Obejrzałam się za siebie. Dom Tilla zaczął powoli znikać we mgle. Z oczu popłynęły łzy. Otarłam je ostrożnie, by nie rozmazać starannie wykonanych kresek na powiekach.
Kiedy dotarłam na przystanek, usiadłam na ławeczce. Zacisnęłam mocniej palce na uchwycie walizki. Westchnęłam, przez co zimne powietrze podrażniło moje gardło i płuca. Chrząknęłam. Naciągnęłam na uszy cienką, czarną czapkę, tzw. "skarpetę" i poszukałam drobnych na bilet autobusowy. Mgła robiła się z każdą minutą coraz gęstsza. Postanowiłam dla odmiany pomyśleć o czymś przyjemnym. Amelia oszaleje, jak mnie zobaczy. Rzuci mi się na szyję i wyściska tak mocno, że z trudem będę łapać powietrze. Reakcja rodziców zapewne będzie podobna, prawie identyczna. Niestety, te przyjemne myśli zostały zastąpione złymi. Będę musiała przecież wytłumaczyć, dlaczego wróciłam. A to nie będzie takie proste. Muszę opowiedzieć wszystko. Intrygę ze zdjęciami, chorobę Olivera i w końcu rozpad zespołu. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl.
Nagle, zauważyłam we mgle dwa jasne punkciki. To autobus zbliżał się do przystanku. Wstałam z ławeczki i podeszłam bliżej krawężnika. Kiedy pojazd zatrzymał się i kierowca otworzył drzwi, weszłam do środka. Kupiłam bilet, skasowałam go i usiadłam w samym tyle. W środku było kilku pasażerów. Dwóch spało z głowami opartymi o szyby. Zerknęłam na zegarek. Dziesięć po szóstej. Miałam nadzieję, że zdążę. Dziewczyny mówiły, że wyjeżdżają punktualnie o siódmej. Zastanowiłam się. Czeka mnie jeszcze około dwudziestu minut jazdy, więc na trzydzieści minut przed odjazdem powinnam być na miejscu. Włożyłam do uszu słuchawki. Ominęłam System i włączyłam Rammstein. Kiedy głos Tilla rozbrzmiewający ze słuchawek wypełnił moje myśli, poczułam ukłucie żalu, który chwilę później wypłynął ze mnie w postaci słonych łez.
Dwadzieścia pięć minut później...
Wysiadłam pośpiesznie z autobusu i popędziłam w stronę lotniska Tegel.
Odetchnęłam, gdy z oddali wyłoniła się grupka młodzieży. Podbiegłam do
nich. Rozglądałam się chwilę za dziewczynami, które wczoraj spotkałam.
Usłyszałam chrząknięcie. Obróciłam się.
- Jednak przyszłaś. - zauważyła z uśmiechem niższa i nieco pulchniejsza nastolatka. Uśmiechnęłam się do niej promiennie.
- Tak. Bardzo mi zależy, by dostać się jak najszybciej do Polski. -
rozejrzałam się. - Gdzie znajdę kogoś, z kim mogę porozmawiać o tym czy
mogę się zabrać z wami?
- Tam stoi nasz opiekun. - odparła, wskazując siwego mężczyznę
stojącego na boku z papierosem w ustach. Podziękowałam jej i podeszłam
do niego. Przeniósł wzrok na mnie i zlustrował mnie od stóp do głów.
- Witam... Słyszałam, że w autokarze są jeszcze dwa wolne miejsca, a ja
muszę bardzo pilnie dostać się do Polski... - facet nie wydusił z
siebie ani słowa, więc kontynuowałam. - Zapłacę ile trzeba za to
miejsce. Bardzo mi zależy.
- Sam nie wiem... - podrapał się po skroni.
- To sytuacja podbramkowa...
Zaciągnął się dymem papierosowym i wyrzucił peta za siebie. Westchnął.
Starałam się, by moja twarz przybrała najbardziej żałosny wyraz, jak się
da.
- Ty też z Krakowa? - zapytał. Uniosłam lewą brew. - My jedziemy do Krakowa.
- Ja akurat z Warszawy... - bąknęłam. - Ale przecież dojadę pociągiem,
to nie problem. Najważniejsze, by dotrzeć do kraju. Proszę mi wierzyć,
gdyby sytuacja nie była tak pilna, zarezerwowałabym bilet na samolot.
Kiedy dziewczyny powiedziały, że jutro wracają do kraju pomyślałam, że
mogłabym się przybrać...
Patrzył na mnie i patrzył... Zaczęłam tracić nadzieję, że się zgodzi. Westchnęłam i obróciłam się, chcąc odejść.
- No dobrze, możesz jechać.
Uśmiechnęłam się z wdzięcznością.
Po zapłaceniu za miejsce, udałam się w stronę pojazdu, który zaparkował już pod lotniskiem.
Około godziny ósmej...
Nie
wiedziałam gdzie jesteśmy. Szczerze mówiąc, nie specjalnie mnie to
interesowało. Od momentu wyjścia z domu Tilla słuchałam tylko Rammstein.
Po jakimś czasie doszłam do wniosku, że to wzmaga we mnie poczucie
winy, więc przełączyłam na System Of A Down. Utwór "Know" podsunął mi
obraz Amelii. Zawsze, gdy go słuchałyśmy, Ame headbangowała na całego i
próbowała warczeć jak Serj. Uśmiechnęłam się do siebie. Za niedługo znów
będziemy mogły razem szaleć przy muzyce naszych idoli... Moje serce
podskoczyło z radości.
Rozejrzałam się po autokarze każdy był czymś zajęty. Czytali książki,
słuchali muzyki tak jak ja, spali, albo rozmawiali ze sobą.
Zastanowiłam się, czy Till już się obudził... Czy już mnie
znienawidził? A może zbiera się by jechać za mną, choć prosiłam, by tego
nie robił?
Po siedmiu długich godzinach...
Poczułam szturchanie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że obok mnie stoi opiekun wycieczki.
- Jesteśmy na miejscu. - poinformował z uśmiechem.
- Już? - zapytałam przeciągając się. Mężczyzna pokiwał głową. Zwlokłam
się z siedzenia i wyszłam z autokaru. Odebrałam moją walizkę. Odnalazłam
opiekuna wycieczki i podeszłam do niego.
- Jeszcze raz bardzo dziękuję.
Odpowiedział mi uśmiechem. Zapytałam jeszcze o kantor. Okazało się, że
jest dosłownie kilka minut drogi od dworca. Podreptałam więc w jego
kierunku.
Kiedy złotówki zastąpiły marki, ruszyłam w stronę dworca ciągnąc za sobą walizkę.
Wchodząc do środka budynku, zerknęłam na tablicę z rozkładem jazdy.
Najbliższy pociąg do Warszawy mam za dwie i pół godziny. Ustawiłam się w
kolejce do okienka. Kiedy bilet na pociąg był już w mojej walizce,
postanowiłam kupić sobie coś do zjedzenia. W tym celu wybrałam się do
sklepu. Kupiłam trzy drożdżówki. Jedną zjem teraz, dwie zostawię sobie
na drogę. Do tego coś do picia.
Siedząc na dworcu w oczekiwaniu na pociąg, zerknęłam na gips, który
ciągle pozostawał na mojej ręce. Kość na pewno się już zrosła. Będę
musiała iść do lekarza, by go zdjął... Albo sama go roztrzaskam o coś
twardego. Odgryzłam spory kęs drożdżówki z jabłkami i popiłam wodą.
10 minut przed odjazdem pociągu...
Siedziałam
na ławeczce na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Wyciągnęłam z walizki
bilet. Nagle, poczułam, jak w mojej głowie rodzi się uczucie niepokoju.
To było dziwne. Rozeszło się ono po całym moim ciele, co ujawniła gęsia
skórka, którą poczułam na rękach, nogach, plecach... Miałam wrażenie, że
w Berlinie dzieje się coś złego. Wyobraźnia podsunęła mi obraz
wściekłego do granic możliwości Tilla, Paula rzucającego pod moim
adresem najgorsze z możliwych epitetów, Richarda i Christiana
zastanawiających się nad tym jak ściągnąć mnie z powrotem do Niemczech i
reaktywować zespół, oraz Alex wrzeszczącą na Dooma.
Spojrzałam
na zegarek. Pociąg powinien być już pięć minut temu. Westchnęłam ze
zniecierpliwieniem i założyłam włosy za ucho. Ponownie zalała mnie fala
niepokoju. Postanowiłam sobie, że od razu jak dotrę do domu, zadzwonię
do Tilla. Ciekawe, czy będzie chciał ze mną rozmawiać...
Pociąg w końcu dotarł. Zerknęłam na zegarek. Dziesięć minut spóźnienia...
Warszawa...
Kiedy
wysiadłam w Warszawie, poczułam się jakoś inaczej. Lepiej. O wiele
lepiej. Nie potrafiłam ukrywać przed sobą, że jestem szczęśliwa, że tu
wróciłam. Zdążyłam się stęsknić za moim miastem. Zegar na wieży
kościelnej pokazywał, że jest godzina dwudziesta druga. Poczułam, że
mogę przenosić góry.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę mojego osiedla.
Pięć minut później...
Odszukałam na domofonie moje nazwisko. Zadzwoniłam trzema krótkimi sygnałami.
- Proszę?
Na dźwięk głosu mamy serce podskoczyło z radości.
- Ulotki. - odparłam zmienionym głosem. Sekundę później złapałam się za
głowę. Kto roznosi ulotki o tak późnej porze? Mimo to, drzwi otworzyły
się. Pośpiesznie weszłam na klatkę schodową i mało nie zabijając się na
schodach wbiegłam na drugie piętro. Walnęłam energicznie w drzwi, które
chwilę później otwarły się szeroko. W progu stała mama, a jej oczy
prawie wypadły na podłogę.
- Cześć mamusiu!
Rzuciłam się w jej ramiona. Przytuliła mnie bardzo mocno. Rozpłakałyśmy
się obie. Kiedy w przedpokoju zjawił się tata, wyrwałam się mamie i
pobiegłam do niego.
- Ale co ty tu robisz? - zapytał tuląc mnie do siebie. - I co zrobiłaś z ręką?
- Wszystko wam opowiem, spokojnie. Zostały wam jakieś resztki z obiadu? Jestem piekielnie głodna.
Wybuchnęliśmy śmiechem zaraz po tym jak mój brzuch głośno zaburczał.
Wniosłam walizkę do mojego pokoju i wróciłam do rodziców. Rozsiadłam
się na kuchennym krześle. Mama odgrzewała mi obiad, a tata zaproponował,
że zrobi mi kawę.
- O siódmej rano wyjechałam z Berlina autokarem. Miałam szczęście, bo
trafiłam na wycieczkę z Polski, mieli dwa wolne miejsca, więc zabrałam
się z nimi. Później, z Krakowa pociągiem do Warszawy, no i jestem.
- No dobrze... - bąknął tata stawiając przede mną kubek z kawą. - A teraz powiedz co się stało.
Zaczęłam opowiadać wszystko po kolei. Oczywiście nie obyło się bez
potoku łez. Mama i tata na zmianę tulili mnie do siebie i pocieszali.
Poczułam ulgę. Brakowało mi ich, uświadomiłam sobie to wczoraj, kiedy
wizja powrotu do Polski stała się tak silna i wyrazista.
Wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, co chwila dławiąc się natarczywymi łzami. Sterta chusteczek higienicznych obok mnie rosła.
- Na prawdę musiałaś uciekać oknem? - zapytał tata odklejając kosmyk włosów z mokrego od łez policzka. Pokiwałam głową.
- Ale już jest dobrze. - wydusiłam. - Oliver pojedzie do Schwerina na terapię i wszystko wróci do normy... Mam nadzieję.
- Co teraz będzie?
Odpowiedziałam mamie wzruszeniem ramion. Przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Tilla. Wygrzebałam z walizki kartkę z numerem telefonu Tilla. Wybrałam go, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. Jeden sygnał... Drugi, trzeci i czwarty... Westchnęłam i odsunęłam telefon do ucha, gdy usłyszałam w słuchawce głos Tilla.
- Till?!
Cisza.
- Till, słyszysz mnie?! Halo, Till! Powiedz coś, do cholery!
- Laura, to ty?
- No a kto ma być?
Usłyszałam, że wzdycha. Usiadłam na łóżku w moim pokoju. Rodzice czaili się pod drzwiami i wymieniali zatroskane spojrzenia.
- Jak mogłaś...
- Wszystko opisałam ci w liście, nie mam nic więcej do dodania. - szepnęłam do słuchawki.
- W takim razie po co dzwonisz?
Jego pytanie zbiło mnie z pantałyku. Szybko jednak odzyskałam wątek.
- Obiecałam, że zadzwonię, jak dojadę cała i zdrowa.
- Ok, wiem, że nic ci nie jest, do widzenia.
Odsunęłam telefon do ucha i wytrzeszczając oczy niemal tak, jak Daron Malakian przebiegłam wzrokiem po twarzach rodziców. Poczułam, jak do moich żył wystrzeliła adrenalina. Po raz drugi wykonałam połączenie do Lindemanna.
- Nie odkładaj słuchawki. - uprzedziłam go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Chociaż spróbuj mnie zrozumieć. W życiu byś mnie nie puścił, gdybym powiedziała, że chcę wyjechać.
- Dlaczego robisz ze mnie potwora?
- Nie robię z ciebie potwora, po prostu cię znam.
- Widać, za mało...
Wzięłam głęboki wdech, by nieco się uspokoić.
- Sam wiesz, ile złego się ostatnio działo, Till.
- Tak, to prawda, ale zauważ, że nie tylko na tobie się to odbiło. Każdy z nas przeżywał wszystkie te chore sytuacje tak samo, ale nikt nie uciekł od nich, tak jak zrobiłaś to ty.
- Widać nie jestem na tyle silna, by tyle znieść.
- Czuję się teraz podobnie, jak w dniu, w którym straciłem Melly. Po raz kolejny, straciłem córkę. Tak właśnie cię traktowałem, jakbyś była moim dzieckiem. Kochałem cię, chciałem przychylić ci nieba, robiłem wszystko, co w mojej mocy, byś czuła się dobrze, by niczego ci nie brakowało, a ty? Zostawiłaś mnie praktycznie bez pożegnania.
Zaszlochałam.
- Mi też jest ciężko. Proszę, choć spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Tutaj mam moich rodziców i Amelię, stęskniłam się za nimi. Ja muszę odpocząć. Till... Wolałbyś mieć mnie przy sobie mając świadomość tego, że cierpię? Czy nie lepiej, że będąc tutaj odzyskam wewnętrzny spokój, znów zacznę się uśmiechać?
Usłyszałam, że płacze. Płacze przeze mnie. Tak bardzo chciałam go przytulić i zapewnić, że wszystko się ułoży.
- Lauri, ja cię po prostu kocham, córeczko.
- Ja ciebie też kocham.
Milczeliśmy z Tillem chwilę. Czekałam, aż się uspokoi. Kiedy szlochanie ucichło, postanowiłam zapytać o Paula. Byłam bardzo ciekawa jego reakcji, mimo, że domyślałam się jaka może być...
- Nie skłamię, jeśli powiem, że cię znienawidził.
- No tak, nic dziwnego. - przyznałam. - A reszta?
- Richard z Christianem w dalszym ciągu próbują przekonać Christopha do zmiany decyzji. Niestety, on broni się przed tym rękami i nogami. Alex najchętniej rozszarpałaby go na milion kawałków, a Olli jutro rozpoczyna terapię.
Uśmiechnęłam się, gdy Lindemann oznajmił mi, że Oliver będzie się leczył.
- Till... Przeproś wszystkich w moim imieniu... Paulowi tylko nic nie mów, nie wydaje mi się, że jest ciekawy tego co się ze mną dzieje...
Wyrzucałam z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, co chwila dławiąc się natarczywymi łzami. Sterta chusteczek higienicznych obok mnie rosła.
- Na prawdę musiałaś uciekać oknem? - zapytał tata odklejając kosmyk włosów z mokrego od łez policzka. Pokiwałam głową.
- Ale już jest dobrze. - wydusiłam. - Oliver pojedzie do Schwerina na terapię i wszystko wróci do normy... Mam nadzieję.
- Co teraz będzie?
Odpowiedziałam mamie wzruszeniem ramion. Przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Tilla. Wygrzebałam z walizki kartkę z numerem telefonu Tilla. Wybrałam go, nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam telefon do ucha. Jeden sygnał... Drugi, trzeci i czwarty... Westchnęłam i odsunęłam telefon do ucha, gdy usłyszałam w słuchawce głos Tilla.
- Till?!
Cisza.
- Till, słyszysz mnie?! Halo, Till! Powiedz coś, do cholery!
- Laura, to ty?
- No a kto ma być?
Usłyszałam, że wzdycha. Usiadłam na łóżku w moim pokoju. Rodzice czaili się pod drzwiami i wymieniali zatroskane spojrzenia.
- Jak mogłaś...
- Wszystko opisałam ci w liście, nie mam nic więcej do dodania. - szepnęłam do słuchawki.
- W takim razie po co dzwonisz?
Jego pytanie zbiło mnie z pantałyku. Szybko jednak odzyskałam wątek.
- Obiecałam, że zadzwonię, jak dojadę cała i zdrowa.
- Ok, wiem, że nic ci nie jest, do widzenia.
Odsunęłam telefon do ucha i wytrzeszczając oczy niemal tak, jak Daron Malakian przebiegłam wzrokiem po twarzach rodziców. Poczułam, jak do moich żył wystrzeliła adrenalina. Po raz drugi wykonałam połączenie do Lindemanna.
- Nie odkładaj słuchawki. - uprzedziłam go, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. - Chociaż spróbuj mnie zrozumieć. W życiu byś mnie nie puścił, gdybym powiedziała, że chcę wyjechać.
- Dlaczego robisz ze mnie potwora?
- Nie robię z ciebie potwora, po prostu cię znam.
- Widać, za mało...
Wzięłam głęboki wdech, by nieco się uspokoić.
- Sam wiesz, ile złego się ostatnio działo, Till.
- Tak, to prawda, ale zauważ, że nie tylko na tobie się to odbiło. Każdy z nas przeżywał wszystkie te chore sytuacje tak samo, ale nikt nie uciekł od nich, tak jak zrobiłaś to ty.
- Widać nie jestem na tyle silna, by tyle znieść.
- Czuję się teraz podobnie, jak w dniu, w którym straciłem Melly. Po raz kolejny, straciłem córkę. Tak właśnie cię traktowałem, jakbyś była moim dzieckiem. Kochałem cię, chciałem przychylić ci nieba, robiłem wszystko, co w mojej mocy, byś czuła się dobrze, by niczego ci nie brakowało, a ty? Zostawiłaś mnie praktycznie bez pożegnania.
Zaszlochałam.
- Mi też jest ciężko. Proszę, choć spróbuj postawić się w mojej sytuacji. Tutaj mam moich rodziców i Amelię, stęskniłam się za nimi. Ja muszę odpocząć. Till... Wolałbyś mieć mnie przy sobie mając świadomość tego, że cierpię? Czy nie lepiej, że będąc tutaj odzyskam wewnętrzny spokój, znów zacznę się uśmiechać?
Usłyszałam, że płacze. Płacze przeze mnie. Tak bardzo chciałam go przytulić i zapewnić, że wszystko się ułoży.
- Lauri, ja cię po prostu kocham, córeczko.
- Ja ciebie też kocham.
Milczeliśmy z Tillem chwilę. Czekałam, aż się uspokoi. Kiedy szlochanie ucichło, postanowiłam zapytać o Paula. Byłam bardzo ciekawa jego reakcji, mimo, że domyślałam się jaka może być...
- Nie skłamię, jeśli powiem, że cię znienawidził.
- No tak, nic dziwnego. - przyznałam. - A reszta?
- Richard z Christianem w dalszym ciągu próbują przekonać Christopha do zmiany decyzji. Niestety, on broni się przed tym rękami i nogami. Alex najchętniej rozszarpałaby go na milion kawałków, a Olli jutro rozpoczyna terapię.
Uśmiechnęłam się, gdy Lindemann oznajmił mi, że Oliver będzie się leczył.
- Till... Przeproś wszystkich w moim imieniu... Paulowi tylko nic nie mów, nie wydaje mi się, że jest ciekawy tego co się ze mną dzieje...
- Dobrze, przekażę im. Kochana, ja już muszę kończyć, mam jeszcze parę rzeczy do zrobienia...
- Dobrze. Till... Kochałam cię, kocham i będę kochać. Wybacz mi. Musiałam to zrobić.
- Nie potrafię się na ciebie gniewać, kochanie. Zadzwonię jutro wieczorem. Pozdrów rodziców.
- Dobrze, tatusiu numer dwa. - Odsunęłam telefon od ucha i popatrzyłam na ekran telefonu, na którym widniał napis "połączenie zakończono". - Macie pozdrowienia od Tilla. - burknęłam i zabrałam się za rozpakowywanie.
Następnego dnia...
Kiedy
lekarz zdjął gips, poczułam się świetnie. W końcu moja ręka była
całkowicie sprawna. Prosto z przychodni, udałam się do mojej
przyjaciółki.
Tak jak podejrzewałam, Amelia mało nie zwariowała, kiedy mnie zobaczyła. Przez dobre dziesięć minut nie mogłam wyswobodzić się z jej uścisku.
Tak jak podejrzewałam, Amelia mało nie zwariowała, kiedy mnie zobaczyła. Przez dobre dziesięć minut nie mogłam wyswobodzić się z jej uścisku.
- Ame, udusisz mnie! - wysapałam. Przyjaciółka puściła mnie w końcu chichocząc piskliwie. - Jesteś sama?
- Tak, rodzice w pracy. Chodź, zrobimy sobie kawę!
Pobiegła w podskokach do swojego pokoju, włożyła do wieży płytę SOAD.
Energiczna muzyka z hukiem wypełniła cały dom. Udałyśmy się do kuchni.
Oparłam się plecami o drzwi lodówki i przyglądałam się, jak Amelia z szerokim uśmiechem przygotowuje napój.
Kiedy siedziałyśmy już w pokoju mojej przyjaciółki z kubkami kawy, nadszedł moment, którego się bardzo bałam.
- No dobrze, moja piękna. Teraz opowiadaj.
Opowiadanie po raz kolejny tego wszystkiego nie było zdecydowanie
szczytem moich marzeń. Niestety, zdawałam sobie sprawę z tego, że Amelia
mi nie odpuści najdrobniejszych szczegółów.
Pół godziny później...
- No i to by było na tyle.
- Kochana, jest mi bardzo przykro i takie tam... - zmierzwiła moje włosy. - Ale to nawet dobry pomysł, byście odpoczęli od siebie.
Nagle, podniosła się na równe nogi i włączyła naszą ukochaną piosenkę do headbangingu, czyli "Know".- Ale teraz, nie będziemy się smucić, tylko świętować twój powrót!
To mówiąc, zaczęła machać swoimi długimi, czarnymi włosami na wszystkie cztery strony świata, śpiewając razem z Serjem.
Wtedy poczułam się wspaniale, poczułam, że żyję. Wstałam z fotela i zaczęłam szaleć razem z Ame. Wypełniła mnie pozytywna energia. To uczucie było mi niemal całkowicie obce, a teraz uderzyło we mnie z podwójną siłą.
Kiedy utwór się skończył, głowa bolała mnie od machania, a włosy były całkowicie poplątane. Amelia mocno mnie przytuliła.
- Wróciły stare, dobre czasy. Nawet nie wiesz, jak się za tobą stęskniłam.
Wtuliłam twarz w jej włosy.
- Mi ciebie też brakowało, moja kochana Tankianko.
Zaśmiała się tym swoim charakterystycznym chichotem.
- Laura! Na śmierć zapomniałam!
Przyjrzałam się twarzy Ame. Jej niemal czarne oczy błyszczały. Zadziorny uśmiech mówił wszystko. Ma dla mnie jakąś rewelację.
- System do Polski!!! - krzyknęła niemal growlem i uniosła w górę ręce, układając palce w mano cornuta. Wybałuszyłam oczy. - No co się tak gapisz?! Zobaczymy Serja i Darona i Johna i Shavo! Grają w Sali Kongresowej za równy miesiąc!
- I ty dopiero teraz o tym mówisz?!
- Wybacz, byłam tak podekscytowana twoim powrotem, że zapomniałam...
Pisnęłam uradowana i ponownie przytuliłam moją przyjaciółkę.
- Dobra. Teraz, jedziemy do mnie. Musisz pomóc mi przekonać moją mamę, by mnie puściła...
Pół godziny później...
Tak
jak myślałam. Mama była niezadowolona z naszego pomysłu. Siedziałam
naburmuszona z rękami założonymi na piersi, a Amelia dzielnie walczyła.
- Pani
Weroniko, przecież nic się nam nie stanie... - spojrzała na moją mamę
niemal błagalnie. - To dla nas bardzo ważne. A może udałoby się dostać
za scenę, po jakieś autografy...
Złapałam się za głowę. Mama zmarszczyła brwi.
- O, nie! Już ja wiem co się dzieje za sceną...
- Mamooooo...
Zwinęła usta w linijkę. Zerknęła w stronę dużego pokoju, gdzie tata oglądał wiadomości.
- No dobrze. Ale pod warunkiem, że tata pojedzie z wami.
Mrugnęłyśmy do siebie z Amelią.
- Pan Michał jedzie z nami?! - pisnęła Amelia. - Super! We trójkę raźniej!
Tata wychylił się z pokoju.
- Co znowu ja?
- Jedziesz z nami na System! - oznajmiłam i wtuliłam się w niego mocno. - Proooooszę, zgódź się.
Pocałował mnie w czubek głowy i zaśmiał się krótko. Chyba wiedziałam,
co chce powiedzieć. Odsunęłam się od niego i zadarłam głowę do góry, by
móc popatrzeć na niego.
- O takie rzeczy nie musisz mnie prosić, kochanie. Nakur... - chrząknął. - Znaczy... Jedziemy na System.
Mama posłała mu karcące spojrzenie, natomiast my, całą trójką przybiliśmy sobie piątki.
kocham tatę Laury ^^. takiego to kuźwa ze świecą szukać, hełehełehełe...
OdpowiedzUsuńchciałabym mieć takiego ojca który by mnie zabierał na koncerty ^^.
no cóż, nie jestem zadowolona z powrotu Laury do Polski, ale rozumie jej decyzję...
mam cichą nadzieję, że jednak nasza bohaterka wróci do Niemiec, do Berlina, do Rammstein...
brawo Till, brawo, wygarnąłeś Laurze wszystko... chociaż... z drugiej strony trochę mi się żal zrobiło dziewczyny... :(
hełehełehełe, już wyobraziłam sobie siebie wrzeszczącą na Dooma ^^.
biedny Sznajdziu... pewnie daje mu nieźle w kość xD
jezus maria! czekam na relację z koncertu SOADu w PL xD
przyspiesz kochana nieco akcję bo ja umrę z niecierpliwości ^^.
rozdział jak poprzednie bardzo mi się podobał, czekam na nexta zatem xD
dużo weny i inspiracji kochana :*** SOAD \m/