10.11.2013

33."Co teraz będzie?"

   Następnego dnia, już od śniadania wisiałam tacie na ramieniu i pytałam, kiedy w końcu pojedziemy po bilety. Pomyślałam, że koncert Systemu jest dla mnie w tym momencie jak wygrana na loterii. O takim oderwaniu się od rzeczywistości nawet nie marzyłam.
   - Kochanie, daj mi dokończyć kawę. - jęknął tata wskazując do połowy opróżnioną filiżankę. Przewróciłam teatralnie oczami i usiadłam na swoim miejscu przy stole. Mama zachichotała pod nosem i wróciła do zmywania talerzy po śniadaniu. 
   Postanowiłam zadzwonić do Tilla. Mimo tego, że moja intuicja podpowiadała mi, że Schneider ciągle ma gdzieś cały zespół, byłam ciekawa, co tam się dzieje...
.Till.
   Odłożyłem telefon na swoje miejsce i wróciłem do siedzącego w salonie Richarda.
   - No i co u niej? - zapytał ocierając usta z piwa. Z głośnym westchnięciem opadłem na kanapę tuż obok przyjaciela i wziąłem do ręki moją butelkę.
   - Kwitnie. - odparłem, po czym zrobiłem spory łyk. - dziś jedzie po bilety na System Of A Down, grają w Polsce za miesiąc.
   Reesh gwizdnął.
   - Nasza Laura się bawi, a my nie śpimy po nocach...
   - Oj, daj spokój... - skarciłem go. 
   - Nie wmówisz mi, że nie masz jej za złe tego, co zrobiła. Zbyt długo cię znam, stary.
   Cmoknąłem z niezadowoleniem. Jasne, że byłem zawiedziony, ale z drugiej strony...
   - Jej życie zawsze było spokojne i poukładane. Nie wytrzymała, nie mogę jej za to potępić... My od początku mieliśmy ciężko, jesteśmy zahartowani. 
   Kruspe pokiwał głową na boki, z wysoko uniesionymi brwiami. Zawsze tak robił, gdy przyznawał komuś rację. Nagle, coś sobie przypomniałem. Uściskałem mocno przyjaciela i cmoknąłem go w czoło. Richard patrzył na mnie jak na kompletnego durnia.
   - To od Laury. - wyjaśniłem, po czym oboje zaczęliśmy się śmiać.
   - Mówiła kiedy zamierza wrócić?
   - Richard, ja nie wiem, czy w ogóle wróci.
   Zwinął usta w linijkę i pokiwał głową. Pożałowałem, że tak otwarcie mu odpowiedziałem. Tęsknił za nią bardziej niż ktokolwiek inny z naszej paczki. Tęsknił prawie tak bardzo jak ja.
   - Próbowaliśmy z Christianem wszystkiego. - powiedział po dłuższej chwili ciszy. - Wytoczyliśmy najróżniejsze argumenty, błagaliśmy. Till, wydaje mi się, że Rammstein osiadł na mieliźnie i zgnije na niej.
   Trzepnąłem go w głowę, co spowodowało, że puścił butelkę i piwo rozlało się na podłogę.
   - Jeśli masz zamiar podchodzić do tego w taki sposób, to wyjdź. - warknąłem i udałem się do kuchni po szmatkę. Usłyszałem jego ironiczne parsknięcie, ale nie zareagowałem. 
   - Spójrz prawdzie w oczy, Lindemann. Im bardziej będziemy naciskać, tym gorzej. Zaprze się w końcu tak, że będziemy mogli sobie tylko strzelić między oczy gumką od majtek...
   - Więcej cierpliwości, kolego.
   Starłem z podłogi plamę i wyniosłem do kosza butelkę Richarda. Wróciwszy do salonu, włączyłem telewizor.
   - Staram się, ale jest mi ciężko. Włożyłem tyle serca w Rammstein, a teraz to wszystko ma przepaść? - założył nogę za nogę, a dłonie podłożył sobie pod kark, splatając palce. - To prawda, że wywaliłeś wszystkie swoje szkice?
   Kiwnąłem głową.
   - Idiota...
   - Nigdy cię nie poniosły emocje? - burknąłem. - Napiszę nowe. 
   - No, skoro tak mówisz.
   Rozległo się nachalne łomotanie w drzwi. Wymieniliśmy z Richardem zdziwione spojrzenia. Wstałem z kanapy i poszedłem otworzyć. Coś małego wpadło do mojego domu z prędkością światła. 
   - Szybko, daj jakiś lód, albo cokolwiek!
   Kiedy popatrzyłem na Paula, szczęka opadła mi niemal do podłogi. 
   - Kto cię tak urządził? - zapytałem patrząc na jego podbite oko.
   - Schneider.
   - Co?!
   - Oj, daj mi teraz coś na to, wszystko ci opowiem.
   Udałem się do kuchni. Z salonu dobiegały głosy Paula i Richarda. Włożyłem kilka kostek lodu do ściereczki i zaniosłem kumplowi. 
   Gdy Landers skończył opowiadać, oboje z Richardem złapaliśmy się za głowy. 
   - Po co szedłeś do niego sam? - warknął Richard. - Stało się dokładnie to, co przewidziałem. Nie wytrzymał. 
   - Rzadko to mówię, ale Richard ma rację. - odezwałem się. - Najlepiej dajmy mu wszyscy święty spokój... Paul, co się stało, że tak nagle postanowiłeś zainteresować się zespołem?
   Westchnął i popatrzył na mnie jednym okiem.
   - Laura chyba miała rację, nie powinienem się wypinać na zespół... Rozmawiałeś z nią?
   - Tak, wszystko u niej w porządku.
   Kiwnął głową. 
   Chwyciłem go za rękę i odsunąłem ściereczkę z lodem od jego oka. Mimo zimnego okładu, opuchlizna rosła. 
   Richard ma rację. Trzeba dać mu spokój.
.Laura.
   Jadłyśmy z Amelią sałatkę owocową, którą przygotowałyśmy przed kilkoma minutami. Mama i tata oglądali jakiś film, a my siedziałyśmy u mnie. 
   - Ame, odłóż ten bilet, poplamisz go. - pouczyłam przyjaciółkę i nabiłam na widelec kawałek jabłka. Brunetka wzdychając z uczuciem do kawałka papieru, który da nam możliwość zobaczenia na żywo ulubionego zespołu, odłożyła go na szafkę nocną.
   - Po prostu nie mogę uwierzyć. Zobaczę na żywo moje marzenie, moją pasję... - podniosła głowę do góry i przymknęła oczy. Wywnioskowałam, że moja przyjaciółka pofrunęła już na koncert. Szturchnęłam ją delikatnie w ramię. 
   - Oj, Laura ty zawsze musisz przerwać w najlepszym momencie. - jęknęła z wyrzutem. - Właśnie Serj podpisywał mi się na płycie...
   Pokręciłam głową i z chrupnięciem rozgryzłam owoc winogrona.
   - Co u twoich przyjaciół? - zapytała przysuwając się bliżej mnie.
   - No cóż, zespół ciągle jest w rozsypce i żadne znaki na niebie i ziemi nie wskazują na zmianę tego stanu. - odparłam. - Doom rzekomo zaparł się całkowicie. A mówiłam tym głupkom, by nie łazili do niego codziennie...
   - Fakt, takie codzienne zawracanie gitary jednym i tym samym każdego by wyprowadziło z równowagi... Ale nie martw się, będzie dobrze.
   Objęła mnie, a ja oparłam głowę o jej ramię. Siedziałyśmy chwilę w milczeniu przytulone do siebie.
   - Ale przebijamy się za scenę?
   Parsknęłam śmiechem. Bardzo brakowało mi tej beztroski i myślenia o głupotach. Gdybym na głos powiedziała, że układanie planu przedostania się za scenę to głupoty, Amelia zabiłaby mnie gołymi rękami.
   - Obiecuję ci, że zrobię wszystko, byśmy mogły ich spotkać po koncercie.
   Drzwi mojego pokoju lekko się uchyliły.
   - Amelia, mam cię odwieźć do domu, czy zostajesz u nas na noc?
   - Zostaje. - odpowiedziałam tacie za przyjaciółkę. - Mamy jeszcze kilka spraw do obgadania.
   - W porządku. W takim razie zadzwonię do twoich rodziców, by się nie martwili.
   Kiedy drzwi zamknęły się za tatą, Ame spojrzała na mnie unosząc lewą brew.
   - Jakie sprawy musimy obgadać? - zapytała.
   - Nie mów, że już zastanowiłaś się co założysz na nasz wielki dzień...
   Pisnęła wyraźnie zadowolona, że o tym wspomniałam. Usiadłam wygodnie na łóżku i słuchałam różnych pomysłów Amelii.
Następnego dnia rano...
   Po śniadaniu, postanowiłyśmy z Amelią wybrać się na zakupy. Choć tak na prawdę, to Ame postawiła mnie przed faktem dokonanym. Do koncertu pozostał jeszcze miesiąc, ale moja zwariowana przyjaciółka postanowiła właśnie dziś kupić ciuchy.
   Zaczęłam tracić cierpliwość, kiedy z czwartego sklepu wyszłyśmy bez niczego.
   - A może po prostu kupimy koszulki z logiem zespołu? - zaproponowałam. - Może to będzie mało oryginalne, ale za to o wiele prostsze. Poza tym, ja nie mam jeszcze koszulki Systemu.
   Brunetka wydęła dolną wargę i zmarszczyła brwi.
   - No popatrz... Koszulka z logiem ukochanego zespołu, czarne spodnie, glany, mocny makijaż, włosy zepniesz w wysokiego kucyka i będziesz wyglądać świetnie.
   - Jaki kucyk? - oburzyła się. - A czym będę machać?
   - Dobra, Amelia, koniec tego. Idziemy do muzycznego po koszulkę i wracamy do domu.
   Amelia mimo, że niezadowolona, ruszyła za mną mamrocząc pod nosem, że od pobytu w Niemczech stałam się bardzo niecierpliwa.
.Richard.
   To był kolejny, nudny dzień, który marnowałem w pokoju, który służył mi jako "mini-studio". Brzdąkałem na gitarze jakąś melodię, której nie znałem. Wychodziła mi ona szczególnie dobrze, więc zapisałem ją. Zagrałem jeszcze raz, oraz dołożyłem trochę nowych dźwięków. Pomyślałem, że jeżeli Rammstein doczeka się reaktywacji, podsunę mój pomysł chłopakom. Till napisze do tego tekst...
   Odłożyłem gitarę na swoje miejsce i zmuszony nasilającym się burczeniem w brzuchu opuściłem pokój. 
   Kiedy zjadłem kanapki, wyłożyłem się wygodnie na kanapie i włączyłem telewizor. Nie cieszyłem się błogim spokojem długo, gdyż ktoś postanowił mnie odwiedzić. Poszedłem otworzyć drzwi i moim oczom ukazała się Alex.
   - Na drugi raz pilnuj tego swojego faceta. - burknąłem. - Widziałaś co zrobił Paulowi?
   - No tak, ja... To znaczy Till dzwonił. - zmieszała się. - Przepraszam za niego.
   - Nie, to ja przepraszam... Nie powinienem tak na ciebie nalatywać od progu. Wejdź.
   Wyciągnąłem dwa piwa z lodówki. Postawiłem jedno przed Alex.
   - Jak Till się trzyma? W końcu był z nas wszystkich najbardziej z nią zżyty... Martwię się, a nie chcę go nachodzić i męczyć, bo w końcu nie wytrzyma tak jak Christoph.
   - Tęskni, to wiadomo. - odparłem i otworzyłem butelkę. Po całym pokoju rozszedł się charakterystyczny dźwięk. - Ale nie załamuje się. Till ma swoje zdanie na ten temat. Mówi, że wiele zrozumiał. Poza tym, dzwonią do siebie codziennie.
   - Do mnie nie zadzwoniła jeszcze ani razu. - warknęła z wyrzutem.
   - Myślisz, że ona nie wie, że jesteś na nią zła?
   - No i?
   - No i? No i? - powtórzyłem wysokim tonem. - Zdaje sobie sprawę z tego, że Till jest chyba jedyną osobą, która w tym wypadku nie odłoży słuchawki, kiedy usłyszy jej głos.
   Pokręciła głową. Upiłem łyk piwa i przeanalizowałem to, co ostatnio powiedział mi Till. Z bólem serca musiałem przyznać mu rację. 
   - Lindemann dobrze powiedział. Laura wiodła spokojne życie, nigdy nie przeżyła tylu nerwów i nie wylała tylu łez. Taka nagłą zmiana trybu życia każdego mogłaby wykończyć.
   - To nie jest powód, by rzucić wszystko i zostawić przyjaciół. Szczególnie w takim momencie.
   - Wiem, że jesteście na nią wściekli, ale do cholery, nikt z nas nie ma prawa ją tu trzymać siłą. Ja wierzę, że wie co robi mimo tego, że dotknęło mnie jej zachowanie.
   Alex przebijała mnie spojrzeniem na wylot. Wzruszyłem ramionami z głupią miną.
   - Są takie osoby, moja droga, które kochasz tak mocno, że jesteś w stanie wybaczyć wszystko. Cieszę się, że jest szczęśliwa. Szkoda, że nie znalazła tego szczęścia tutaj.
   - Coś ty się taki miłosierny ostatnio zrobił, Kruspe?
   - Kocham ją. - odparłem rozkładając ramiona. - Nic na to nie poradzę.  
   - I nie przeszkadza ci to, że tak nas potraktowała?
   - Alex, skończ zadawać trudne pytania...
   Prychnęła. Nie dokończywszy piwa oznajmiła, że musi wracać do domu i wyszła. Wyłożyłem się wygodnie na kanapie, chcąc odpocząć od niewygodnych pytań. Wbiłem wzrok w biały sufit i pomyślałem o siostrze. Ciekawe, co teraz robi? Ciekawe, kiedy wróci?
   Te, oraz milion innych pytań przychodziło mi do głowy. Postanowiłem wziąć przykład z Tilla i nie załamywać się, oraz za wszelką cenę nie dopuszczać do siebie myśli, że już nigdy nie zobaczę Laury. 
   Kiedy po raz drugi usłyszałem dzwonek do drzwi pomyślałem, że dzisiaj nie zasłużyłem na odpoczynek. 
   Otworzyłem drzwi i wpuściłem do domu uśmiechniętego od ucha do ucha Christiana.
   - Znalazłem sposób, jak poskładać Rammstein i ściągnąć tu Laurę. 
   - Och, czyżby?
   - Popatrz... Laura nie wróci, dopóki zespół będzie w rozsypce. Pomyślałem, że gdyby powiedzieć Schneiderowi, żeby wrócił dla dobra Laury? A później zadzwonimy do niej i powiemy, że Rammstein znowu funkcjonuje!
   Uniosłem obie brwi do góry i spojrzałem na Flake'a jak na idiotę. Jego twarz przybrała dziwny wyraz.
   - Mistrzu, on zignorował nawet prośby Alex. 
   Skrzywił się i podszedł do okna.
   - No to ja już nie wiem co robić. - powiedział smutno. - Zależy mi na zespole i na Laurze.
   - Mi też, ale nic nie możemy zrobić, sam widzisz...
   - Niee, Reesh z takim podejściem, to nigdy nie polepszymy stanu rzeczy. Ja myślę, że jakby spróbować...
   Zakryłem uszy poduszkami, by dać mu do zrozumienia, że nie chcę już dłużej słuchać jego iście "genialnych" pomysłów, ale on podszedł i wręcz wyrwał mi z rąk moją broń. Ukrywając jak tylko mogłem swoją irytację, cierpliwie znosiłem monolog Lorenza.
.Laura.
    Pomagałam mamie myć naczynia po obiedzie. Z początku zachowywała się normalnie, jednak później wyczułam, że humor jej się popsuł. 
   - Mamo, co się dzieje? - zapytałam, podając jej umyty talerz. Nie odpowiedziała od razu. Wytarła naczynie i odłożyła na bok. Chrząknęłam cicho i zabrałam się za mycie wazy.
   - Martwi mnie to, co się stało. Szczególnie martwi mnie, co zrobiłaś Paulowi. Jak ty mogłaś wybrać taką formę zemsty nie wiedząc nawet, czy te zdjęcia to nie jest jakaś lipa?
   - Myślałam, że ten temat mamy już przedyskutowany. - odparłam lakonicznie i skupiłam całą swoją uwagę na myciu.
   - Wiem, wiem nie unoś się. - odpowiedziała na swoje wytłumaczenie. - Przykro mi po prostu, że się rozstaliście, Paul to taki kochany facet.
   Westchnęłam.
   - Oj, mamo... Takie rzeczy się w życiu zdarzają. Popełniłam błąd, każdy je popełnia.
   Pokiwała głową na znak, że się ze mną zgadza. Myślałam, że zakończyłyśmy tą rozmowę, ale mama nie chciała odpuścić.
   - Co teraz będzie?
   - Teraz, chcę odpocząć. Chcę spędzić tu przyjemnie czas. Beztrosko, spokojnie. Nie chcę po raz kolejny codziennie martwić się o kogoś. Brakowało mi tego, na prawdę.
   - Rozumiem cię córeczko lepiej niż ci się wydaje.
   - No, ostatni talerz. - poinformowałam uradowana. - Mamo, jesteś pewna, że nie chcesz iść z nami na koncert?
   Zmierzyła mnie wzrokiem. Wzruszyłam ramionami.
   - Wyobrażasz sobie mnie pośród tego tłumu drącego gęby i tańczącego to pieprzone pogo?
   - To chociaż na trybuny...
   - Kochanie, wystarczy, że twój ojciec tam będzie. Znam go na tyle dobrze, że zapewniam cię, on jeden narobi tam więcej szumu niż wszyscy ci fani i zespół razem wzięci.
   Parsknęłyśmy śmiechem i zabrałyśmy się za układanie naczyń w szafkach.

1 komentarz:

  1. Kochana Pani Lander-Kruspe-Malakian, zaczynam...

    jakbym miała jechać po bilety na jakikolwiek koncert to szalałabym bardziej niż Laura, biegałabym tam i z powrotem wrzeszcząc wniebogłosy że jadę po bilety ^^.

    pięknie, no pięknie, mój monż numer jeden taki agresywny? nie spodziewałam się po nim takiego zachowania, oj nie... a wczoraj w nocy był taki delikatny, kto by powiedział, że pobiłby Paula...

    Laura i Amelia takie spokojne? kuźwa, ja bym szalała, znów bym biegała i darła się wniebogłosy, ale tym razem że idę na koncert ^^.

    miło mnie zaskoczyłaś sceną oczami naszej Rysiuli, tak wiem, że to Twój monż :P
    nie dziwię się sobie samej (kuźwa, ale to głupio brzmi...) że jestem zła że Laura do mnie nie zadzwoniła.

    tak, to prawda, Sznajdzio zignorował moje prośby dotyczące powrotu do zespołu, wstrętna kreatura siedzi w pokoju w którym trzyma perkusję godzinami i wychodzi z niego tylko wtedy kiedy musi iść do łazienki albo coś zjeść... ja już tak dłużej nie mogę, zero seksów seksów :'( no jak tak można ja się pytam, no jak tak można???

    Laura nie ma koszulki Systemu? no jak śmie? ukamienować ją, ukamienować! dobra, żartowałam :P

    odcinek jak zawsze zresztą bardzo mi się podobał, z niecierpliwością oczekuję nexta ^^.

    weny kochana moja Pani Landers-Kruspe-Malakian :* <3

    ps: nie zginiesz za ten rozdział, możesz spać spokojnie xD

    OdpowiedzUsuń