanów się czasami zanim coś powiesz. - pouczył go Flake i przybił "żółwia" z Reeshem.
- A co, źle mówię? - zapytał Paul nieco podniesionym tonem. - Pokłóciła się z nami, to postanowiła przeciągnąć was na swoją stronę!
- Po pierwsze, Laura się z wami nie pokłóciła, tylko wy nie daliście jej szansy wytłumaczenia się. Od razu uznaliście ją za wroga. A po drugie, nigdy bym nie przypuszczał, że możesz powiedzieć coś tak głupiego.
- Dobrze, panowie, cicho.
Skupiliśmy uwagę na Richardzie, który wstał z kanapy i uścisnął rękę Alberta. Machnął ręką na mnie i Christiana.
- Zostawmy tego kretyna i chodźmy odwiedzić Olivera. Całe wieki go nie widziałem.
- Może to i jakiś pomysł. - stwierdził Flake. - Unikniemy przynajmniej rozlewu krwi. - wskazał dyskretnie brodą Landersa, który cały wręcz kipiał ze złości.
Idąc za radą Richarda, czym prędzej opuściliśmy dom Paula i ruszyliśmy na spotkanie z Ollim.
Muszę Ci powiedzieć, że się rozkręciłaś! Z każdym odcinkiem jest coraz lepiej! :O
OdpowiedzUsuńPrzechodząc do rzeczy:
* Dziewczyny są takimi typowymi psiapsiółami. :3 Wydaje mi się, że ich przyjaźń przetrwa długo i nie wiem co musiałoby się stać, żeby można było je rozdzielić.
* Pożegnanie chłopaków i Laury. <3 Ciężko mi sobie wyobrazić chłopaków płaczących, ale jak już mi się uda to moje serduszko topnieje!
* Nikki nie jest w ciąży. UF! Kamień spadł mi z serca normalnie... Ale jak można być taką lafiryndą, grrr. Ciekawe czy Al pojawi się jeszcze w kolejnych częściach. :>
* Richard przesadził. Nie powinien tak cisnąć po Paulu moim kochanym! :< Biedak, nie dość, że się zdenerwował to jeszcze pewnie mu się smutno zrobiło. Chociaż... z drugiej strony... też mógł zatrzymać dla siebie zdanie o Laurze. :< Ech.
Z niecierpliwością czekam na kolejne części. Codziennie sprawdzam kilka razy czy dodałaś coś nowego - nawet na uczelni!
Dużo pomysłów, jeszcze więcej weny i najwięcej chęci do pisania! :*
pochłonęłam odcinek jak gąbka wodę i znów nie wiem co mam pisać -.-' zaczyna mnie to pomału wpieniać...
OdpowiedzUsuńwiedziałam, że znów będę płakać, wiedziałam. nienawidzę pożegnań, są straszne.
co za suka z tej Nikki, ona aż się prosi aby jej coś zrobić, serio...
hahaha... nawet nie zdajesz sobie sprawy jak zareagowałam gdy przeczytałam "Schneider, Alex" ^^.
no cóż, Paul ma to, na co sobie zasłużył...
czekam z niecierpliwością na 49 odcinek. życzę baaardzo duuużo weny, chęci, czasu i pomysłów :*