22.01.2014

50. "Koszmar"

   Całą noc spędziłam na płakaniu i myśleniu. Dwa razy wymiotowałam i wymieniłam z Daronem kilka sms-ów. Z samego rana wstałam z łóżka i poszłam do kuchni zrobić sobie mocną kawę i wróciłam z nią do pokoju. Wślizgnęłam się pod kołdrę. Przytuliłam rozgrzany kubek do policzka i przymknęłam oczy. Kolejna łza spadła na kołdrę. Czułam się, jakbym pod powiekami miała tonę piasku, a gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, prawie krzyknęłam.
   Otrzymałam sms-a od Darona z serii tych na dzień dobry. Odpisałam na niego momentalnie. Nie musiałam długo czekać na odzew. Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon do ucha.
   - Cześć, Daron.
   - Laura, ty w ogóle spałaś? - zapytał ze zdziwieniem w głosie. Westchnęłam. - Chyba rozumiem... Bezsenna noc?
   - No, tak jakby... Która u was godzina?
   - Jest dokładnie... - urwał. - 7:48. Chłopaki jeszcze śpią, ja przebudziłem się i nie mogłem już zasnąć.
   - Mhm... Daron, powiedz mi, ale szczerze. Co robiłeś po koncercie?
   - Nie brałem. - odpowiedział bez zastanowienia. - Zapaliłem jedynie trochę zioła z chłopakami przed koncertem, ale później grzecznie poszedłem na spotkanie z fanami, a później do hotelu.
   Uśmiechnęłam się słabo.
   - Laura, jesteś tam?
   - Tak, tak. Cieszę się, że dotrzymujesz słowa.
   W słuchawce na chwilę zapanowała cisza. Położyłam się na plecach i wlepiłam wzrok w sufit.
   - Coś się dzieje? Brzmisz nieciekawie, źle się czujesz?
   Uśmiechnęłam się szerzej. Troska w jego głosie brzmiała bardzo wiarygodnie. 
   - Po prostu mam gorszy dzień. Boli mnie brzuch i głowa.
   - Strułaś się czymś?
   - Możliwe...
   Mruknął coś pod nosem. Myślałam, że rozmowa z nim sprawi, że poczuję się lepiej, ale niestety, stało się zupełnie odwrotnie. Moje oczy ponownie się zaszkliły. Pociągnęłam szybko nosem z nadzieją, że Daron puści to mimo uszu, jednak przeliczyłam się. 
   - Płaczesz? Laura, powiesz mi co się dzieje?
   - Nie płaczę, no co ty... - skłamałam. 
   - A co to było przed chwilą? - zapytał podejrzliwym głosem. Przewróciłam oczami.
   - Przeziębiłam się. - odparłam bez zastanowienia. Malakian chrząknął znacząco, co sugerowało mi, że niekoniecznie uwierzył w moją wersję. - Naprawdę! Teraz spadło tyle śniegu, jest zimno, a ja kilka razu wyszłam z domu ubrana niezbyt grubo no i tak jakoś...
   - Musisz o siebie dbać, by mieć siłę na wycieczkę do Los Angeles. - powiedział wesoło.
   - Albo na znoszenie cię w Polsce... - odparłam chichocząc.
   Ponownie chrząknął. Zaśmiałam się cicho. Wyobraziłam sobie jego sztucznie obrażoną buzię, przez co mój humor uległ nieznacznej poprawie. Ale lepsze odległe światło w tunelu, niż całkowita ciemność.
   - Będziesz pokutować za to, co powiedziałaś. - powiedział tajemniczym tonem. Przewróciłam się na lewy bok i przykryłam się kołdrą po same uszy.
   - Tak? No ciekawa jestem co mi zrobisz?
   - A, zobaczysz...  Ale na twoim miejscu, zacząłbym się już szykować.
   - Co ty kombinujesz, Daron?
   - Nic złego, nie bój się.
   Westchnęłam i wygramoliłam się z kołdry na tyle, by móc zrobić łyk kawy, po czym wróciłam do rozmowy z Daronem. 
   Gadaliśmy jeszcze jakieś pół godziny, po czym rozłączyliśmy się. Poczułam burczenie w brzuchu, więc udałam się do kuchni by zjeść coś lekkiego.
Południe...
   Było już kilkanaście minut po dwunastej, a ja ciągle gniłam w łóżku, ubrana w piżamę. Leżałam na prawym boku, z ręką podłożoną pod głowę i nieobecnym wzrokiem lustrowałam drzwi mojego pokoju. Obok łóżka leżała butelka wody, którą przyniosła mi mama i kazała wypić. Mimo, że dawno nie piłam niczego konkretniejszego, robiłam raz na czas kilka malutkich łyczków. Poranna kawa i kanapka wylądowały w toalecie, przez bunt mojego żołądka. Kiedy przypomniałam sobie o jedzeniu poczułam delikatne burczenie, wydobywające się z mojego ciała. Wstałam z łóżka i chwiejnym krokiem udałam się do kuchni. Mama krzątała się już przy obiedzie. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się ostrożnie.
   - Zgłodniałam. - wyjaśniłam, wyciągając z lodówki kubeczek jogurtu bananowego.
   - Może zjadłabyś coś porządniejszego? - zagadała wrzucając obranego ziemniaka do garnka z wodą. - Zrobię ci jajecznicę, albo jakąś kanapkę. Z szynką i serem?
   - Nie, mamo, dziękuję. - oderwałam wieczko i wyrzuciłam je do kosza. - Jadłam rano kanapkę i ją zwymiotowałam, wolę zjeść coś lżejszego.
   Mama skrzyżowała ręce na piersi. Jej wyraz twarzy był bardzo przykry. Takiego zmartwienia nie u niej widziałam chyba nigdy.
   - Trzeba coś z tym zrobić. - powiedziała stanowczo. - Musisz iść do lekarza, przecież tak nie można.
   Wniosłam oczy do sufitu. Zdenerwowało to trochę mamę, bo warknęła moje imię i przebiła mnie spojrzeniem na wskroś. 
   - Ale co? Pójdę i powiem, że przez to, że tęsknię za przyjaciółmi rzygam wszystkim co zjem i nie wstaję z łóżka? Mamo, proszę...
   Zmierzyła mnie wzrokiem. W odpowiedzi wzruszyłam ramionami i wróciłam do pokoju. Było w nim ciemno, bo nawet nie chciało mi się odsunąć zasłon. Wskoczyłam do łóżka i zabrałam się za jedzenie jogurtu.
Popołudnie...
   Zaczynałam powoli zasypiać, gdy ktoś zapukał do drzwi. Stęknęłam proszę i podniosłam się na łokciu. Zobaczyłam Amelię i Bartka. Uśmiechnęłam się lekko. Moi przyjaciele byli zaniepokojeni.
   - Lauri, już nigdy stąd nie wyjdziesz? 
   - Może... - odparłam przyjaciółce i odwzajemniłam uścisk. Pocałowała mnie w  czoło i usiadła na kraju łóżka. Bartek podchodząc, wyciągnął przed siebie rękę, w której trzymał zgiętą na pół kartkę z bloku technicznego. 
   - Pomyśleliśmy sobie, że miło by było przypomnieć sobie czasy podstawówki.
   Odebrałam od niego kartkę. No tak, wtedy, kiedy ktoś był chory, przychodziło się z własnoręcznie wykonaną laurką. Uśmiechnęłam się. Na przodzie pisało Dla Laury. Usiadłam po turecku i zajrzałam do środka. Kiedy zobaczyłam, co było narysowane we wnętrzu, myślałam, że popłaczę się ze wzruszenia. Na jednej stronie, byli członkowie Rammstein, a między nimi ja, uśmiechnięta od ucha do ucha. Pod tym pięknym obrazkiem był inny. Członkowie System Of A Down, a ja, byłam na rękach Darona. Podniosłam głowę znad kartki i uśmiechnęłam się słodko do moich przyjaciół. Na drugiej stronie, byłam narysowana oczywiście ja w asyście Melki i Bartusia, oraz moich rodziców. Nad wszystkimi ilustracjami widniał duży napis Uśmiechnij się! Wszystko i tak pójdzie po Twojej myśli.
   Odłożyłam prezent na bok i rozłożyłam ramiona. Moi przyjaciele uściskali mnie mocno.
   - Jesteście niezastąpieni, kocham was. 
   - A my kochamy ciebie. - odpowiedział Bartek i cmoknął mnie w skroń. - Tak jak jest napisane. Uśmiech na buźkę i do przodu. Wszystko będzie dobrze.
   - Pewności mieć nie mogę, pozostaje mi nadzieja.
   - Ale przecież Daron pisze, dzwoni i z tego co mówisz, dobrze się wam rozmawia. - zauważyła Amelia. 
   - Ale i tak mi jakoś smutno bez niego. - przyznałam się. Wymienili chytre spojrzenia. - Poza tym, nie chodzi tylko o Darona i resztę Systemu... - dodałam szybko. - Till, Richard i Flake też wyjechali, wszystko runęło na mnie jakoś tak nagle.
   - Ja wiem, że jest ci ciężko, ale nie możesz się tak zamartwiać. Niemcy nie leżą na końcu świata, jestem pewien, że chłopaki prędko cię odwiedzą, a po świętach będziemy twoją mamę błagać na kolanach, by pomyślała nad weekendem w Los Angeles.
   Popatrzyłam na Bartka. Uśmiechał się od ucha do ucha. Starał się jak mógł zarazić mnie swoim optymizmem, ale niestety, z marnym skutkiem. Ja również wolałabym się uśmiechać i żyć pełnią życia, zamiast siedzieć tu i się zamartwiać.
   Odgarnęłam włosy do tyłu i zlustrowałam twarze moich przyjaciół. Westchnęłam ciężko. Amelia bez słów zrozumiała, że coś mnie gnębi. Chwyciła mnie za rękę i gładząc jej wierzch kciukiem dała mi do zrozumienia, że czeka, aż zacznę opowiadać. Nie byłam do końca pewna, jak moi przyjaciele zareagują na to, co zamierzam im powiedzieć, ale mimo to postanowiłam zaryzykować.
   - Tak naprawdę, bardziej od tej rozłąki martwi mnie to, czy Daron sobie poradzi. 
   Po ich minach widziałam, że nie mają zielonego pojęcia o czym mówię. Ame ścisnęła moją dłoń ze zniecierpliwienia. Przełknęłam ciężko ślinę.
   - Wtedy, na afterze Daron spał nie dlatego, że źle się czuł... To znaczy, czuł się faktycznie nie najlepiej, ale nie z takiego powodu, jaki przedstawił wam John.
   - Laura, powiesz w końcu o co ci chodzi? Co jest z Daronem nie tak?
   - Wcale nie jest mi łatwo o tym opowiadać. - warknęłam, poirytowana tym, że Mela ciągle mnie ponagla. - Daron wciąga kokainę.
   Ich oczy o mało nie wypadły z orbit, kiedy o tym powiedziałam. Pokiwałam wolno głową.
   - Skąd wiesz? - zapytał Bartek potrząsając głową.
   - Weszłam do jego garderoby i przyłapałam go na gorącym uczynku. - wyjaśniłam. - Nie chciał przestać po dobroci, więc zrobiłam zamach i zmiotłam to gówno na podłogę. Nie spodobało mu się to. Szczerze mówiąc, po prostu się go bałam, bo stał się agresywny. Później przyszedł John, razem jakoś go poskromiliśmy. W pewnym momencie, wybiegł do łazienki, zwymiotował, wrócił i położył się. Wtedy John mi powiedział, że będzie przechodził stany lękowe, aż w końcu uśnie. Nie chciałam go zostawić, więc siedziałam przy nim, dopóki nie zasnął... Żebyście go wtedy widzieli...
   Patrzyli na mnie z otwartymi ustami. Wzruszyłam ramionami.
   - Teraz rozumiecie? W prawdzie obiecał mi, że przestanie, dziś jak z nim rozmawiałam pytałam co robił po koncercie. Twierdzi, że nic nie brał.
   - Ale pewności mieć nie można... - szepnęła Amelia gapiąc się pustym wzrokiem na moją pościel. Pokiwałam głową.
   - Boję się o niego. Z tego co wiem, swoich kumpli z zespołu totalnie nie słucha, a rodzice nie wiedzą o jego nałogu. Jeżeli Serj, John i Shavo na niego nie wpłyną, to kto?
   Popatrzeli na mnie wymownie. Mrugnęłam kilkakrotnie i wymierzyłam w siebie palec wskazujący, mówiąc bezgłośne ja
   - No jak nie ty, to kto?
   - Ale dlaczego ja?! - zapytałam patrząc na moich przyjaciół jak na nienormalnych. - Przecież tak na dobrą sprawę wcale się nie znamy!
   - Co z tego? Posłuchaj, ktoś musi w końcu go okiełznać. Skoro innym się nie udało, ty musisz próbować.
   Zmierzyłam ją wzrokiem i pokręciłam głową. Moja przyjaciółka nic sobie z tego nie robiąc, uśmiechnęła się rozbrajająco.
   - Przepraszam, że jestem taka niegościnna... Nawet nie zapytałam, czy się czegoś napijecie...
   - Pozwól, że sami się obsłużymy. - powiedział nagle Bartek. - Zrobimy sobie tylko herbatę i do ciebie wracamy.
   Odprowadziłam ich wzrokiem do drzwi, po czym opadłam na poduszkę i ponownie obejrzałam laurkę, którą dostałam.
***
   Gdzie ja do cholery jestem? Rozejrzałam się szybko wokół. Wszystko bardzo mnie niepokoiło. Jakiś dom, którego nie znam, przenikliwa cisza i prawie całkowita ciemność. Brzmi opis miejsca, w którym ma być nagrywany jakiś horror, ale nie było tu ani śladu kamer, aktorów, reżysera, charakteryzatorów... W powietrzu unosił się ciężki do określenia, ale za to wybitnie nieprzyjemny zapach. Za każdym razem, gdy przyśpieszyłam kroku, wewnątrz mnie rodziła się jakaś dziwna panika, więc zwalniałam. Nie widziałam prawie nic. Jedynie gołe, ceglane ściany, marmurową podłogę, oraz milion drzwi. Coś pchało mnie do tego, by otworzyć jakieś z nich i zajrzeć do środka, ale blokował mnie strach. Przecież nie wiedziałam co za nimi zastanę. Zaczęłam się zastanawiać, jak ja się tu znalazłam, nic nie pamiętam.
   Po długim marszu, postanowiłam jednak zajrzeć do jednego z pomieszczeń. Podeszłam do drzwi i biorąc trzy głębokie wdechy, szybko nacisnęłam klamkę i kopniakiem pchnęłam drzwi. Były już tak stare i zniszczone, że z hukiem wyleciały z zawiasów i uderzyły o marmurową podłogę. Zamarłam w bezruchu. Ostrożnie zajrzałam do środka. Zobaczyłam kolejny korytarz i ogrom drzwi. Nieco pewniejszym krokiem ruszyłam przed siebie i potraktowałam butem pierwsze lepsze drzwi. Okazało się, że za nimi znajdował się dokładnie ten są obrazek, jak ten, który widziałam przed chwilą. Zaczęłam cicho płakać.
   Przeszłam cały długi korytarz, na którego końcu były oczywiście drzwi. Tak samo jak poprzednie, wyważyłam je nogą i weszłam do środka. Ponownie, poczułam niepokój. Tutaj znalazłam na szczęście coś, co mogło mi się przydać. Podniosłam z ziemi latarkę i zapaliłam ją. Zakryłam usta dłońmi i zdusiłam w sobie pisk. Na ceglanych ścianach, wisiały zdjęcia Darona. Jego twarz na każdej fotografii była smutna. Na podłodze było pełno małych woreczków, w których był biały proszek. Obróciłam się i moim oczom ukazały się ogromne drzwi, jak z jakiegoś zamku. Pchnęłam je z całej siły. Przede mną znajdował się teraz cmentarz. Wzdrygnęłam się. Jako, że na zewnątrz nie było bardzo ciemno, wyłączyłam latarkę i ruszyłam w stronę skupiska ludzi. Z daleka rozpoznałam w nich Serja, Shavo i Johna. Byli ubrani w czarne garnitury. Gdy szturchnęłam Tankiana w ramię, ten bez słowa odsunął się, odsłaniając otwartą trumnę, w której leżał Daron...
***
   Krzyknęłam najgłośniej, jak tylko byłam w stanie. Rozejrzałam się wokół. Byłam w moim pokoju. Zapaliłam lampkę nocną i przyłożyłam dłoń do czoła. Było zroszone od potu, a moje serce tłukło jak oszalałe. Wybuchnęłam płaczem. W tym momencie, do pokoju wpadli rodzice. Podbiegli do mnie i kucnęli przy łóżku.
   - Co się stało, kochanie? - zapytała mama oglądając mnie ze wszystkich stron.
   - Nic, mamo... Miałam koszmar. - odparłam wycierając czoło do rękawa. 
   - Na pewno wszystko w porządku?
   - Tak, tak, idźcie spać.
   Rodzice wymienili szybkie spojrzenia, po czym zostawili mnie samą. Nie namyślając się długo, wyciągnęłam spod poduszki telefon i zadzwoniłam do Darona. Odebrał po czterech sygnałach.
   - Daron! - wrzasnęłam do słuchawki. 
   - No tak, to ja. - odparł zaspanym tonem i potężnie ziewnął. - Co się stało, jesteś bardzo zdenerwowana.
   Ulżyło mi, gdy usłyszałam jego głos. Od razu poczułam wyrzuty sumienia, że go obudziłam.
   - Przepraszam... - szepnęłam. - Miałam po prostu taki straszny sen, stała ci się straszna krzywda... Głupio mi, że cię obudziłam...
   - Laura, Laura... - zaśmiał się serdecznie. - Wszystko ze mną w porządku, czuję się świetnie. - zapewnił.
   - Nawet nie wiesz, jak dobrze to słyszeć... Dobrze, kończmy, bo musisz się wyspać. Miłej nocy.
   Odpowiedział paa. Przerwałam połączenie. Opadłam na poduszkę i próbowałam się uspokoić, by móc ponownie zasnąć.
_____________________________________
Odcinek 50, ze względu na swoją wyjątkowość, powinien być inny niż pozostałe, lepszy od poprzednich. Nie wydaje mi się, bym podołała temu zadaniu, niemniej jednak bardzo się cieszę, że udało mi się napisać już tyle odcinków. Wkładam w to opowiadanie dużo siebie i mimo, że nie jest idealne, że zawsze mogłoby być lepiej, zżyłam się z nim i z bohaterami, którzy tu występują.
Ten specjalny odcinek dedykuję Schneiderowej i Mel. :*
Dziękuję Wam za to, że czytacie tą historię. ^^ Dobrze jest mieć świadomość, że pisanie nie idzie na marne i nie ginie gdzieś w czeluści Internetu. :) :*
Jeszcze raz dziękuję i z tego miejsca życzę Wam jak najwięcej weny, bo kocham czytać Wasze opowiadania. ;*

2 komentarze:

  1. Odcinek pochłonął mnie doszczętnie. Udało Ci się napisać wyjątkowy - 50 - odcinek - naprawdę. :) Bardzo mi się podobał. Da się odczuć, że wkładasz w to opowiadanie dużo serca i podejrzewam, że właśnie dlatego jest ono takie wyjątkowe - oby tak dalej. No i dziękuję za dedykację, czuję się baaardzo zaszczycona. :*

    Ciężko jest mi skomentować samą treść odcinka, bo po prostu zaparło mi dech w piersi - o! Z niecierpliwością czekam na jakieś dalsze rozwinięcia akcji, bo napięłaś atmosferę w opowiadaniu, oj napięłaś! Codziennie sprawdzam czy nie dodałaś nowego odcinka!

    Dziękuję za życzenie weny, przyda się, bo ostatnimi czasy coś mi nie idzie - jak widać zresztą (zastój w opowiadaniu).
    Ja Tobie również życzę mnóstwo weny, chęci, pomysłów i czasu. Pisz Nam długo!

    OdpowiedzUsuń
  2. kochana Ty moja, gratuluję 50 odcinka :*

    ja również się zżyłam z tym opowiadaniem i bohaterami, żal mi serce ściska, że to koniec :'( mam cichą nadzieję, że napiszesz drugą część :)

    nawet nie wiesz, jak cieplutko mi się zrobiło na serduszku, ślicznie dziękuję za dedykację :*

    za wenę nie dziękuję, nie chcę zapeszać :P

    dobra, do sedna...

    zaintrygował mnie strasznie tytuł odcinka, nie wiedziałam o jaki "koszmar" może biegać, po przeczytaniu już wiem że chodziło o straszny sen naszej bohaterki.

    biedna Laura, serio powinna iść do lekarza. przecież tak dalej być nie może, że ona co zje to zaraz zwraca, to strasznie osłabia organizm, wiem to z własnego doświadczenia niestety. takie wymiotowanie nie sprzyja niczemu dobremu. prędzej człowiek wyląduje w szpitalu z wenflonem w ręce i kroplówką niż sam pójdzie do lekarza.

    laurka od Amelii i Bartusia, to było takie słodziaszcze ^^. matko, co to były kiedyś za czasy jak dostawało się laurki :) obecnie te czasy nie wrócą... :'(

    niezły sen miała Laura, tylko pozazdrościć... sama miewam podobne, tzn śni mi się śmierć bliskich osób i takie tam... ale to nie miejsce na takie rzeczy...

    rozdział świetny, jak wszystkie poprzednie. nadal nie wierzę, że to już 50-tka ^^. ale z drugiej strony płakać mi się chce, że to koniec... czyli teraz będzie już tylko epilog, tak? :'(

    mimo wszystko życzę Ci moja droga baaardzo duuużo weny :*

    OdpowiedzUsuń