- Obudziłaś się... Poczekaj, pomogę ci usiąść. Proszę. - podał mi kubek. - Pij, póki ciepła.
Patrzyłam na niego. Lustrowałam jego twarz. Miał nieciekawą cerę. Co dziwne, nie ujmowało mu to uroku. Ale dlaczego ja myślę o takich rzeczach w tej chwili?
- To znaczy, bo... Kim pan jest?
- Mów mi Till. Zostałaś napadnięta...
- To wiem - żachnęłam się. - Dlaczego mi pomogłeś?
Po jego minie zorientowałam się, że pytanie było chyba dziwne.
- Usłyszałem krzyk, zobaczyłem, że dzieje ci się krzywda. To mało?
- Nie, nie... Ja po prostu jestem przyzwyczajona, że ludzie z reguły nie pomagają, tylko obracają głowę... - upiłam łyk herbaty.
- Nie każdy jest taki. Pamiętaj, że ludzi nie można wrzucać do jednego wora. Istnieją jeszcze wrażliwe egzemplarze, choć fakt, to ginący gatunek. - uśmiechnął się. Ten uśmiech nie był piękny, nie był nawet ładny. A mimo to, uroczy. Dziwne. - Ty wiesz, jak mam na imię, ale ja o twoim nie wiem nic...
- Jestem Laura.
- Od razu lepiej.
Znów uśmiech. Tym razem go odwzajemniłam. A co mi tam...
Till był ciekawski. Kiedy zapytałam, czy nie ma tej lampy, którą świeci się po oczach przesłuchiwanym odparł, że musi zerknąć na strych, po czym serdecznie się roześmiał. Zadawał dużo pytań, na które ja odpowiadałam. Mimo to, że go wcale nie znałam. Był jedną z tych osób, którym ufałam "w ciemno". O ile w ogóle tak można.
Przyszła kolej na moje pytania. Dowiedziałam się, że wyplatał koszyki. Obecnie, jest wokalistą i tekściarzem w zespole metalowym, oraz pisze wiersze. Pan wrażliwy. Chyba będę go tak sobie nazywać.
- Co ja teraz zrobię?
Zauważywszy jego pytające spojrzenie, westchnęłam i wskazałam na siebie.
- Muszę szybko znaleźć jakąś pracę, zostałam bez niczego.
- Wiesz, bo... To znaczy ja tak pomyślałem.
- Że...?
- Że mam duży dom. Mogę ci pomóc. Będziesz miała osobną łazienkę i w ogóle wszystko. No, tylko w kuchni i salonie musiałabyś mnie oglądać.
Mimo, że biła od niego dobroć, trzymałam go na dystans. Chyba to wyczuł, bo był spięty.
- Dlaczego tak garniesz się by mi pomóc? To niespotykane, tym bardziej, że mnie nie znasz, nie wiesz, kim jestem. Wytłumacz mi, bo obawiam się, że coraz bardziej zaczynasz mi imponować.
Uśmiechnął się.
- Mam po prostu miękkie serce.
- I tylko tyle?
- Chyba tak.
- Mhm, mhm... Ok, pokaż gdzie jest moje miejsce?
***
Siedziałam przy masywnym, dębowym stole na masywnym, dębowym krześle. Przyglądałam się jak Till robi obiad. Przed chwilą zaproponował, że kupi mi jakieś ciuchy, kosmetyki. Stanowczo odmówiłam. Chwilę się z nim przekomarzałam, aż w końcu zapadła grobowa, niezręczna cisza.
- Till?
- Mhm?
- Oj, nie dąsaj się. - dźgnęłam go między żebra. - Zrozum, że jest mi niezręcznie.
- Rozumiem. Ale spójrz na siebie. W takim stroju nie zakończysz sukcesem rozmowy o pracę nawet na zmywaku. Dlaczego jesteś tak zamknięta na mnie? Na pomoc jaką ci oferuję z dobrego serca?
Zaskoczyły mnie jego słowa. Zaczerwieniłam się tylko i wróciłam na krzesło.
Cisza.
- Till, ja... Nie wiem, po prostu pierwszy raz spotkałam kogoś takiego jak ty... Zgoda?
Pan Wrażliwy nie odpowiedział. Stawiał obrane ziemniaki na gaz. Westchnęłam teatralnie.
- Dobrze, wygrałeś. Kiedy te zakupy?
Do kuchni wpadł jakiś facet. Wysoki, ciemnowłosy. Jego uśmiech, w przeciwieństwie do uśmiechu Tilla był ładny. Till pokrótce opowiedział mu moją historię. Podał mi rękę.
- Richard.
- Laura.
Był młodszy od Tilla. O ile? Ciężko stwierdzić.
- Zostaniesz na obiedzie, Reesh?
- A, nie, nie.
Podszedł do lodówki, wyciągnął kawałek kiełbasy i jadł, wesoło mlaskając.
- Dziś spędzam dzień z Christophem. Obiecałem mu piwo. Wpadłem tylko, by...
- By wyżreć mi pół zapasów z lodówki?
Zachichotałam. Obaj obrócili się w moją stronę. Richard puścił mi oko i uśmiechnął się.
- No dobra, już. - wetknął Tillowi w dłoń nadgryzioną kiełbasę, powiedział o jakimś Paulu, który wiecznie ma pretensje i rzuca tą robotę i wybiegł.
- Ludzie, co ja z nim mam.
***
Till zabierał mnie do przeróżnych sklepów. Ciuchy, ciuchy, buty, ciuchy, kosmetyki, buty... Podczas tych zakupów odsłonił przede mną kolejną ze swoich cech, która mi imponowała. Ten mężczyzna nie był znudzony ani trochę. Mało tego, sam wybierał dla mnie ubrania i doradzał w czym wyglądam korzystnie, a w czym niekoniecznie.
Przyszedł najgorszy moment - moment płacenia.
- Wyjdź może lepiej na zewnątrz. - nalegał Till.
- O, na pewno nie!
- Zabiorę wszystkie rachunki, obiecuję, ale teraz idź, przewietrz się.
Mimo protestów, Panu Wrażliwemu udało się przekonać mnie do wyjścia ze sklepu. Stałam obok jego samochodu nerwowo przytupując nogą. Po chwili stanął obok mnie Till obładowany zakupami. Włożywszy je do bagażnika oparł się o samochód i popatrzył na mnie. Byłam już przebrana w czyste ubrania. Czarny, klasyczny top na ramiączkach, szare rurki, czarne trampki i koszulę w czarno-czerwoną kratę. Włosy, jak zwykle spięłam w kucyk.
- Od początku mówiłem, że ta koszula będzie idealna. - uśmiechnął się. - To co? Pizza?
Kiwnęłam głową.
Zerknęłam na niego znad szklanki coli. Miał w oczach coś niesamowitego. Jakąś taką głębię, mądrość... Głębię mądrości.
- No... Ehm... Nie. - przygryzłam wargę. - To bardzo źle?
- Niee, co ty. Graliśmy u was koncert 3 lata temu.
- O czym śpiewacie?
- Jakby to... O ludziach. - puścił mi oko. - O ich ciemnych stronach. Lubię używać metafor.
Przytoczył mi fragment utworu, który nosił tytuł "Heirate Mich". Miał przyjemny głos, gdy pomrukiwał cicho melodię.
- Widzisz. Niby utwór o szaleńcu, który rozkopuje grób żony, ale z drugiej strony jest to tekst o utraconej miłości i brak możliwości pogodzenia się z tym.
- Poeta.
- Po prostu lubię pisać o tym, co widzę.
Podszedł kelner z pizzą.
W przeciągu zaledwie kilku minut, Till otrzymał masę sms-ów, a jego wyraz twarzy z każdym kolejnym się zmieniał. Był coraz bardziej smutny.
- Wszystko ok?
Wyrwałam go z transu.
- Co? A, tak, tak.
- No nie wiem... Strasznie zmarkotniałeś.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że w Rammstein nie ma frontmana? Że każdy nim jest?
- Pamiętam.
- No właśnie. Czasami to jest problematyczne. Nie ma wśród nas nikogo, kto miałby "uprawnienia" do narzucenia nam swojego zdania. Richard i Paul nie są przyzwyczajeni do tego, że nie są jedynymi gitarzystami w zespole i często się kłócą. Przez to psują atmosferę i humory pozostałym. - zastukał nerwowo palcami w blat stolika. - Nie wiem już co robić.
- Boisz się, że zespół przez jednego z was się rozpadnie?
- Nie... Tak naprawdę każdy z nas bałby się odejść. Obawiałby się, że zespół wcale się nie rozpadnie, tylko powiemy "ok, to idź sobie".
- Ale tak się nigdy nie stanie.
- Postanowiliśmy, że albo gramy w tym składzie, albo wcale.
- Jaki problem tak naprawdę tkwi na linii Richard-Paul?
- Nie wiem...
Przyszedł najgorszy moment - moment płacenia.
- Wyjdź może lepiej na zewnątrz. - nalegał Till.
- O, na pewno nie!
- Zabiorę wszystkie rachunki, obiecuję, ale teraz idź, przewietrz się.
Mimo protestów, Panu Wrażliwemu udało się przekonać mnie do wyjścia ze sklepu. Stałam obok jego samochodu nerwowo przytupując nogą. Po chwili stanął obok mnie Till obładowany zakupami. Włożywszy je do bagażnika oparł się o samochód i popatrzył na mnie. Byłam już przebrana w czyste ubrania. Czarny, klasyczny top na ramiączkach, szare rurki, czarne trampki i koszulę w czarno-czerwoną kratę. Włosy, jak zwykle spięłam w kucyk.
- Od początku mówiłem, że ta koszula będzie idealna. - uśmiechnął się. - To co? Pizza?
Kiwnęłam głową.
10 minut później...
- Naprawdę nie znasz Rammstein?Zerknęłam na niego znad szklanki coli. Miał w oczach coś niesamowitego. Jakąś taką głębię, mądrość... Głębię mądrości.
- No... Ehm... Nie. - przygryzłam wargę. - To bardzo źle?
- Niee, co ty. Graliśmy u was koncert 3 lata temu.
- O czym śpiewacie?
- Jakby to... O ludziach. - puścił mi oko. - O ich ciemnych stronach. Lubię używać metafor.
Przytoczył mi fragment utworu, który nosił tytuł "Heirate Mich". Miał przyjemny głos, gdy pomrukiwał cicho melodię.
- Widzisz. Niby utwór o szaleńcu, który rozkopuje grób żony, ale z drugiej strony jest to tekst o utraconej miłości i brak możliwości pogodzenia się z tym.
- Poeta.
- Po prostu lubię pisać o tym, co widzę.
Podszedł kelner z pizzą.
W przeciągu zaledwie kilku minut, Till otrzymał masę sms-ów, a jego wyraz twarzy z każdym kolejnym się zmieniał. Był coraz bardziej smutny.
- Wszystko ok?
Wyrwałam go z transu.
- Co? A, tak, tak.
- No nie wiem... Strasznie zmarkotniałeś.
- Pamiętasz, jak ci mówiłem, że w Rammstein nie ma frontmana? Że każdy nim jest?
- Pamiętam.
- No właśnie. Czasami to jest problematyczne. Nie ma wśród nas nikogo, kto miałby "uprawnienia" do narzucenia nam swojego zdania. Richard i Paul nie są przyzwyczajeni do tego, że nie są jedynymi gitarzystami w zespole i często się kłócą. Przez to psują atmosferę i humory pozostałym. - zastukał nerwowo palcami w blat stolika. - Nie wiem już co robić.
- Boisz się, że zespół przez jednego z was się rozpadnie?
- Nie... Tak naprawdę każdy z nas bałby się odejść. Obawiałby się, że zespół wcale się nie rozpadnie, tylko powiemy "ok, to idź sobie".
- Ale tak się nigdy nie stanie.
- Postanowiliśmy, że albo gramy w tym składzie, albo wcale.
- Jaki problem tak naprawdę tkwi na linii Richard-Paul?
- Nie wiem...
Wieczór...
Skończyłam słuchać oba dotychczas wydane albumy Rammstein. Podobały mi się. Przy słuchaniu utworów z "Sehnsucht" coś mnie tknęło.
- Till?!
Mój wybawiciel wyszedł z kuchni z nożem w dłoni.
- To "Du Hast" jest waszym dziełem?
Kiwnął głową.
- O kurcze... To ja was jednak trochę znam!
Zachichotał.
- Du hast zna wiele osób, bez znaczenia na upodobania muzyczne.
Ruszyłam za nim do kuchni, by pomóc mu przy przygotowywaniu kolacji. Świetnie się bawiliśmy. Miałam wrażenie, jakbym znała go od lat. W pewnym momencie Till wbił mocno nóż w drewnianą deskę do krojenia i krzyknął "wiem!". Odskoczyłam od niego, a on patrzył na mnie tymi swoimi oczami.
- Ty z nimi pogadasz.
- Co?!
- Tak.
- Nie! Till, to niedorzeczne! Przecież nie mogę się wtrącać w wasze zespołowe sprawy, bo to nie wypada.
- Z naszej rozmowy w drodze powrotnej zauważyłem, że ty mogłabyś pogodzić Paula z Richardem.
- Nie.
- Ale...
- Nie, Till. Podaj mi paprykę.
Chwycił mnie za ramiona. Miał mocny, niedźwiedzi uścisk. Tak samo mocny, jak jego głos.
- Jeśli chcesz, by Rammstein jeszcze coś nagrał, zrób to. Ani ja, ani nikt inny nie ma już do nich sił i słów, nie wiemy jak z nimi rozmawiać.
- Przeceniasz moje możliwości. Nie jestem psychologiem. - zastanowiłam się chwilę - Poza tym, dlaczego angażujesz mnie w coś takiego po zaledwie niecałym dniu znajomości?
Zaśmiał się.
- Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jesteś kolejną niezwykłą osobą na mojej drodze.
- Momentami cię nie rozumiem...
- Dużo razy to słyszałem. - uśmiechnął się.
Zaufałam człowiekowi znając go tyle, co nic. Ciekawe, co on w sobie ma...?
- Momentami cię nie rozumiem...
- Dużo razy to słyszałem. - uśmiechnął się.
Zaufałam człowiekowi znając go tyle, co nic. Ciekawe, co on w sobie ma...?
Tak. W momencie, gdy wypadałoby pouczyć się do sesji, zawsze znajdzie się coś ciekawszego do roboty. A co robię ja? Czytam dwoje opowiadanie. Drugi raz, od początku, o. :)
OdpowiedzUsuń